EN

29.01.2024, 10:02 Wersja do druku

Nadchodzi noc

„Dziewczyna, która podeptała chleb" wg scenar. i w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Karol Rawski w „Teatrologii.info".

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Pierwsza tegoroczna premiera Teatru Wybrzeże w reżyserii Mariusza Grzegorzka to przede wszystkim barwny kolaż scen i historii, które, choć nie tworzą spójnego dramatu w tradycyjnym jego rozumieniu, przeniknięte są nicią związującą poszczególne sekwencje. Dziewczyna, która podeptała chleb – baśń Hansa Christiana Andersena – jest tylko jednym z tekstowych filarów czy inspiracji budujących całość. Sztuka, jak na kolaż przystało, będzie mocno intertekstualna – odnajdziemy w niej nawiązania nie tylko literackie do Reymontowskich Chłopów, ale także filmowe, muzyczne i popkulturowe. Referencje do internetowych trendów i memów uwspółcześniają bazowy budulec, choć w częściach, gdzie pojawiają się Andersenowska Ingrid czy Reymontowska historia o Panajezusowym psie Burku, język – nieco archaiczny – zostanie zachowany.

W rozmowie z Moniką Mioduszewską Mariusz Grzegorzek określa dziewiętnastowieczną baśń, z której zaczerpnął tytuł, jako „mroczny moralitet” i wydaje mi się, że część tego gatunkowego ciężaru przenosi na swój spektakl. Mamy tam bowiem do czynienia z historiami ludzi tragicznych, złamanych, zagubionych w świecie. Rzeczywistość nie proponuje im żadnego oparcia, człowiek jest zostawiony sam sobie, a działania przez niego podejmowane ważą nie tylko na jego losie, ale także na przyszłości bliskich i dalekich. Spotykamy bohaterów, którzy nawet gdyby chcieli się zmienić, nie wiedzą jak to zrobić i jak Andersenowska Ingrid niemal zastygają w swoim własnym piekle, wyzuci ze wszystkiego, puści, mogący jedynie czekać na kogoś, kogo wzruszą i w kim wzbudzą litość.

Czy jest coś, co może nas ocalić? Piszę „nas”, bo widownia jest integralną częścią tego spektaklu. Reżyser żongluje konwencjami, strojami, środkami wyrazu, tworzy sytuacje metateatralne, w których informowani jesteśmy, co się dzieje, gdzie się znajdujemy. Aktorzy będą wcielać się w role konferansjerów, reżyserów programów telewizyjnych, narratorów baśni, będą też zmieniać się w graniu niektórych postaci ‒ słowem wszyscy będą grali wszystkich, co wydaje się świetnie obrazować uniwersalność podejmowanych tematów i rozszerzać doświadczenia poza teatralną scenę.

Po tej szalonej konstrukcji, do której wkrada się zagubienie, błądzimy wspólnie, dajemy się zaskakiwać, czasem się śmiejemy, a czasem poważniejemy. Nie wiadomo, co pojawi się następne: dalsza część historii, show taneczne, występ muzyczny czy jakieś intermedium pozornie z niczym niezwiązane, wybijające nas jeszcze bardziej z dopiero co odnalezionego poczucia bezpieczeństwa. I jakkolwiek ta postdramatyczna forma przyczynia się mocno do budowania artystycznego wyrazu przedstawienia, wyraża chaos świata i egzystencjalną niestabilność, może także stanowić wadę przedsięwzięcia – trudno o zbudowanie całościowego dramatycznego napięcia. Tasowanie kolejnymi scenami, sekwencjami o różnym rytmie i tonacji nie pozwala na całkowite zakorzenienie się, dłuższe skupienie na danej chwili, co w oczywisty sposób naśladuje przebodźcowaną rzeczywistość XXI wieku.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Tempo zmian i nowych obrazów umożliwia prosta, ale wymowna scenografia przygotowana przez reżysera. Jej najistotniejszą częścią składową zdają się być projekcje wyświetlane zarówno na podłodze, jak i na białej zasłonie wyznaczającej tylną granicę sceny, a także cały wachlarz kostiumów, za które odpowiedzialny był Grzegorz Gonsior.

Spektakl zdaje się mieć wyszczególnione trzy główne osie fabularne powracające do widzów w kolejnych częściach. Są to: baśń o Ingrid, która będąc złym dzieckiem, zapłaciła za to niezwykle wysoką cenę, historia całkowicie zniszczonej przez nałóg narkomanki i opowieść o chorym chłopcu z zaburzeniami spowodowanymi uzależnieniem rodziców. Te dwa ostatnie elementy, w przeciwieństwie do zwartego narracyjnie tekstu Andersena, wydają się być swoistymi scenami rodzajowymi. Poprzecinane są one niby intermediami, sekwencjami z różnych miejsc i czasów, z całkowicie odmienną strukturą i energią.

Tym, co nadaje spektaklowi spójność, są wybrzmiewające z każdej sceny zmagania człowieka z dobrem i złem, z klęską i próbami jej przezwyciężenia. Żaden z bohaterów nie jest jednak samodzielny i do osiągnięcia celu potrzebne będzie mu zawsze wsparcie kogoś lub czegoś – wsparcie, o które niezwykle trudno w świecie pogrążonym w chaosie. Zastygła w piekle Ingrid słyszy żal matki, którą gardziła, a która wobec jej zniknięcia jest bezradna. Kara, jaką ponosi za swoje postępowanie, ma być przestrogą dla innych dzieci, jednak w szybko zmieniającej się rzeczywistości siła oddziaływania baśni zanika. Już coraz mniej osób opowiada sobie historię dziewczynki. Bohaterka zostaje zapomniana aż do momentu, gdy na łożu śmierci przypomina sobie o niej zupełnie obca staruszka. Jej żal i modlitwa dają dziewczynce wytchnienie. Porzucony, chory chłopiec bez kobiety, która go przygarnęła, nie znalazłby domu ani bezpieczeństwa. Uzależniona od narkotyków bohaterka, będąc zdaną tylko na siebie zapewne o wiele szybciej doprowadziłaby się do całkowitego unicestwienia – jednak nie da jej się pomóc, towarzyszący jej Marek pozostaje całkowicie bezradny.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Podejmowane przez bohaterów wybory są często destrukcyjne, a doprowadzona do anarchii wolność staje się więzieniem. Konsekwencje ponoszą wszyscy, nawet ci, którzy niczym w zasadzie nie zawinili. Nałożenie na tę kolażową sztukę ‒ swoisty polilog scen i zdarzeń ‒ filtr współczesności stawia widzów przed pytaniem dotyczącym ludzkiej kondycji i tego, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Moment, gdy Ingrid zostaje przeniesiona do piekła, okraszony jest nagraniami wiadomości z Polski i ze świata, w których zderzamy się z absolutną przemocą, zniszczeniem i brutalnością. Czy w takich czasach można pozostać spójnym, nierozbitym, odważnym? Jakie i czy w ogóle da się ocalić wartości, gdy o pozycji człowieka decyduje zasada widzialności w mediach społecznościowych i w Internecie? Jak nie stać się cynicznym, znaleźć jakieś oparcie? Przecież nawet Jezus ‒ w tej roli świetny Jerzy Gorzko – zabiera Burka (Piotra Witkowskiego) ze sobą, bo będzie mu lepiej z nim niż wśród ludzi.

Dziewczyna, która podeptała chleb nie daje żadnych odpowiedzi. To sztuka, która szuka razem z widzem wejrzenia na życie w różnych jego odcieniach. Czy szuka prawdy? Tego nie wiem. Z całą pewnością jednak cały zespół aktorski: Małgorzata Brajner, Jerzy Gorzko, Michał Jaros, Karolina Kowalska, Marcin Miodek, Janek Napieralski, Małgorzata Oracz, Marek Tynda, Piotr Witkowski dokłada wszelkich starań, by dać widzom niezwykle intensywne doświadczenie, w którym dominuje dziwny niepokój o nas samych, zamykający się w finałowym wykonaniu przez aktorki i aktorów Już się zmierzcha Wacława z Szamotuł. Kto ostatecznie nas, współczesnych, ochroni przed nadchodzącą nocą?

Tytuł oryginalny

NADCHODZI NOC

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Karol Rawski

Data publikacji oryginału:

25.01.2024