EN

2.09.2020, 10:55 Wersja do druku

Ni smieszno, ni straszno, czyli praca z tekstem na wysokim poziomie nienawiści

fot. Dominik Werner

"Żabusia" Gabrieli Zapolskiej w reż. Jarosława Tumidajskiego na Scenie Letniej Teatru Wybrzeże w Pruszczu Gdańskim. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Multimedialna recenzja najnowszej premiery Teatru Wybrzeże.
Rozterki prowincjonalnego recenzenta

Jak pisać recenzję w czasie pandemii? Czy ze wzmocnioną empatią, wyliczać tylko plusy i nie zważać na kłopotliwe drobiazgi? Cieszyć się z samego faktu kontaktu z żywym planem, aktorami tak dawno niewidzianymi? Czy wypada w ogóle cokolwiek krytykować w sytuacji zagrożenia całkowitego? Nie wiem.

Zapolska

Cechą szczególną jej utworów było osadzanie kobiet w głównych rolach, ale stwierdzenie, że była autorką feministyczną, spowodowałoby wykluczenie społeczne autora takiego wniosku. Pisała dużo i szybko, co wpływało na jakość jej produkcji. Próbę czasu wytrzymała tylko „Moralność pani Dulskiej” (1906), w której tak wyraziście przedstawiła zachowania ludzkie, że ciągle inspiruje reżyserów teatralnych i filmowych, bo dulszczyzna jest po prostu nieśmiertelna. Pozostałe utwory sceniczne odbiegają poziomem od dzieła życia. Niestety, po dwa z nich sięgnął najważniejszy teatr milionowej aglomeracji. Po „Tresowanych duszach” z lochu zapomnienia wyciągnięto „Żabusię”.

„Żabusia” (1897)

To jakby przygotowanie do „Moralności”. Tragifarsa rozgrywająca się w kręgach mieszczaństwa, dzisiaj zaliczylibyśmy Bartnickich (Helena zwana Żabusią, jej mąż Jan, zwany pieszczotliwie Rakiem, ich córka Jadzia zwana Nabuchodonozorem i Maria, siostra Jana), Milewskich (rodzice Heleny) i Maniewiczową (zaprzyjaźniona z Żabusią sąsiadka) do dzisiejszej klasy średniej właściwej. Krąg postaci uzupełniają Julian – narzeczony Marii i zarazem kochanek Żabusi oraz służąca Franciszka. Dzieje się niewiele, Żabusia zdradza męża często i chętnie, bo „nie potrafi się kochać w jednym mężczyźnie”. Zaślepiony naiwną miłością Jan nie zauważa romansów żony, bo Żabusia jest sprawna logistycznie i rozwiązłość swą dobrze organizuje:

„Nie kocham się w przyjaciołach mego męża, tylko zawsze w kimś, kogo Rak nie zna. W ten sposób nie narażam na śmieszność Raka, bo to zawsze jest mój mąż i nie powinien tracić na powadze”.

Problem pojawia się, gdy jednym z kochanków okazuje się Julian, narzeczony Marii. Nieskomplikowany ciąg wydarzeń kończy się zachowaniem status quo w domu Bartnickich, jedyną przegraną jest siostra Jana, która dla szczęścia brata zaprzecza prawdzie. Mecenasem tego obrazka obyczajowego jest wszechobecna hipokryzja

„Żabusia” (2020)

Jest po „bożemu”, choć z pewnymi, słabo jednak wyartykułowanymi scenicznie, pretensjami i predylekcjami do czegoś więcej niż jedynie prezentacja ramotki sprzed ponad stu lat. Reżyser Jarosław Tumidajski odnajduje w „Żabusi” refleksję współczesną o nieumiejętności życia tu i teraz, panicznym lęku przed odpowiedzialnością, życiu na pokaz i kolekcjonowaniu życia po to, by je umieścić na Instagramie. Idzie jeszcze dalej, widząc w tytułowej postaci osobę poliamoryczną.

fot. Dominik Werner

Scenograf Mirek Kaczmarek, kojarzony przede wszystkim z teatrem artystycznym, tzw. „nowym teatrem”, mówił o swej działalności z „Żabusią” jako pracy z tekstem, do którego czuje nienawiść. By uratować się artystycznie, uciekł w kicz. Dla znających jego prace sygnał jest czytelny. Do nadziei przedspektaklowych dołączam jeszcze wiele obiecujący plakat Kai Renkas (bardzo polecam obejrzenie jej strony www ). To plakat interpretujący, wysyłający wyobraźnię na spotkanie z polską, kiczowatą madonną i skojarzeniami towarzyszącymi. O plakatach Teatru Wybrzeże warto napisać osobny artykuł. O to, by spektakle miały pełną oprawę, w tym artystyczny plakat, a nie tylko afisz czy, najczęściej mylące, zdjęcie ze spektaklu, dba od lat Cezary Niedziółka. Kolekcja Wybrzeża to jeden z najciekawszych zbiorów w teatralnej Polsce.

Obietnice przedpremierowe rozpaliły nadzieje na coś więcej, tym głębsze jest rozczarowanie po spektaklu. „Żabusia”, osadzona w scenografii, która będzie odebrana przez większość widzów jako dekoracja z epoki, nie rezonuje („nie robi”). To, jak na dzisiejsze standardy, niskiej jakości satyra na mieszczaństwo sprzed ponad wieku, a doszukiwanie się w tytułowej postaci poliamoryczki jest, nadwartościowaniem tekstu Zapolskiej. Dzisiaj do każdej odmienności przywiązuje się legendę, poliamoria zaczyna „chodzić” jako temat w polskiej kulturze (patrz: słupski „Wzór na pole trójkąta”). Żabusia nie jest poli, to rozwiązła, rozkapryszona kokietka, czerpiąca z życia jak najwięcej przyjemności. Jest pusta, nie ma w niej cienia refleksji na temat orientacji i tożsamości seksualnej, co jest dla mnie warunkiem, byśmy mogli mówić o poliamorii a nie o rozpuście. Z pewnością Żabusia poradziłaby sobie w polskim sejmie, zadając elektryzujące pytania w stylu „Czym różnimy się od dzików?”, ale na scenę to za mało.

Najbardziej rozczarowuje dosłowność w przeniesieniu opowieści. Tekst powinien być przepisany, realia, jeśli już zdecydowano się na historyczne podejście, powinny być bardziej „złamane” i przede wszystkim powinno się postawić na komizm, bo słaby, płytki, często mało sceniczny tekst nie dawał szansy na kodowanie, zabawę z sensami czy tym podobne igraszki. Podwójna scena z Julianem, scena z shishą ilustrowana muzyką Angelo Badalamentiego („Dub Driving” z „Zagubionej autostrady”), odkurzacz i słuchawki – rekwizyty z przyszłości, to nieliczne, idące w dobrym kierunku pomysły. Ale najlepszym, okazało się przypadkowym, pomysłem, był występ prawdziwej… żabki. W pewnym momencie między sceną a widownią pojawiła się prawdziwa, żywa żaba i dumnie przeskakała z lewej na prawą z jakieś 20 metrów.

„Żabusia” to dla mnie tekst nieemisyjny i nie chciałbym więcej oglądać takich ramot w moim ulubionym teatrze Polski północnej. Proszę o więcej „Niezwyciężonych” (bardzo udana tragikomedia zrealizowana przez Tumidajskiego w zeszłym roku – nasza recenzja).

Uroki pokazu plenerowego

Po kilku pokazach przedpremierowych oficjalna inauguracja tytułu odbyła się na Scenie Letniej Teatru Wybrzeże w Pruszczu Gdańskim (Faktoria Kultury). To był jedyny spektakl Teatru Wybrzeże tego lata, w poprzednich było ich dużo więcej (zeszłym roku aż 16). 2/3 widowni, publiczność wchodziła przez blisko godzinę od rozpoczęcia, rozmowy telefoniczne częstsze niż „w mieście”. Brak czasu i perturbacje sprawiły, że spektakl był niedoświetlony. Organizatorzy ze strony Faktorii byli bardzo sprawni, po raz pierwszy nawet tego roku zbadano mi temperaturę, ale suma odmienności podczas przebiegu tworzyła lekki dyskomfort, uwaga była rozpraszana.

Aktorzy Teatru i Józef Piłsudski w koronie królów

„Żabusia” pokazała, jak trudnym gatunkiem jest komedia. Zdecydowanie najlepiej poradził sobie tym razem Piotr Łukawski. Jego Jan (Rak) nie jest aż takim safandułą jak Felicjan Dulski, ale jego naiwność dorównuje gadatliwości męża Anieli Dulskiej. Łukawski zagrał z werwą, „szeroko”, wyraziście, wygrał kontrast między fizycznością a zachowaniem. To „po warunkach” silny mężczyzna a jednocześnie  kochający, delikatny mąż i ojciec. Mam nadzieję, że rola Dziadzia Milewskiego to nowe otwarcie Jerzego Gorzko, który świetnie prezentuje się fizycznie, swobodnie kreuje postać rozwiązłego, rubasznego momentami ludowego filozofa. To z jego ust padają „złote myśli” typu: „Mężczyzna nie zdradza, tylko … się zapomina” czy „W kobietę wszystko można wmówić … Ona tylko na to czeka”. Przez postać ojca można lepiej zrozumieć Żabusię. Trzecia, niestety bardzo mała, męska rola jest udziałem Grzegorza Otrębskiego (główna rola w serialu „Młody Piłsudski”). Jego spotkanie na scenie z Agatą Bykowską (125 odcinków w „Koronie królów”) to Józef Piłsudski w … koronie królów (uśmiech). Tym razem będąca na fali odtwórczyni roli tytułowej roli nie podołała zadaniu. Nie wykazała się vis comica w scenach komicznych, nie ukazała rozdarcia i dramatu w scenach tragicznych. Bezbarwnie wypadła Agata Woźnicka, ze smutkiem obserwuję specjalizowanie się Justyny Bartoszewicz w rolach służących i kelnerek. Za mało miała do zagrania Marzena Nieczuja-Urbańska, honoru pań broniła Katarzyna Z. Michalska w roli Maniewiczowej.

Aktorzy Teatru Wybrzeże to jeden z najlepszych zespołów w Polsce, o czym chętnie informują także jego członkowie. Panuje więcej niż dobra atmosfera, co może być niebezpieczne dla zespołu oraz instytucji. Gdy jest za dobrze, nadchodzi samouwielbienie, czyli zapowiedź końca. Teatr Wybrzeże wchodzi w bardzo trudny dla siebie okres, dwuletni remont Dużej Sceny może przyhamować rozpędzoną maszynę prowadzoną przez dyrektora Orzechowskiego. Wiem, ze w teatrze repertuarowym potrzebne są komedie i polska klasyka, ale „Żabusię” należy potraktować jako ostrzeżenie.

Tytuł oryginalny

Ni smieszno, ni straszno, czyli praca z tekstem na wysokim poziomie nienawiści

Źródło:

Gazeta Świętojańska online
Link do źródła