„Sonata jesienna” Ingmara Bergmana w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Zbyszek Dramat.
Charlotta (Danuta Stenka) i jej twarz. Właściwie maska zamiast twarzy. Na początku maska Cruelli De Mon. Na scenie ujawnia jej kolejne odsłony, jedną za drugą. To potęguje psychodramę.
Ewa (Zuzanna Saporznikow) i jej twarz. Ważny element tożsamości. Jej ciało ma jedno oblicze, ale dusza ma ich znacznie więcej. Zarówno Charlotta jak i Wiktor (Jan Englert) wiedzą dlaczego. My widzowie się tego dowiadujemy lub domyślamy.
Maska Charlotty jest tak zużyta, że chwilami widać przez nią prawdziwą twarz. Na szczęście!
Reżyser i niezwykły talent mimiczny obu aktorek sprawił, że twarze/maski w tym spektaklu stały się wystawą zmysłów, stacjami nadawczymi, poprzez które teatr nadał depesze adresowane do nas widzów. Depesze te nie zawierają wcale dobrych wiadomości. Jest w nich o miłości, nienawiści, dominacji, ale też o braku szans na porozumienie.
Ten spektakl to dla mnie kolejne doświadczenie egzystencjalne. Bo wbrew temu, co mówił Anton Czechow w człowieku wszystko nie może być jednocześnie piękne: i twarz (maska), i ubranie, i dusza, i myśli. Nie wiem czy niestety (?).