„Pastorałki staropolskie” wg scen. i w reż. Jitki Stokalskiej w Polskiej Operze Królewskiej w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Kazimierz Dejmek, ikoniczna, mityczna postać polskiej sceny. Nie tak dawno przypomniana, a może nawet odkryta na nowo, na kartach monografii Dejmek autorstwa Magdaleny Raszewskiej. To nie tylko wspaniały, legendarny inscenizator, reżyser, ale również dyrektor teatru, który co istotne przywrócił na sceny dramat staropolski, stając się jego wyjątkowym interpretatorem. Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim, Żywot Jozepha, Dialogus de Passione, powtarzane i realizowane wielokrotnie, stały się znakami rozpoznawczymi ręki mistrza. Pamiętam spektakl na podstawie Mikołaja Reja w warszawskim Teatrze Polskim. Był rok 1985. Iskrzył się dawny krotochwilny dowcip, świetne role stworzyli Anna Seniuk i Damian Damięcki, a formuła swoistego teatru w teatrze dodawała smaku świetnemu artystycznemu przeżyciu przy ulicy Karasia. Przy części realizacji asystentką Dejmka była Jitka Stokalska. Dziś niekwestionowana i ważna postać operowej sceny. Jej prace w Warszawskiej Operze Kameralnej i Polskiej Operze Królewskiej święciły triumfy powodzenia i wysublimowanej realizacji, a owych kilkadziesiąt lat temu terminowała u wielkiego reżysera. To doświadczenie stało się istotnym dla przygotowania najnowszej premiery w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich.
Tematyka Świąt Bożego Narodzenia stanowiła zawsze ważny materiał dla polskich scen. Mamy Pastorałkę Leona Schillera, a także Betlejem polskie Lucjana Rydla, które przypomniał Zespół Pieśni i Tańca Mazowsze w interpretacji Zbigniewa Kułagowskiego. Niestety mamy w Karolinie przedstawienie ułomne, by nie powiedzieć wstydliwe. Bliżej mu do oficjalnej akademii niż wartościowego widowiska. Wstawki taneczne i kolędowe nie są w stanie ukryć artystycznej niemocy, gdzie pseudo patriotyczny zaśpiew przysłonił piękno utworu młodopolskiego. Inaczej jest w Polskiej Operze Królewskiej. Można powiedzieć, że powstał całkowicie nowy utwór wokalno-instrumentalny. Muzycznego opracowania podjął się Jacek Urbaniak, który jak nikt inny rozumie i zna kompozycje naszego renesansu i baroku. Wykorzystując tenże motywy skomponował ciekawą warstwę muzyczną przeplataną kolędowym śpiewem. Jego muzyka jest różnorodna i pięknie oddaje charakter poszczególnych scen. Gdy mamy orszak trzech króli, to pobrzmiewają nuty orientu, w scenach z pastuchami, a jakże przygrywają góralskie smyki. Gdy anioły to fraza płynie łagodnie, a epizod Diabła to czarcie granie. Owe analogie można mnożyć. Kompozycja Urbaniaka jest prosta, ale przecież i przypowieść zbudowana przez Stokalską nie jest podbudowana wielopłaszczyznowymi metaforami.
Inscenizatorka zabiera nas w podróż zamkniętą w ośmiu aktach poprzedzoną prologiem i zwieńczoną finałem. W ową eskapadę od raju, poprzez drogę Maryi do Betlejem, zabiera nas Prologus, komentator i przewodnik. Rozpoczyna się feria zdarzeń, komicznych postaci. Bowiem całość rozegrana jest z przymrużeniem oka. Właśnie w owym duchu dejmkowskim. Stokalska nie dąży do stworzenia moralitetu, ale zwartej, rubasznej opowieści, która dzieje się na polskiej ziemi, wśród tegoż ludu i wspólnoty. W drodze do Betlejem nie ma osiołka, a są sanie, pastuszkowie wypasają małe baranki, a w szopie narodzin Jezusa towarzyszy mu krowa i osioł. Także karczmarze są z naszych krain: jest Mazur, Rusin i Polak. I oczywiście mamy kalejdoskop charakterów. Szczery uśmiech rysuje się po lamencie Józefa wobec ciąży Maryi. I niby tak dalekie, a jakby opowieść z dzisiejszego tramwaju. Takowe umiejscowienie i rozegranie buduje zwięzłą i klarowną narrację, która w żaden sposób nie nudzi odbiorcy. Wręcz przeciwnie staje się bliska i jakże dostępna. Z przedstawieniem w Polskiej Operze Królewskiej jest jak z szopkami w naszych kościołach. W tych przypadkach, gdy twórcy silą się na oryginalność i aktualność, pozostaje niesmak i niezrozumienie, a klasyczne formuły zawsze będą zachwycać prostotą i komunikatywnością. Stokalska buduje widowisko dla szerokiego odbiorcy, licząc na jego radość i zadowolenie. I można powiedzieć, że jest to wieczór spełniony. Zarówno kompozycja muzyczna jak i inscenizacja to mocne strony przedstawienia. Dopełnieniem jest scenografia autorstwa Marleny Skoneczko. Również prosta i nieskomplikowana. Centralnym jej punktem jest szopa, która staje się głównym miejscem gry jak w historycznym teatrze na placach miast. Bowiem dodatkowe elementy dekoracji to krajobraz wsi pokrytych łanami śniegu. Tworzy to prymitywistyczny obrazek, ale w jak najlepszym znaczeniu. Całości dodaje werwy świetnie grająca orkiestra, czasem jak góralska kapela, pod kierunkiem Karola Szwecha.
Jednak w tym całym kalejdoskopie pozytywów, zawsze odnajdzie się ziarno niedopracowania. I owym jest wykonanie wokalne. Nie tak dawano, w jednym ze swoich esejów, Sławomir Pietras użył sformułowania „wrona po grypie”. I niestety owe określenie idealnie pasuje do sporej części solistów. Nie słychać było w ogóle Iwony Lubowicz (Maria), Sylwestra Smulczyńskiego (Archanioł Gabriel), Leszka Świdzińskiego (Król I). To bardzo przykre doświadczenie, bowiem zespół Polskiej Opery Królewskiej to rozpoznawalna marka wokalna. Mimo owych niedoborów w pamięci pozostaną cztery anioły, które błyszczą głosowo i aktorsko, a także świetni pastuszkowie, którzy potrafili zbudować perełki z małych, epizodycznych ról. I tu widać dobrą rękę reżyserki, która umiała z pobocznych fragmentów skonstruować atrakcyjne obrazy.
Wieczór w Polskiej Operze Królewskiej to podróż do naszej, polskiej tradycji bożonarodzeniowej. Jest po naszemu, wesoło, ubogo, ale ciepło i rodzinnie. Całość widowiska jest sprawnie ułożona, a muzyka niesie opowieść bez momentu nudy i znużenia. Nad wszystkim czuwał zapewne duch Kazimierza Dejmka, który spoglądał na małą scenę w Łazienkach Królewskich, wspominając własny świat staropolskich przedstawień. Nam pozostaje zanucić, choć w spektaklu nie wykonany, fragment finału niczym pisane kuplety na koniec Krakowiaków i górali, który jest dobrym prognostą dla instytucji: „zawsze chętnie mogą,/ do Łazienek chodzić drogą./ No i wy tam pospieszajcie,/ Teatr króla podziwiajcie,/ Na ten Nowy Rok!”.