„niesamowita słowiańszczyzna” Henryka Mazurkiewicza, Katyi Egorovej i Tati Lemeshevej w reż. autorów. Pokaz w ramach IV Festiwalu OFF Rzeszów. Pisze Joanna Tumiłowicz na portalu maestro.net.
Rzecz zaczyna się animowaną opowieścią rysowaną piaskiem na szkle – tu wykorzystana została doskonała piaskografia Alexandry Konofalskiey. W niej jednak twórcy dokonują korekty legendy o Lechu, Czechu i Rusie. Zamiast Czecha wchodzi Białorusin i co ważne, bez wąsów. Idzie o to, że nasz Lechistan czyli Polska, stał się bezpieczną przystanią dla Słowian ze Wschodu, przede wszystkim Ukraińców, także Białorusinów i wreszcie Rosjan.
Aktorzy reprezentujący właśnie te trzy nacje starają się na zaimprowizowanym dworcu kolejowym w Polsce, wśród otaczających ich Polaków, czyli naszej publiczności, opowiedzieć się za przyjaźnią i braterstwem, o którym wspomina skorygowana legenda. To jeden z najtrudniejszych tematów, w którym publicystyka ściera się z bandycką, krwawą polityką, z dwoma latami wojny na naszych wschodnich rubieżach. Reakcja ze strony naszej polityki kulturalnej była dotąd bardzo zasadnicza i nerwowa.
Wyrugowano dwa lata temu dokumentnie wszelką „rosyjskość” z repertuarów teatrów, filharmonii, oper, programów radia i telewizji. Pionierką takiej postawy była i jest znakomita śpiewaczka o korzeniach polsko-ukraińskich, Olga Pasiecznik, która już w 2014 roku oświadczyła i słowa dotrzymuje, że nic co rosyjskie nie przejdzie przez jej usta, żaden Czajkowski, Rachmaninow ani Szostakowicz, nie będzie Prokofiewa, Rimskiego-Korsakowa ani Borodina. Będzie natomiast śpiewać po ukraińsku, po polsku, po francusku, włosku, angielsku itd.
A tutaj w spektaklu Niesamowita słowiańszczyzna, pokazywanym na festiwalu OFF Rzeszów, na scenę wychodzą Białorusin, Rosjanka i Ukrainka – Henryk Mazurkiewicz, Katya Egorova i Tati Lemesheva. Śpiewają w tych trzech językach, opowiadają o swoich uczuciach względem siebie, o przywiązaniu do krajów urodzenia, do mowy ojczystej, do ziemi, rodziny i obyczaju. Oczywiście wyrażają też uznanie i ogromną wdzięczność do Polski, polskiego społeczeństwa za gościnę i pomoc, ale wciąż podkreślają nasze słowiańskie braterstwo.
Niezwykły argument na rzecz białoruskiej mowy wytacza Henryk cytując Mickiewicza – tego od „Litwo, ojczyzno moja”, który urodził się w białoruskim Nowogródku. On to na marginesie jakiejś kartki dopisał ręcznie po białorusku zabawny rymowany aforyzm łączący Sąd Ostateczny i miejsce gdzie kończą się plecy. Widać najwyraźniej, że coś z ludowych mądrości „tej ziemi” u naszego wieszcza zostało, tak samo jako niewyczerpana wiązka pięknych melodii w głowie Stanisława Moniuszki urodzonego w Ubielu.
A potem i Mickiewicz i Moniuszko przywołali białoruski obrzęd Dziadów. A zatem w naszej rodzimej kulturze jesteśmy bratersko i siostrzanie połączeni, tylko to wstrętne „teraz” sprawia nam tyle bólu. „Peron, na którym się znajdujemy spowija wczesnozimowe, ponure światło, które przytłacza swoją realnością. Mgła rozmywa przestrzeń, podczas gdy wkraczamy w opowieść splątaną wirami ciepłych i cierpkich wspomnień. To światło prowadzi nas przez te wspomnienia”. – tak napisali we wprowadzeniu twórcy tej bardzo osobistej inicjatywy. Chcą wyszeptać, wykrzyczeć, wyrzucić z siebie coś istotnego o sobie i o nas.
Zapraszają w trakcie przedstawienia jeszcze młodego Polaka, Maksa, który jako uczeń szkoły średniej nie ma jeszcze żadnych utrwalonych obaw czy obsesji, nie zdążył zabetonować w sobie nienawiści, strachu ani pogardy, nad czym pracuje usilnie propaganda u nas, ale i u nich. Już na samym wstępie dowiadujemy się, że gdy Białorusin wraca do kraju, przekracza polsko-białoruską granicę, to jednym z najbardziej podejrzanych przedmiotów w jego bagażu są np. polskie książki, bo w nich jest przecież wroga propaganda. O podobnym uczuciu starcia z informacyjną manipulacją opowiada Katya. Mieszkając już kilka lat w Polsce spróbowała kilka razy posłuchać co mówią media w Rosji i przeraziła się. Nie swych ziomków, ale siebie samej, bo po 10 minutach słuchania wiadomości „stamtąd” zaczynało się wydawać, że i w tym jest być może jakiś sens. Przerwała natychmiast ten seans, ale na własnej skórze odczuła jak wielką siłę przekonywania mają źródła oficjalnej informacji odpowiednio spreparowane. Jak beznadziejne jest liczenie na to, że ludzie „po tamtej stronie” przejrzą na oczy. Trójka aktorów z trudem wybiera spośród siebie kogoś, kto w krótkiej scence ma zagrać Władimira Putina, aby pokazać z jaką wyższością odnosi się on do mieszkańców Polski, która jest przecież aż 55 razy mniejsza od Rosji. I jak bardzo ten przywódca zżył się z imperialną władzą, że zapewnił sobie rządzenie państwem dłużej nawet niż Katarzyna Wielka czy Stalin. Trudne zadanie wzięli na siebie autorzy spektaklu, bo wbrew stereotypom nie zapominają o przesłaniu, które każdy z nich pragnie przekazać. Bo trochę wstyd powiedzieć nam – Nie wiecie prawie nic o swoim sąsiedzie, ale mimo to, nie dajcie się pochłonąć łatwej niechęci i nienawiści. Nie popadnijcie w stereotypowy szablon poglądów i może teatr będzie dla was skuteczną szczepionką. „Wierzymy w siłę sztuki, w jej niepowtarzalny język i sposób oddziaływania na widza” mówią nasi młodzi sąsiedzi.