EN

18.09.2020, 14:09 Wersja do druku

Nasza ulubiona pora

Fot. Maciej Landsberg; koncepcja: Elipsy; Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Jesień jest początkiem i szczytem sezonu, prime time'em teatru, najwięcej na scenach dzieje się jesienią. Wkrótce się okaże, jakie premiery przyniesie w tym roku jesień (oby jakiekolwiek!), a tymczasem są dramaty, które same aż się proszą, żeby je wystawić na nowe otwarcie - pisze Maciej Stroiński w Przekroju.

Piszę o dramatach, są bowiem najstabilniejszą składową teatru, dostępną widzowi zawsze, bez względu na sytuację sanitarno-epidemiologiczną. Wydrukują tekst dramatu i on jest i jest, a spektakl już różnie, jak to pokazało ostatnie pół roku. Kto szczęśliwie dożył września, może czytać dalej.

Jesień, jak wiadomo, to jest stan umysłu, zwany również jesieniarstwem. Jesieniara i jesieniarz najbardziej kochają wrzesień–październik–listopad, jest im bowiem najwygodniej, kiedy się umoszczą w dole (w znaczeniu psychicznym), zrobiwszy sobie herbatkę. Królem jesieniarzy pośród dramatopisarzy jest Paweł Demirski, admirator listopada („A do tego listopad – nasza ulubiona pora!”), bojący się września („Sierpniowe ostatnie dni…”, „O, szkoło polska, co rok w rok zaczynasz się wojną!”). Paweł Demirski cierpi przewlekle na jesień, ma chandrę wpisaną w obowiązkach zawodowych, bo wyciąga wniosek z Patricka Marbera: że smutek jest najpiękniejszy (por. Bliżej).

Bo niby jest Warszawska Jesień, ale miastem jesieniarzy jest, rzecz jasna, Kraków i dlatego tutaj mieszkam, w stolicy polskiego spleenu. Latem żyć się tutaj nie da, zimą nie inaczej – a przynajmniej do niedawna – i tylko pomiędzy tymi porami roku nie ma się w Krakowie dysonansu poznawczego. A czy pamiętamy, że najbardziej tutejszy z tutejszych dramatów dzieje się nie kiedy indziej, tylko w listopadzie? Mowa o Weselu. Rydel żenił się jesienią, stąd te mgły nad ranem i chochoły „na ogrodzie”.

Szekspir napisał Opowieść zimową, owszem, ale również Króla Lea­ra – sztukę o „zmarzlinie władzy” i końcu wszystkiego, o porze życia tak burej, że aż liście opadają. O nim wszystko wiecie, nie będziemy znów wałkować, lecz skoro zeszło na Leara, możemy zrobić wycieczkę. Ostatnio wreszcie wznowiono dramaty Thomasa Bernharda, a w zbiorze dali też nowość: sztukę o Minettim, wielkim aktorze niemieckim, który chciałby koronacji – chciałby zagrać Leara (jak u nas Łomnicki kiedyś). Minetti jest rzadkim przypadkiem, kiedy tytuł dzieła stanowi też dedykację. Bern­hard Minetti był mocarzem sceny i zagrał samego siebie w prapremierze u Bernharda. Autor dramatu, pisząc rolę pod aktora – jak Beckett Ostatnią taśmę – chciał mieć pewność obsadową. (Potem się rozbestwił i ustalił sobie już cały ansambl: Ritter, Dene, Voss). Prawdziwy Minetti najpierw zagrał w Learze (1934), potem zagrał siebie chcącego grać Lea­ra (1976), a na koniec zagrał Leara (1984). U nas ostatnio miał w Minettim grać Jan Peszek u Krystyny Jandy, lecz zob. wirus. Ten dramat Bern­harda ma podtytuł z Joyce’a: Portret artysty z czasów starości. Sztuka antyageistowska, chyba że spojrzeć od strony młodości: młody może być najwyżej chłopcem na posyłki, nareszcie coś nie jest o nich! Tak się przedstawia hierarchia w teatrze, w którym rządzą zasłużeni.

Sonata jesienna Ingmara Bergmana („Dialog” 1979, nr 1) – klasyk jesieniarstwa o relacji matka–córka, ale zaskoczenie: matka jest „młodsza” od córki, autumn is the new spring! To młoda przekwita, podczas gdy stara kwitnie i swoim rozkwitem dusi wszystko wokół. Ingrid Bergman grała już poważnie chora tę ostatnią swoją rolę… W Polsce ten temat mogliby udźwignąć np. Krystyna Janda i Maria Seweryn albo Stuhrowie – młodszy i starszy. No, może też Jan Peszek, na urlopie od Bernharda, i jego córka Marysia.

Na wieś wyjeżdża się latem (Miesiąc na wsi Turgieniewa) i można odnieść wrażenie, że tylko ta pora roku występuje na prowincji, a Reymont coś zmyśla, gdy Chłopów zaczyna już po żniwach i dożynkach. Na wsi się żyje, a nawet umiera wyłącznie latem – jak w Requiem dla gospodyni Wiesława Myśliwskiego, które jest o śmierci bohaterki tytułowej, o starości wdowca po niej i o śmierci wsi w ogóle. Wieś ma swoją jesień – w lecie. Dramat rzadko wystawiany, bo tylko dwa razy w teatrach repertuarowych, a takie klasyki zawsze w końcu wrócą jak „posezon” po sezonie. Temat umierania nie ma szansy się zestarzeć.

Jesień ma tę przykrą cechę, że się kiedyś kończy – bo co innego może robić jesień? Gdyby jej finałem nie była tzw. Gwiazdka, to kto by to przeżył? Pierwszy listopada trwałby do lutego. Nie ma Wszystkich Świętych bez Requiem Mozarta, granego wszem po kościołach, i można powiedzieć, że to przebój listopada. Najsłynniejszy dramat o Wolfgangu Mozarcie, Amadeusz Petera Shaffera, rozgrywa się właśnie wtedy. Mozart skądinąd zmarł późną jesienią, widzieliście w filmie: wieje, pada, Wiedeń. Mam sprawdzone info, że we wrześniu czy październiku kroi się premiera, wreszcie zobaczę tę sztukę na scenie, i to chyba operowej. I chyba z orkiestrą oraz chórem na żywo, żadne tam playbacki! Jakby co, ja nic nie mówiłem.

Tytuł oryginalny

Nasza ulubiona pora

Źródło:

Przekrój online

Link do źródła