„Peter Grimes" Benjamina Brittena w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Dorota Szwarcman w „Polityce".
Premiera pierwszej opery Brittena jest zarazem ostatnią wspólną realizacją Mariusza Trelińskiego i Borisa Kudlićki - scenograf, współautor wszystkich spektakli dyrektora artystycznego Opery Narodowej (poza debiutem) i współpracownik innych znanych reżyserów zamierza teraz zająć się przede wszystkim architekturą. Współpraca z Trelińskim trwała niemal ćwierć wieku i rozpoczęła się pamiętną „Madame Butterfly" Giacomo Pucciniego, grywaną do dziś.
„Peter Grimes" ma wiele wspólnego z nią, są tu wręcz ukryte aluzje do tamtego spektaklu. Chociaż zarówno tematyka, jak i muzyka obu dzieł są całkowicie od siebie odmienne, jedno je łączy: morze. W „Butterfly" domyślnie płynące w tle, co widać było w przesuwających się okrętach, w „Grimesie" również tło jest w ciągłym ruchu, ale z wodą tym razem intensywnie obecną na dużej urody filmach Bartka Maciasa robionych z drona, wyświetlanych na dużych ekranach.
Pierwsze dwa akty, nietypowo jak na tego reżysera, są realistyczne, z dekoracjami minimalistycznie prostymi. Dopiero w trzecim akcie mamy parę obrazów, o których szybko chcemy zapomnieć; finał jednak wraca do wcześniejszej poetyki. Pod względem muzycznym spektakl jest znakomity. Michał Klauza już po raz kolejny, po„Billym Buddzie" pokazuje, że Britten to jego żywioł. Świetny jest też chór, a obsada solistyczna wyrównana, choć wyróżnia się Peter Wedd w roli tytułowej. Jego bohater jest zarazem figurą Innego i zwyczajnym członkiem społeczności, który może postąpił źle, a może po prostu miał pecha.