EN

19.08.2022, 09:53 Wersja do druku

Mozart jako cezura Dramatycznego

„Amadeusz” Petera Shaffera w reż. Anny Wieczur w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w „Naszym Dzienniku”.

fot. Krzysztof Bieliński

Doskonałą premierą „Amadeusza" Petera Shaffera po dziesięciu latach prowadzenia sceny w warszawskim Teatrze Dramatycznym jako dyrektor naczelny i artystyczny kończy swoją pracę Tadeusz Słobodzianek. Znakomite przedstawienie w reżyserii Anny Wieczur z pewnością na długo zapisze się w pamięci widzów. Stanowi też ono pewną cezurę w życiu artystycznym tego teatru, od września bowiem rządzić tu będzie Monika Strzępka (and company). A z tego, co już wcześniej zapowiadała, wynika, że Dramatyczny stanie się tubą ideologii feministycznej. W tej sytuacji, niestety, kolejny teatr idzie na straty. Bo przecież normalna publiczność nie będzie tu przychodzić.

Sztuka Petera Shaffera podejmuje temat życia i twórczości Mozarta w okresie jego pobytu w Wiedniu na dworze cesarza Józefa II Habsburga. Postać artysty ukazana jest z perspektywy Antonia Salieriego, nadwornego kompozytora cesarza i kapelmistrza opery, żyjącego na przełomie XVIII i XIX w. Salieri przyczynił się do rozwoju XVIII-wiecznego teatru operowego (skomponował prawie 40 oper i sporo innych utworów), a jego muzyka wywierała wpływ na twórczość wielu współczesnych mu kompozytorów. Ponadto był cenionym pedagogiem muzycznym. Krótko mówiąc, ważną personą mającą wpływ na to, co się grało i jak się grało. Od jego opinii niejednokrotnie zależała czyjaś kariera muzyczna. Ponadto był odpowiedzialny za oprawę dworskich uroczystości, rozmaitych ważnych wydarzeń, w tym m.in. Kongresu Wiedeńskiego. Tak więc miał poczucie wagi swojej osoby, z jego zdaniem dotyczącym nie tylko muzyki, ale w ogóle kultury liczył się dwór i cała ówczesna elita.

fot. Krzysztof Bieliński

Peter Shaffer w swojej sztuce ukazuje Salieriego w szczytowym momencie jego kariery. Jest sławny, ma idealne warunki do komponowania, korzysta z licznych przywilejów, osiąga niemałe dochody. Znakomite samopoczucie, pewność siebie i rangi swojej twórczości pryskają jak bańka mydlana w momencie pojawienia się na wiedeńskim dworze młodego, 26-letniego Mozarta. Już pierwsze zetknięcie z nim wzbudziło niepokój Salieriego. Wprawdzie słyszał o artyście, bo o muzyce Mozarta mówiono już w całej Europie. Wiedział, że jako genialne dziecko w wieku 4 lat napisał koncert, zaś od 5. roku życia tworzył symfonie, a jako 14-latek skomponował operę. Ale teraz Salieri doświadczył osobiście jego nadzwyczajnego talentu, usłyszał kompozycje Mozarta na żywo i zorientował się, w jakim tempie i właściwie bez wysiłku tworzy on swoje genialne dzieła. Zrozumiał, że Mozart, nim przeleje na papier nuty, całość ma już w głowie, dlatego w jego zapisie nutowym nie ma żadnych skreśleń. Słuchając muzyki kompozytora, Salieri coraz bardziej pogrąża się w zazdrości, przechodzącej w końcu w nienawiść, która ma tragiczny finał. Nie może pojąć, jak ten młokos, wiecznie niedojrzały, zachowujący się jak niepoprawny dzieciak, przy tym frywolny i pozbawiony jakichkolwiek manier, może tworzyć tak doskonałe pod każdym względem dzieła. I przychodzi mu to bez najmniejszego trudu. Salieri buntuje się przeciwko Bogu: dlaczego takiego „błazna" (jak go w swej złości określa) obdarzył genialnym talentem, który czyni go nieśmiertelnym, a jemu, Salieriemu, zaledwie poprawnemu w twórczości, dał tylko odczuwanie tego piękna muzyki i geniuszu Mozarta. I odtąd będzie robił wszystko, by tłamsić twórczość rywala, doprowadzić go do ruiny finansowej, w końcu nawet do śmierci. Sztuka Shaffera miała i wciąż ma wiele różnych wystawień. Niektórzy reżyserzy traktują ją jak świetnie napisanego samograja i próbują „unowocześniać" w myśl panującej obecnie zgubnej dla teatru mody na postdramat i dekonstruktywizm. Na szczęście Anna Wieczur jako reżyser spektaklu zawierzyła tekstowi, nie próbując go przerabiać. Tym bardziej że już samo zderzenie ze sobą na scenie dwóch znakomitych aktorów dysponujących diametralnie różnymi środkami wyrazu: Adama Ferencego w roli Salieriego i Marcina Hycnara jako Mozarta, niesie ów spektakl zarówno pod względem dramaturgii, jak i sensów znaczeniowych. Przy tym świetnie, wyraziście poprowadzona przez Barbarę Garstkę postać Konstancji, żony Mozarta, jest znakomitym dopełnieniem doskonałego męskiego duetu. Także pozostałe postaci zostały celnie aktorsko obsadzone.

Kilka scen spektaklu mogłoby wręcz samoistnie funkcjonować, jak na przykład przejmująca scena umierania Mozarta przy dźwiękach granej na żywo przez orkiestrę na scenie przepięknej „Lacrimosy" pochodzącej z „Requiem", ostatniego utworu artysty, tworzonego przez chorego już kompozytora, który nie zdążył ukończyć tej mszy żałobnej, i jak podają biografowie, zmarł w trakcie dyktowania swemu uczniowi Sussmayrowi ósmego taktu „Lacrimosy". Resztę dokończył uczeń na podstawie szkiców mistrza.

Dodatkowym walorem tego świetnego przedstawienia jest obecna na scenie orkiestra pod dyrekcją Jacka Laszczkowskiego i śpiewacy soliści wykonujący kilka partii z oper Mozarta.

Tytuł oryginalny

Mozart jako cezura Dramatycznego

Źródło:

„Nasz Dziennik” nr 192

Autor:

Temida Stankiewicz-Podhorecka

Data publikacji oryginału:

20.08.2022