W 110. rocznicę otwarcia Teatru Polskiego w Warszawie, 29 stycznia 2023, odbyła się premiera „Tanga” Sławomira Mrożka. Ze sceniczną Alą, Anną Cieślak i Arturem, Pawłem Kruczem rozmawia Tomasz Miłkowski w tygodniku „Przegląd”.
Jak młodzi widzowie odbierają dzisiaj „Tango”?
Paweł Krucz: Przez te dwie godziny, kiedy gramy „Tango”, nie zauważyłem, żeby były używane telefony komórkowe. Na widowni jest ciemno. Nie wiem, czy uczniowie muszą przed wejściem na salę odłożyć komórki do pojemnika, ale wątpię. A poza tym czuję, że panuje prawdziwa cisza. Taka zdrowa cisza, słuchająca. To było świadczyło, że młody widz chce to oglądać.
Anna Cieślak: Uczestniczy, jest aktywny. Reżyser powiedział, że chciałby, aby „Tango” miało charakter farsy, a więc znalazło się blisko teatrów komediowych, w których także grywam. Przed premierami w tych teatrach gramy tzw. previewsy, czyli spektakle, które dają wiedzę o reakcji widza i dodają odwagi aktorom. W Teatrze Polskim nie ma takiego zwyczaju, ale i tak widać, że młody widz łapie wszystko, o czym mówiliśmy na próbach.
A zatem młodzi widzowie nie lękają się Mrożka tak jak wielu młodych reżyserów?
Krucz: Bo panuje przeświadczenie, że Mrożka trzeba grać według didaskaliów samego autora. Trzeba grać tak, jak to napisał, bo nie pozwala rozbuchać się wyobraźni.
Cieślak: Nie zostawia za wiele wolności. Paweł ma więcej doświadczenia z tekstami Mrożkami, bo to jest jego drugi „Mrożek” w Polskim.
Krucz: Gramy od paru lat trzy jednoaktówki na małej scenie…
…która nosi imię Sławomira Mrożka.
Właśnie, spektakl reżyserował Szymon Kuśmider, a ja biorę udział w „Na pełnym morzu”…
Jest pan ludożercą?
Krucz: Nie, gram Małego i prawdopodobnie to moją postać zjedzą. Chociaż, kto to wie, u Mrożka niczego nie można być pewnym. Szymon bardzo chciał się pobawić Mrożkiem i nawet go jeszcze bardziej groteskowo podkręcić, niż sam autor zaproponował w didaskaliach. Przypuszczam, że reżyser pewnie wtedy boi się Mrożka, kiedy czuje, że Mrożek jest od niego silniejszy i że powinien się go bezwzględnie słuchać. Po premierze naszych jednoaktówek wdowa po Mrożku, Susana Osorio powiedziała nam, że tak powinno się go grać: zabawowo. I nie bać się tego, co Mrożek przelał na papier, nie czuć nadmiernie skrępowanym. Ja na szczęście nie jestem w roli reżysera i nie muszę się konfrontować z autorem.
Skoro tak, to jak się wam mówi Mrożkiem? Teatr dzisiaj woli mówić językiem filmowym.
Cieślak: Dla mnie klucz i fenomen spotkania z Mrożkiem polegał na tym, że to jest tu i teraz. W „Tangu” spotyka się banda egotyków, a każdy broni swojej sprawy, zapominając, czego pragnęłaby czy potrzebowała druga osoba. Dla każdego moje jest „mojsze”. To są adwokaci swojego ego.
Ale czy język nie stwarza pewnych barier w przekazie tych postaw?
Krucz: Spędziliśmy sporo czasu na próbach stolikowych. Na samym początku reżyser przyszedł z tekstem skróconym o jedną trzecią. A mimo to przez pierwsze dwa tygodnie naszym zadaniem było skrócić ten tekst, żeby uniknąć zbyt „przewlekłego” dochodzenia do sedna. Z oryginału chcieliśmy wyłuskać sedno, żeby przekaz zawarty w tekście był jasny i pozbawiony nadmiaru ozdobników. Nie wiem, czy to jest gwałt na autorze. Ktoś może uważać, że Mrożka nie powinno się skracać za żadne skarby, ale Mrożek pisał w innych czasach, a my mamy prawo do swoich czasów. Przy pierwszym czytaniu mieliśmy poczucie, że granie całego tekstu „Tanga” jest dzisiaj bardzo trudne. A jeszcze trudniejsze byłoby dla widza. Przy obecnym tempie życia, Internecie, który zmienił postrzeganie świata, za dużo słów stanowi przeszkodę.
To problem całej klasyki: za dużo liter.
Krucz: Naszymi widzami w dużej mierze są uczniowie, którzy czytają tekst w całości, a na scenie mają do czynienia z adaptacją. A to niezły punkt wyjścia do rozmowy.
Cieślak: Dwadzieścia lat temu młodzi ludzie byli mniej poszarpani, powichrowani. Dzisiaj potrzeba dużo mniej słów, aby emocjonalnie rozhuśtać młodego widza. Dawniej wychodziło się ze spokojniejszych domów, bardziej stabilnych. Dzisiaj ludzie są rozdwojeni, przewrażliwieni. Wielu z nich wywodzi się z rodzin, w których jeden tydzień spędzają u mamy, a drugi u taty i to w dużym stopniu określa ich kondycję psychiczną.
Rozpad rodziny jest jednym z głównych tematów „Tanga”. Ten proces trwa, coraz więcej rodzin szczątkowych, nawet jeśli pozornie „całych”, to skupiających ludzi sobie obcych.
Cieślak: To też chcieliśmy pokazać. Także wewnętrzny rozpad tożsamości. Młodzi ludzie cierpią na deficyt tożsamości, nie wiedzą, kim są i czego chcą. To problem wielu młodych dorastających ludzi. To charakterystyczne dla okresu dojrzewania, ale ten proces rozchwiania nasila się.
A czy w „Tangu” młodzi, Ala i Artur mieli jakąś szansę?
Krucz: Cała inteligencja Artura, wszystkie jego potrzeby, to, do czego dąży, jak bardzo chce się buntować, napędzane są przez jego emocjonalność. Przez to jak został potraktowany przez rodziców. Kiedy wchodzimy w świat Mrożka, wiemy, że nie będzie happy endu, że będziemy mieli do czynienia z postaciami, które zabrnęły albo za daleko, albo w ślepy zaułek. I będziemy oglądać ich upadek. Mrożek nie pisał instrukcji obsługi, jak stać się lepszym człowiekiem, tylko pokazywał, jakim złym człowiekiem nie być. Możemy się dowiedzieć, co warto ominąć, choć przed emocjami Artur nie mógł się ochronić. Nie wiem, czy by się mu udało. To nie jest pytanie, na które da się jednoznacznie odpowiedzieć. Miał szlachetne zamiary, chciał stworzyć lepszy świat. Szukał swojego celu. Ale czy można to zrobić wywracając świat do góry nogami? Jako aktor mam obowiązek tej roli bronić, bronić tego, co Artur myśli o świecie.
Cieślak: Znam różne wersje „Tanga”. Szukałam odpowiedzi, jaka powinna być Ala, aby dotrzeć do młodych dziewczyn – chciałam, aby widząc ją, powiedziały sobie: nigdy nie chciałabym być taka. Pierwszy raz gram postać, której nie chcę bronić. Chcę pokazać jej brak kręgosłupa, brak tożsamości, ponieważ jest bardzo wiele takich młodych dziewczyn. To jest dla mnie smutne. Stąd rysuję tę rolę jak przestrogę. Zwykle gram tak, aby bronić swoją postać. Nie chcę Ali pokazać jako totalnie czarnej, ale jej nie wybielam. Chciałabym poruszyć taką strunę, która pozwoli spojrzeć wokół siebie nie tylko z perspektywy własnego nosa. Na początku Ala jest dziewczyną, która nie wie, czego chce. Pod wpływem przebywania w tej jakże egotycznej rodzinie zauważa, jak wszyscy są bardzo pokiereszowani. Nikt tu nie zostaje wysłuchany, a każdy chce wykrzyczeć swoją potrzebę jestestwa. Ala przybyła tu z innego świata, nie wie czemu, ale chce z nimi trochę pobyć, choć w miarę upływu czasu coraz mniej chce się jej z nimi być.
A słyszeliście pewnie, że w kuluarach mówiło się o waszych postaciach po premierze, że Artur to Hołownia?
Krucz: Hołownia? Pewnie chodziło o fizyczne podobieństwo. Trzeba będzie go zaprosić i zapytać, co o tym myśli. Czy nie jest to spowodowane tym, że Mrożek był komentatorem życia polityczno-społecznego? Cóż, gramy „Tango” 60 lat po prapremierze – ale skoro wtedy miało podtekst polityczny, to i dzisiaj zachowało taką siłę skojarzeń.
„Tango” maluje mechanizmy społeczno-polityczne, może to być mechanizm w rodzinie, ale i w znacznie szerszej wspólnocie. Co z tego, że zostaliście tak ładnie poubierani w drugiej części, ale to już się nie daje skleić. Kontrrewolucja konserwatywna Artura okazuje się daremna. Ale czy aktorom ta przygoda coś daje?
Cieślak: Mnie Mrożek boli. Pokazuje najgorszy stan człowieka: bezradność. Bardzo bym chciała, żeby to zobaczyli młodzi widzowie. Bardzo bym chciała, żeby nie lubili mojej postaci, żeby im się chciało chcieć.
Krucz: Pierwszy raz jako aktor mam z postacią tak długą ścieżkę do przejścia. Ta przygoda odkryła przede mną nowe możliwości warsztatowo-techniczne. Nauczyła mnie, jak rozdzielać energię przez całą godzinę bycia na scenie. Jak nie zagubić się w natłoku zadań, które mam do wykonania, żeby to zostało przedstawione widzom klarownie i konsekwentnie. Jestem więc Mrożkowi wdzięczny za to, że umożliwił mi poszerzenie moich umiejętności.
Cieślak: Żeby grać Mrożkiem, mówić Mrożkiem, powiedziałbym nawet: być w Mrożku, trzeba odwagi. I pokory.
Wszyscy znamy to powiedzenie: „jak z Mrożka” jako synonim sytuacji zgoła niemożliwej, ale realnej. Bo właśnie Mrożkowi najcelniej udało się uchwycić „krzywą gębę” rzeczywistości.
Cieślak: Zacytuję więc coś jak z Mrożka. W pierwszym artykule po naszej premierze, jaki się ukazał, można było o mnie przeczytać te słowa: „Ma tak luźną sukienkę, że na pewno jest w ciąży”. To jest sto procent Mrożka w Mrożku.
Pytanie z innej beczki: czy wiecie, dlaczego na końcu „Tanga” nie wybrzmiewa „La Cumparsita”, a Edek i wuj Eugeniusz tańczą inne tango?
Cieślak: Dlatego tak jest, bo pracował z nami kompozytor, Piotr Łabonarski, który odważył się skonfrontować z legendą i zaproponować nowe tango. A reżyser to przyjął.
„Tango” było już 100 razy na scenie w Polsce, wasze jest bodaj 101, ale pierwsze z nowym tangiem. Może tamtego tanga już się nie da tańczyć?
Krucz: Nowe tango otwiera nową setkę.
Jak się tak zastanowić, to można by z dotychczasowych Al i Arturów utworzyć niezłą grupę.
Cieślak: To prawdziwa armia „Tanga”. A między postaciami cała sieć niepewności. Bo żadna z postaci nie stawia kropek. Co postawi, to podważy. Tylko dla Edka wszystko jest proste. Przyjmuje świat, jaki jest.
Krucz: Taka postawa ma swoje zalety: święty spokój, bezproblemowość.
Cieślak: I zdrowsze życie. Kiedy grałam Jelizawietę w spektaklu Krzysztofa Jasińskiego, w pewnym momencie na pytanie, co się stało, moja bohaterka odpowiadała: „Spaliłam się w ogniu świecy”. I to jest dylemat. Czy się spalać, czy żyć zdrowo i z dala od emocji?. A przecież chciałoby się w życiu coś autentycznego przeżyć. Może bohaterowie Mrożka skrycie za tym tęsknią?
***
Tekst ukazał się również na stronie AICT.