“Znaczy kapitan ” Karola Olgierda Borchardta w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Beata Baczyńska w Gazecie Świętojańskiej.
„Znaczy kapitan” Karola Olgierda Borchardta to jedna z najpopularniejszych książek marynistycznych znana chyba każdemu. Gdynianom nie jest też obca postać autora – nie tylko pisarza, ale kapitana żeglugi wielkiej – marynarza i nauczyciela kolejnych pokoleń wilków morskich, a także mieszkańca Gdyni, bo właśnie w niewielkiej nadbudówce na szczycie willi na Kamiennej Górze, nazywanej przez samego Borchardta „Siódmym niebem”, znalazł on swój ostatni port.
Tworzone przez autora opowieści to obrazy prawdziwego życia na morzu z czasów powstawania polskiej floty. Karol Olgierd Borchard maluje portrety marynarzy, opisuje codzienne życie na statku, przygody i zaskakujące sytuacje. Opowiadając o swoim życiu, jednocześnie staje się kronikarzem pionierskiej epoki naszej marynarki handlowej. Ukazuje w swoich opowiadaniach legendarne statki i słynnych kapitanów, a wśród nich najważniejszego – Mamerta Stankiewicza.
Przygotowujący adaptację Paweł Huelle postanowił nie odtwarzać losów bohatera w porządku chronologicznym. Swobodnie poruszamy się w czasie, zatrzymując to na szkolnym żaglowcu „Lwów”, to na transatlantykach „Polonia” czy „Piłsudski”. Jednak nie czujemy się zagubieni, bo jesteśmy wręcz prowadzeni za rękę przez narratora (Dariusz Szymaniak), który wyjaśnia wszystkie wątpliwości. Stara się to robić w sposób dyskretny, nie skupiając na sobie uwagi należnej głównym uczestnikom wydarzeń. A najważniejsi są oczywiście Karol Olgierd Borchardt (Mariusz Żarnecki) i „znaczy kapitan” Mamet Stankiewicz (Piotr Michalski). Wyłaniająca się ze wspomnień postać legendarnego dowódcy „Lwowa” jest pełna surowego uroku człowieka odpowiedzialnego, troszczącego się o bezpieczeństwo statku, załogi, pasażerów. „Zjawił się na pokładzie w wytwornym, czarnym mundurze (…) żadnej mimiki, żadnych grymasów twarzy – kamienne, zastygłe oblicze o olimpijskim wyrazie” – pisał o nim Borchardt. Tak właśnie buduje postać na scenie Piotr Michalski – oszczędnie, bez przesady i zbędnej emocjonalności. Natomiast Mariusz Żarnecki czasem nadmiernie okazywał emocje. Zdecydowanie lepiej wypadał w scenach pełnych naturalnej tęsknoty za Wilnem, czy zmarłym dowódcą, granych bardziej powściągliwie.
Tłem dla duetu Borchardt/Stankiewicz są koledzy – oficerowie polskiej floty (Maciej Wizner, Szymon Sędrowski i Krzysztof Berendt) oraz pasażerowie, a szczególnie pasażerki i szansonistki (Martyna Matoliniec, Marta Kadłub i Weronika Nawieśniak). Reżyser Krzysztof Babicki postanowił bowiem wzbogacić morskie opowieści piosenkami – przebojami dwudziestolecia międzywojennego, takimi jak „Jesienne róże” czy „Seksapil”. O ile aktorki ładnie zaśpiewały, o tyle układy taneczne nie były specjalnie udane.
Scenografia Marka Brauna przedstawia pusty pokład otoczony częściowo relingami. Nawet rekwizyty pojawiają się rzadko. Najważniejsze z nich to modele trzech statków – „Lwowa”. „Polonii” i „Piłsudskiego”, które wpływając na rękach aktorów na scenę, wyznaczają zmieniające się miejsca akcji. Na ścianach pojawiają się wizualizacje Wojciecha Kapeli nawiązujące do tematyki morskiej, przedstawiające fale, elementy olinowania, lecącą mewę. Czasem są one ciekawym dopełnieniem sceny, ale nieraz stają się zbyt oczywistym uzupełnieniem prezentowanej sytuacji – tak jak pojawiające się na ścianach róże w czasie piosenki „Jesienne róże”.
Ten tytuł to niewątpliwie dobry wybór na gdyńską scenę. Zabawne (z umiarem) i nostalgiczne przedstawienie o czasach żaglowców i transatlantyków, eleganckich podróżach i twardych męskich relacjach budowanych na pokładach statków spodoba się mieszkańcom miasta, mającym morze we krwi i turystom, marzącym o morskiej przygodzie.