EN

24.05.2023, 11:22 Wersja do druku

Na początku były słowa

„Teatrzyk Zielona Gęś czyli wstrząs metafizyczny" wg Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w reż. Pawła Aignera w Teatrze Animacji w Poznaniu. Pisze Anna Wakulik, członkini Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Maciej Zakrzewski/mat. teatru

Pamiętam ten dzień: czwartek, środa albo bardziej wtorek, bo nie ma entuzjazmu końca tygodnia, a po tym, co jest, będzie jeszcze matematyka, siedzimy, pachniemy trampkami i nie rozumiemy, co czytamy: Teatrzyk Zielona Gęś, Konstanty Ildefons Gałczyński. Ktoś nam mówi: śmieszne! absurd! dowcip! a my nic, nasze konteksty dotyczą czego innego, nasze strachy i śmiechy są jeszcze gdzie indziej. Ciekawa jestem, ile osób z mojej klasy wróciło do tego tekstu kiedykolwiek później?

Te dziaderskie płacze i pojękiwania mają swoje źródło w smutku: ile inteligentnego, literackiego żartu, ile możliwości wyostrzenia riposty i dowcipu, który łechce zwoje ośrodka mowy, przeleciało nam koło nosa, bo dostaliśmy coś za wcześnie, wtedy, kiedy wydawało się, że cały świat to my, kiedy słowo „dystans” nie istniało; kiedy popatrzeć na ludzi w ich masie, na politykę w jej powtarzalności, na typy ludzkie w ich przerysowaniu – przerastało nasze możliwości? Ile z tego złota celnych obserwacji Gałczyńskiego umknęło nam, ponieważ nikt za naszego życia nie decydował się na drukowanie jakiegokolwiek dialogu na ostatniej, ale zawsze – stronie czasopisma
i nie wiedzieliśmy, jak to się w ogóle czyta?

Sama sobie daję jednak prztyczka w nos i głoszę: póki żyjecie, koledzy i koleżanki z klasy, przejedźcie się do Poznania, do Teatru Animacji na spektakl Pawła Aignera. Jeśli istnieje coś, co ktoś usiadł i napisał osiemdziesiąt lat temu i wciąż działa na scenie, to będzie to właśnie to.

To tekst jakby stworzony dla Pawła Aignera, który nie boi się tego, co niskie, błahe, na granicy dobrego smaku, cyrkowe, wodewilowe, kabaretowe, brzydkie. To reżyser, który grzebie w tym, co ukryte, niechciane, czego nie chcemy pokazywać, bo wstyd. A dzięki temu, że Gałczyński to Gałczyński – nawet jak śmieszy, to jakby we fraku, z elegancją godną Kabaretu Starszych Panów –  w tym spektaklu spotyka się niskie z wysokim, wulgarne nieustannie łamane jest wykwintnym. Sceny, w których chór Polaków traktuje się tak, jak często możemy doświadczyć gdziekolwiek, gdzie miejsca są nienumerowane i chęć zdeptania innego okazuje się powszechna, inkrustowane są grą słów, która przenosi nas w najbardziej wyrafinowane rewiry języka i dowcipu.

fot. Maciej Zakrzewski/mat. teatru

Zespół Animacji wchodzi w tę konwencję jak w masło. Zazdrości się im energii, skoczności, umiejętności grania do jednej bramki, zdolności śpiewu. To nie pierwsza moja wizyta w tym teatrze i znowu wyszłam z niego syta spotkaniem z grupą ludzi, którzy na poły chałupniczo, nieotoczeni premierowym blaskiem znanym ze scen bogatszych w środki, zrobili dopracowany spektakl, coś, co nie sili się na bycie z wielkich liter Ważnym, Głośnym i Kontrowersyjnym i może dzięki temu takie właśnie jest. Jest to przedstawienie plastycznie piękne, wykorzystujące wszystko to, co teatr lalkowy daje: rzeczone lalki, wyrazistą scenografię, ruch, zabawę formą, przeniesienie dużego widza do bawialni, w której może bez wstydu poukładać kolorowe klocki, wybuchnąć śmiechem, ba, zarżeć nawet i wiedzieć, że nikt nie będzie miał mu tego za złe.

Montaż jest tu sprawny, szybki, zmiana tyleż niezauważalna, co precyzyjna, osiągana światłami, muzyką, ruchem, tempem, dramaturgią, która wynika z tego wszystkiego, co dokoła tekstu. Gagi, muzyczne wstawki, etiudy aktorskie – wszystko to działa na korzyść nieprzyjemnych diagnoz podanych w lapidarnej formie. I choć padają tu dwa czy trzy nazwiska, które elektryzują nas swoją głupotą na scenie politycznej, okazuje się, że są tylko jednym z wykwitów tajemnej siły, którą
w kleszcze słów poeta złapał kilkadziesiąt lat temu, a realizatorzy przystawiają nam ją do twarzy, tak blisko, że nie możemy udać, że jej nie widzimy.

Porada dla kupujących bilety: nie dajcie się zaskoczyć, dokupcie na Allegro Teatrzyk Zielona Gęś i przeczytajcie powoli, zanim wybierzecie się do teatru. Słowo ściele się tu gęsto, tak inaczej, niż znamy z codziennego doświadczenia. Ktoś pomyślałby, że to zarzut (jak śmiem gonić ludzi do lektury, przecież po to przyszli, żeby nie czytać!) – przeciwnie. Są przedstawienia, które nie potrzebują słów, mają ich mało albo wcale i są przepiękne. Ale są też takie, dla których medium podstawowym są właśnie one, których dosadności i koronkowego przebiegu, owszem, nie zapamiętamy w całej rozciągłości po jednym spotkaniu z aktorami na scenie, ale które zostaną
w nas i każą do siebie wrócić właśnie dlatego, że ożyły w sytuacji, ale w natłoku atrakcji odeszły już na drugi plan, bo przyszła po nich puetnka jeszcze atrakcyjniejsza, żart odwołujący się do naszej wiedzy jeszcze bardziej kontekstualnej, śmiech wynikający z tego, że jednak coś w życiu przeczytaliśmy i wiemy, do czego Gałczyński (czy Aigner, bo w scenariuszu zdarzają się też nawiązania do dzieł innych, które można z satysfakcją wytropić) pije w tym czy tamtym zdaniu. Pełna przyjemność z interakcji z drugim i trzecim dnem, możliwość wyłuskania każdego aktorskiego puszczenia oka wymaga zaangażowania – tego, którego dziesiąt lat temu zabrakło, ale namawiam: bądźmy pilnymi uczniami, tym razem nie pożałujemy.

Teatrzyk Zielona Gęś czyli wstrząs metafizyczny według Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, reż. Paweł Aigner, Teatr Animacji w Poznaniu, prem. 15 kwietnia 2023.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Anna Wakulik

Wątki tematyczne