Kilka minut trwała owacja na stojąco po pokazie "Koyaanisqatsi", pierwszej części trylogii Godfreya Reggio, w nowojorskim Lincoln Center z wykonanymi na żywo utworami Philipa Glassa. Słynny kompozytor muzyki minimalistycznej wystąpił osobiście z zespołem pod dyrekcją Michaela Riesmana, który współpracuje z Glassem od ponad 30 lat, wykonywał m.in. partie pianina w filmie "Godziny" - pisze Jacek Cieślak.
I tym razem zasiadł za klawiaturą - podobnie jak większa część instrumentalistów kameralnej orkiestry. Opowieść o szaleństwie współczesnej cywilizacji została spięta klamrą wokalno-organowej medytacji inspirowanej średniowiecznymi chorałami. Prostymi, ale dostojnymi, idealnie pasującymi do monumentalnych obrazów przyrody w filmie. Glass, siedząc za pianinem bokiem do widowni, zdał się całkowicie na Riesmana, coraz bardziej zapatrzony w ekran. Ale to muzyka zaskoczyła publiczność najbardziej - zwłaszcza partie wokalne. Oparte na krótkich frazach, powtarzanych w niezwykle szybkim tempie, przypominały mantrę i co najbardziej zaskakujące - osiągnęły brzmienie skrzypiec. Największą siłę miały proroctwa Indian Hoopi przepowiadające zagładę ziemskiej cywilizacji. Film jest wciąż aktualnym ostrzeżeniem przed nią, ale trudno było nie pomyśleć, że życie mimo wszystko toczy się dalej. Jego zwycięstwo nad śmiercią widać zwłaszcza w Nowym