„Chłopcy z Placu Broni” wg Ferenca Molnara w reż. Wojciecha Kościelniaka w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Popisane i porysowane kredą przez dzieci ceglane mury starych kamienic, przesuwane w zależności od zmian miejsc akcji jak klocki lego, różnie konfigurowane drewniane skrzynie czy symboliczny płot z furtką, przez którą ostrożnie wpuszczane są obce postaci na terytorium Placu Broni, czynią przestrzeń sceny malowniczą, i funkcjonalną. Obrazy jakby zrodzone w wyobraźni dzieci a potem materializowane na placach zabaw, tu stają się konstrukcjami wysoce artystycznymi.
Zwiewne tiulowe płachty z przepięknymi multimediami Zachariasza Jędrzejczyka i Veraniki Siamionavej w postaci ruchomych rysunków rozwijających się na naszych oczach okazów kwiatów i roślin, symulujące Ogród Botaniczny, przysparzają całości niezwykłego uroku. Bardzo ciekawy i klimatyczny jest ten świat przeniesiony przez Mariusza Napierałę z dawnego Budapesztu na deski Teatru Kameralnego w Bydgoszczy.
Realizacje Wojciecha Kościelniaka, jednego z najwybitniejszych polskich reżyserów spektakli muzycznych publiczność bydgoska niejednokrotnie miała okazję oklaskiwać na Festiwalach Operowych; ale po raz pierwszy ten interesujący artysta podjął się pracy z niezwykle umuzykalnionym, a przy tym utalentowanym aktorsko zespołem Teatru Kameralnego w Bydgoszczy.
Autor muzyki, Mariusz Obijalski w komponowanych melodiach nawiązał nieco do węgierskiego i bałkańskiego folkloru, ze względu na miejsce akcji rozpisując je też na instrumenty uliczne, jak akordeon, bębenki czy w wielu scenach przydające rytmu cymbały. A wszystko to stanowi doskonałe tło dla wspaniałego wokalu, nad którym pracowali Paulina Zaborowska i Marcin Wortmann oraz ciekawych układów choreograficznych Mateusza Pietrzaka.
Wszyscy aktorzy znakomicie wcielają się tu w postaci bohaterów książki Ferenca Molnara, co wcale nie jest takie proste , kiedy część zespołu biorącego udział w przedstawieniu stanowią kobiety. Ale dzięki doskonale dobranej obsadzie efekt jest rewelacyjny.
Eterycznej Julii Witulskiej, grającej rolę delikatnego fizycznie Nemeczka jest może łatwiej. Jako jedyny szeregowiec początkowo wykorzystywany przez wyższych rangą kolegów, subtelną grą aktorka wzbudza w widzach pewnego rodzaju współczucie, a nawet tkliwość. Ale posługuje się też środkami, które wzbudzają do jej postaci respekt i szacunek. I to jeszcze dużo wcześniej, niż zostaje on przez wszystkich uznany za bohatera. Tworzy osobowość charakterologicznie dynamiczną. No i zachwyca w partiach wokalnych.
Zaskakująco objawia się w roli Feri Acza Katarzyna Chmara. Bardzo kobieca „na życie” dużo więcej wysiłku musiała włożyć w zmianę swego emploi, by środkami aktorskimi zbudować postaci groźnego, z pozoru okrutnego chłopaka, przed którym drży cała dzielnica. By uwiarygodnić postać, poświęciła nawet piękne długiewłosy, goląc głowę niemal na łyso. W zmianie wizerunku zewnętrznego wsparła ją też jak zwykle znakomita kostiumolog Martyna Kander. W rezultacie już aktorka samym wyglądem i z natury mocnym głosem, którego ciepłe brzmienie też musi tu głęboko skrywać, budzi grozę. Jakże zaskakuje potem, gdy na tej szorstkiej postaci zaczynają pojawiać się rysy, spomiędzy których wydobywają się nuty wzruszenia i objawia szacunek dla słabszego przeciwnika. Sceny Nemeczka z Feri Aczem należą do najciekawszych w spektaklu. Chwilami wywołują lęk, a chwilami wzruszają.
Podobnie jak wzrusza scena umierania głównego bohatera i jego ostatnia rozmowa z Janoszem Boką, w którego bardzo wiarygodnie wciela się Nikodem Bogdański.
Postać ewoluującą w trakcie trwania akcji gra też Katarzyna Kłaczek jako Gereb, który najpierw, licząc na większą karierę w obozie przeciwnika, zdradza kolegów, potem za taką postawę, odrzucony przez Feri Acza, skruszony wraca na Plac Broni. Ale czy jego postawa może być szczera? Dzieci powinny w to wierzyć. Wszakże tekst propaguje honor, uczciwość, godność i wszystkie te wartości, które w układach politycznych w prawdziwym życiu nieczęsto się zdarzają. A spektakl, którego akcja toczy się w roku 1889 na Węgrzech, jest jedną wielką aluzją do współczesności.
W kilku aż postaciach, zachwyca Witold Szulc. Najbardziej wyraziście prezentuje się w roli Włoskiego Sprzedawcy słodyczy, choć można by dociekać dlaczego zdaje się w śpiewie zapożyczać pewne rytmy i brzmienia z żydowskiego folkloru, a ruchami i mimiką przypomina nieco Tewje Mleczarza ze „Skrzypka na dachu”. Może dlatego, by podkreślić, że to wizja bankructwa zmusza go do ciągłego podnoszenia cen? A może pozostaje to w korespondencji do antysemickich klimatów, jakie rodzą się tu i ówdzie z coraz większą siłą? Szulc jest we wszystkich granych w tym spektaklu epizodach doskonały i aktorsko, i wokalnie, i ruchowo. Wzrusza zwłaszcza w postaci przygnębionego Ojca Gereba. Swą grą w pełni uzasadnia, fakt, że chłopcy z litości oczyszczają w jego oczach syna ze zdrady.
Humoru, którego, dzięki autorowi i reżyserowi w tej dramatycznej opowieści nie brakuje, przysparza jeszcze w wielu momentach Leszek Andrzej Czerwiński jako Rychter. Nawet, kiedy sam nie wygłasza akurat żadnej kwestii, a tylko reaguje na jakieś aktualne wydarzenie.
Zabawa w wojnę o kawałek przestrzeni miejskiego placu pomiędzy chłopcami z Placu Broni a chłopcami z Ogrodu Botanicznego może być symbolem wszystkich toczących się aktualnie wojen. Tyle, że te dzieciaki zawsze grają fair.