„Panny z Wilka. Rapsod” w reż. Anny Gryszkówny w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Patryk Kencki, członek Komisji Artystycznej VII Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.
Opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza cieszą się w ostatnich latach niemałym zainteresowaniem twórców teatralnych. Reżyserzy kilkakrotnie sięgali po Matkę Joannę od Aniołów. Na sceny trzykrotnie przeniesiono też nowelę Panny z Wilka. W roku 2019 wystawili ją Krzysztof Rekowski w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie oraz Agnieszka Glińska w Starym Teatrze w Krakowie. W 2021 również w Teatrze im. Stefana Jaracza, ale w Łodzi zainscenizowała to opowiadanie Anna Gryszkówna, aktorka Teatru Narodowego. Wystawienie tego utworu w tym akurat mieście wydaje się mieć dodatkowe znaczenie. To tuż pod Łodzią znajdują się Byszewy stanowiące pierwowzór literackiego Wilka. To właśnie w byszewskim dworze Iwaszkiewicz poznał sześciu braci Świerczyńskich, których w opowiadaniu przekształcił w tytułowe panny.
Przedstawienie Gryszkówny w interesujący sposób wpisuje się w inscenizacyjne próby związane z Iwaszkiewiczowskim tekstem. Podobnie, jak u Glińskiej oraz Rekowskiego, na łódzkiej scenie obok Wiktora Rubena (gra go Michał Staszczak) znalazło się alter ego postaci. Jest nim Jurek (Karol Puciaty), a więc osoba, której przedwczesna śmierć skłoniła Wiktora do odwiedzenia miejsca odgrywającego tak ważną rolę w jego wspomnieniach. Co interesujące, łódzki Jurek jakkolwiek określany jest tym imieniem, to tak naprawdę co i raz wciela się w rolę młodego Rubena. Dzięki temu powstaje efekt niepewności, czy i dojrzały Wiktor jest postacią z tego świata, czy tylko marą próbującą powrócić do odległej przeszłości.
Spektakl wydaje się bardzo wartościowy, jeżeli idzie o warstwę wizualną. Martyna Kander stworzyła scenografię przedstawiającą nieco podniszczone dworskie wnętrze, kojarzące się z jakąś boczną, alternatywną odnogą czasu. Salon nosi ślady dawnej świetności, ale jednocześnie widać w nim i liczne zaniedbania. Na przykład szybki w drzwiach prowadzących do sąsiedniego pomieszczenia są zmatowiałe, a i nietrudno dojrzeć pośród nich jakąś wytłuczoną. Bliżej widzów ustawiono plastikowe fotele pasujące raczej do naszych współczesnych realiów. Jednocześnie jednak przestrzeń jest doskonale zakomponowana. Z prawej widzimy wyjście na werandę, w głębi – do alkowy, pośrodku której stoi wielkie łóżko (miejsce nader symboliczne, jeżeli weźmiemy pod uwagę, jak ważnym motywem w opowiadaniu są młodzieńcze fascynacje erotyczne czy seksualna inicjacja). W tle za tym właśnie łożem wyświetlane będą projekcje stanowiące jak gdyby wspomnienia Rubena – oniryczne wizje z dominantami barw białych i zielonych, przez które przewijają się tytułowe panny, Jurek-młody Wiktor i surrealistyczne obrazy z łóżkiem ustawionym w lesie.
Zarówno we wspomnieniach, jak i w sekwencjach rozgrywanych w planie żywym aktorzy ubrani są w pięknie wystylizowane kostiumy, również zaprojektowane przez Martynę Kander. Ich krój kojarzy się z okresem międzywojennym, a uszyte zostały z lekkich, letnich materiałów. Tyle że w projekcjach zamiast beżów króluje biel, nadająca obrazom jeszcze bardziej niecodzienny charakter.
Zresztą już początkowa scena jest nader oniryczna. Oto bowiem Wiktor wyłania się ze mgły, z pary, którą roztoczyła odjeżdżająca za sceną lokomotywa. Grający go Staszczak trzyma w rękach wielką paczkę. Gdy ściągnie już szarobeżowy papier, zobaczymy, że przyjechał do Wilka z gigantyczną muszlą, w której wnętrzu znajdują się armatnie kule. Przedmiot ten oczywiście przywołuje skojarzenie z perłopławem i zadającymi mu cierpienie ziarnkami piasku, które z czasem przemienią się w perły. Widzimy tu jednak i odwołanie do teatralnej estetyki Jerzego Grzegorzewskiego. Nieprzypadkowo zresztą – Anna Gryszkówna to przecież aktorka Grzegorzewskiego, nieukrywająca, jaką rolę w jej rozwoju odegrał ten właśnie reżyser.
Przygotowując przedstawienie, podjęto również dbałość o przebadanie relacji psychologicznych łączących poszczególne postaci. To ważna rzecz, aby na scenie dobrze oddać stosunki łączące Wiktora z tytułowymi pannami, w których role wcieliły się Iwona Dróżdż, Urszula Gryczewska, Iwona Karlica, Anna Sarna i szczególnie interesująca w roli Tuni Paulina Walendziak. W gruncie rzeczy tę ostatnią zapamiętuje się najbardziej. Aktorka obdarzona fizycznością ni to dziecięcą, ni to już młodzieńczą, wyróżnia się jednak nie tylko pod kątem wizualnym. Walendziak udało się bowiem nadać Tuni rys bardzo charakterystyczny. W jej młodości kryje się urocza, ale i bezlitosna bezczelność. Nie będziemy zaskoczeni, kiedy da Wiktorowi do zrozumienia, że z jej perspektywy jest on człowiekiem nieomal już starym. Być może spektakl zyskałby, gdyby i pozostałe postaci kobiece obdarzone zostały jakimiś bardziej charakterystycznymi cechami. Wydaje się bowiem, że reżyserka lepiej wymyśliła w tym przedstawieniu postaci męskie. I że narracja ułożona została właśnie z perspektywy Rubena. To zupełnie inaczej niż w przywołanym krakowskim przedstawieniu Glińskiej, gdzie głównymi bohaterkami były właśnie tytułowe panny.
Spektaklowi nie sposób odmówić wdzięku. Ujmujący wydaje się w nim także melancholiczny stosunek do przeszłości, do świata, który zwykliśmy idealizować, a który z każdym dniem coraz to bardziej się od nas oddala.
Panny z Wilka. Rapsod według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, reż. Anna Gryszkówna, Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi, prem. 2 października 2021.