EN

27.05.2022, 12:40 Wersja do druku

Molier wciąż aktualny

 „Tartuffe, czyli Świętoszek” Moliera w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Powszechnym  w Radomiu. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Bartek Warzecha

Sztuki Moliera od dawna cieszyły się popularnością w naszym kraju, a w XVIII wieku panowała wręcz moda na jego utwory, dzięki czemu był jednym z najczęściej wystawianych dramatopisarzy. Bywało, że magnaci sami oddawali się twórczości dramatycznej, niefrasobliwie spolszczając najbardziej znane komedie Moliera (o czym pisze Patryk Kencki w swej książce „Staropolski Molière”). Imponująca jest też historia przekładów znanych arcydzieł – lista osób, które tłumaczyły Moliera to niemal sto nazwisk. Według Jerzego Radziwiłowicza, teatralne teksty – chodzi o ich tłumaczenia – mogą się zestarzeć. Język „Świętoszka” był bliski widzowi siedemnastowiecznemu, dlatego warto zadbać o to, by brzmiał współcześnie również dla dzisiejszego teatromana.

W 2015 roku ukazała się trylogia: „Tartuffe, Don Juan, Mizantrop” – trzy słynne dramaty w przekładzie wspomnianego aktora (trzeba dodać, że Radziwiłowicz tłumaczył Moliera już wcześniej). Obecnie właśnie po jego przekłady najchętniej sięgają reżyserzy. W 2006 roku „Tartuffe’a” w Teatrze Narodowym przygotował Jacques Lassalle (dobrze pamiętam tę inscenizację), który tytułową rolę powierzył Wojciechowi Malajkatowi, zaś rolę Orgona – autorowi tłumaczenia. Molier, człowiek teatru, tworzył utwory, które stwarzają wyjątkowe szanse na niezwykłe kreacje aktorskie. Zwany „malarzem charakterów” był i jest wymarzonym autorem dla aktorów. Jego wiarygodne, barwne portrety postaci stawały się ponadczasowym symbolem przywar i słabości człowieczych. Kreślił sylwetki swoich bohaterów na wzór żywych ludzi i potrafił tak uogólniać, potęgować dominujące cechy charakterów, by znakomicie można było pokazać je na scenie, budząc różne, często gwałtowne reakcje publiczności. Po komedię wielkiego realisty znad Sekwany sięga reżyser Jarosław Tumidajski, szukając w niej aktualnych, współczesnych akcentów, równie czytelnych jak dawniej. Wnikliwym okiem patrząc na wyrazistość studiów psychologicznych w „Tartuffe”, w Teatrze Powszechnym w Radomiu pokazuje modelową sylwetkę oszusta i szalbierza, ubraną w humor i satyrę.

Komedię „Świętoszek” („Le Tartuffe ou l’Imposteur”) Molier napisał w 1661 roku, a wystawiono ją po raz pierwszy w 1664 roku. Na publiczną scenę w Palais-Royal komedia trafiła dopiero w roku 1667, ponieważ atak na fałsz i kpina z hipokryzji religijnej wywołały gwałtowną krytykę i oburzenie ówczesnej publiczności. Wielki skandal był powodem pięcioletniego zakazu wystawiania dramatu, jednak w późniejszych czasach zyskał on niemałą popularność i do tej pory nie znika z teatralnych scen. Reżyserując molierowski dramat i nadając mu tytuł „Tartuffe, czyli Świętoszek” Jarosław Tumidajski przenosi miejsce i czas akcji sztuki w czasy współczesne, ale nie zmienia wymowy oryginału przypominając, że Molier modelował swoich bohaterów na wzór żywych ludzi i ukazywał ich na barwnym, wiernym tle rzeczywistych stosunków. Nie inaczej dzieje się w radomskiej adaptacji. W domu zamożnego Orgona pojawia się dziwaczny Tartuffe, który cały czas udaje niezwykle pobożnego i prawego człowieka i w ten sposób zdobywa nieograniczone zaufanie gospodarza. Jednak poza Orgonem i jego matką – Pernelle, nikt nie wierzy w tę udawaną dobroć i szczerość, a zachowanie gościa budzi mieszane uczucia wśród pozostałych członków rodziny. Tartuffe do tego stopnia omotał Orgona, iż ten przepisuje na niego dom i chce wydać za niego córkę Mariannę (choć młoda dziewczyna kocha z wzajemnością Walerego i właśnie z nim pragnie związać swe życie). Wkrótce pozbawiony skrupułów Tartuffe, mając naiwnego Orgona w garści, ujawni swoje prawdziwe oblicze.

Niewesołe wnioski płyną z lektury, a uwspółcześniony spektakl tylko to potwierdza – natura ludzka, mimo upływu wieków się nie zmienia i kondycja psychofizyczna człowieka pozostaje wciąż ta sama, ze swymi przywarami, śmiesznostkami i wielkimi wadami. „Tartuffe albo szalbierz” – rzecz o mistrzu manipulacji, bigocie-artyście i wykorzystującym naiwność oraz słabość innych oszuście wciąż może do nas przemawiać. Są w tej inscenizacji elementy mniej zrozumiałe – na przykład po co pojawia się fragment utworu Jana Pawła II nie wiem, ale to mały niuans. Bogactwo wątków i podtekstów w „Świętoszku” zawsze inspirowało twórców. Tumidajski podejmuje jeszcze jeden temat – zastanawia się nad kondycją współczesnej rodziny oraz przemianami społecznymi zachodzącymi w naszym otoczeniu. Nieziemsko cięta satyra, choć powstała w XVII wieku, wciąż uderza ostrością obrazu zakłamanego świata cynizmu, intryganctwa i fałszywych masek. Jest śmieszną tylko z pozoru, ponieważ gorycz w miarę przebiegu zdarzeń coraz bardziej tłumi komediowy ton. Reżyser nie uwypukla tak mocno tych akcentów. Moim zdaniem za dużo tu farsy i nieustannej zabawy. Pozwolić widzom na śmiech, przysługujący kabaretowej niefrasobliwości – nic w tym zdrożnego, bo poprzez śmiech najłatwiej pokazać absurdy i pułapki naszej rzeczywistości. Czy w ten sposób zdobędzie serce młodego widza?

Molierowskie sztuki to świetny materiał dla kreacji scenicznych, poszerzających wachlarz ról, o których większość aktorów marzy. Spektakl radomskiego teatru pozwala im czasem na ucieczkę od schematyzmu, by w naturalny sposób jeszcze lepiej oddać charaktery wszystkich osób. Czasem nadto szarżują – za to jak! „Tartuffe” uwypukla świetne poczucie humoru autora, trochę parodiując „typy”. Występujący podkreślają tę wesołość, hałaśliwość, jednak przemawiają szczególnym językiem – zabawnym, niełatwym i wyrazistym. Warto dodać, że przekłady Radziwiłowicza są bardzo teatralne, głównie dzięki odpowiednio dobranej technice rymowania. Radziwiłowicz tłumacząc „Świętoszka” nieco zmienił ton molierowskiego arcydzieła, ale nie ujął mu obrazowości, nie odebrał językowi piękna pierwowzoru – uwspółcześniając go odświeżył archaiczny język, dodał bezpośredniości i dosadności. Aktorzy znakomicie wyczuwają rytm, klimat klasycznego dramatu i bawią się nim, zwracając uwagę na groteskowość oraz komizm postaci. Dialogi płyną wartko, każda fraza, każde słowo wypowiadane jest z należytą dykcją. Z dbałością o szczegóły tworzą swoje kreacje – pełne werwy, barwne i intrygujące. Marek Braun (znakomity Fryderyk w „Pornografii” Gombrowicza) jako Orgon podkreśla wszelkie niuanse osobowości bohatera. Cieniując, z wyczuciem oddaje wady swego bohatera, podkreśla rozterki i brawurowo… podsłuchuje w scenie zdemaskowania hipokryzji Tartuffe’a w IV akcie. Postać dorobkiewicza jest tyleż groteskowa – w swym zaślepieniu, naiwności, pozerstwie, co tragiczna – przecież w końcu jest wielkim przegranym. Katarzyna Dorosińska grająca Elmirę, z doczepioną długą kitą pięknych włosów, rzęsami do nieba, tak naprawdę jest zwykłą kobietą – małżonką, siostrą, pełną ciepła macochą dla dorosłych dzieci swego męża. Kolejna żeńska kreacja – Doryna Marii Gudejko to prawdziwa perełka. Cóż za energia i zmysłowość (w mowie i w ruchu), która znakomicie sprawdza się na scenie – zwłaszcza tu, w komedii. Uwagę zwraca tytułowy Tartuffe, który pojawia się dopiero w III akcie komedii, choć o jego obłudnych działaniach dowiadujemy się już wcześniej, z rozmów członków rodziny Orgona. Jakub Kamieński jako świętoszkowaty szalbierz jest śmieszny do czasu. Aktor wykorzystuje brzmienie głosu, doprawia wszystko gestem, ruchem, by jak najlepiej pokazać drapieżny charakter tej postaci. Na scenie pojawia się urocza, młoda, zakochana dziewczyna, córka Orgona – przyznaję, Aleksandra Bogulewska w roli Marianny jest przepyszna (podobnie jak w inscenizacji „Pornografii”). Partneruje jej Piotr Gawron-Jedlikowski jako Walery, nieco rozhisteryzowany młodzieniec, trochę infantylny, trochę niepoważny. Puszy się jak paw, zmienia swe stroje co chwilę, a serce ma złote. Mateusz Kocięcki – Damis (bardzo dobry Karol we wspomnianej „Pornografii”) równo dotrzymuje im kroku. Kolejna aktorska kreacja, która zwraca uwagę, to Pani Pernelle Iwony Pieniążek. Choć tak mało jej na scenie, kiedy się pojawia, przyciąga całą uwagę. Równie dobrze prowadzą swe role pozostali aktorzy – Piotr Kondrat jako Pan Godzic i Michał Węgrzyński – Kleant.

fot. Bartek Barczyk

Scenografia Michała Dracza jest niezwykle bogata, „błyskotliwa” (w przenośni i dosłownie). Zabawne, barwne kostiumy autorstwa Krystiana Szymczaka i Katarzyny Sobolewskiej czynią spektakl niezwykle widowiskowym, ale i groteskowo-kabaretowym, jak chce reżyser. Na scenę wjeżdża mercedes, unosi się dym z grilla, ogród czaruje zielenią. A wśród kwiatów figura Jana Pawła II, niczym krasnal ogrodowy – symbol kiczu i nowobogactwa. Bo o podkreślenie nowobogackich cech rodziny też tu chodzi. Dorobkiewicze kłują w oczy, demonstrując nadmiernie swój stan majątkowy. Jakie to nasze, znane z codzienności.

Treść sztuki nie jest błaha – jak zwykle u Moliera, mimo niewiarygodnie zabawnych postaci, groteskowych, ale przecież z mrocznymi elementami w duszy. Twórcy spektaklu i znakomici aktorzy Teatru Powszechnego w Radomiu, z szacunkiem dla autora, z pomysłowością, z ogromnym wyczuciem komediowego charakteru (czasem aż nadto) starają się przybliżyć myśl wielkiego francuskiego dramaturga. Molier był wielkim realistą i właśnie to chcemy widzieć na scenie.

Tytuł oryginalny

Molier wciąż aktualny

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Anna Czajkowska

Data publikacji oryginału:

26.05.2022