„Odlot” Zenona Fajfera w reż. Anny Augustynowicz z Teatru Współczesnego w Szczecinie na 42. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Tomasz Miłkowski na stronie AICT.
„Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna”, jak powiada Poeta, a powtarza za nim Gospodarz w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego. Taki właśnie jest ten „Odlot” Zenona Fajfera teatralnie przyrządzony przez Annę Augustynowicz, a wywiedziony z dramatów narodowych Wyspiańskiego. To nie powinno się udać – doświadczenie uczy, że utwory tak otwarcie nawiązujące do formy stworzonej przez autora „Wesela” zwykle grzęzną w epigonizmie i w rezultacie spektakle na nich oparte kończą się katastrofą. Ale nie tym razem.
Utwór tak głęboko zakotwiczony w zbiorowym dziedzictwie literackim, także i w śmieciach i strzępach cytatów, motywów muzycznych, wierszyków i piosenek epok minionych, często celowo wykoślawianych i przedrzeźnianych, a czasem cytowanych bez skreśleń stanowi dla potencjalnego reżysera potężne wyzwanie. Anna Augustynowicz otworzyła ten tekst swoim teatrem, słynącym z umiejętności odnajdywania właściwego klucza i tworzenia z widownią jedności, choć z podziałami (ot, paradoks). Tak jest w tym przedstawieniu, które rozpoczyna inspicjent Konrad (Grzegorz Falkowski), kierujący na sali ruchem, wskazujący widzom ich miejsce i podkreślający granicę między pasażerami Sławnych Linii Lotniczych Dawne Bohatery i widownią, która obserwować będzie ich odlot. Nie tylko w dal, w chmury, ale odlot duchowy, pełen zwidów, powidoków, narosłych niechęci, wspomnień, majaków, skamielin myślowych i jadów nienawiści najnowszego chowu. Samolotem Dawnych Linii odlatuje bowiem dzisiejsza Polska z jej podziałami, stęchlizną i tęsknotą za innym, lepszym światem. Tę lepszą stronę rzeczywistości reprezentuje para zakochanych, budząca żywe reakcje pozostałych pasażerów, „Oni się całują”, co pewien czas powtarza się ten refren. Całują się ponad podziałami i waśniami.
„Tytułowy „Odlot” – wyjaśnia teatr – nie jest jednak tylko relacją z podniebnej podróży, ale przede wszystkim opowieścią o narodowym stanie ducha – po katastrofie smoleńskiej i zbiorowych koszmarach z ostatnich lat. Nowatorska forma tej opowieści wprowadza odbiorcę w przestrzeń teatru książki wyzwolonej z wszelkich konwencji, w duchu literatury – zainicjowanego przez jej autora nurtu współczesnej awangardy literackiej”.
Anna Augustynowicz na zakończenie swojej twórczej dyrekcji w Teatrze Współczesnym w Szczecinie stworzyła spektakl zachwycający. Poważny i głęboki, a przy tym niesłychanie dowcipny, czasem nawet jadowicie dowcipny, doprowadzający widzów do płaczu ze śmiechu. Można byłoby napisać, że to popis warsztatowy reżyserki i jej świetnego zespołu, gdyby nie mocne przesłanie tej opowieści, bo przecież całość podporządkowana jest diagnozie stanu ducha polskiego otwierającej się trzeciej dekady XXI wieku. Popis wychodzi niejako przy okazji, bo wszystkie zalety jej dojrzałego warsztatu w tym spektaklu widoczne są jak na dłoni. Tak jak znakomita praca całego zespołu aktorskiego, wzmocnionego o gościnny udział Ireny Jun jako niedościgłej Stewardessy m.in. deklamującej w niezrównany sposób wiersz Norwida „Moja piosnka II” (Irena Jun grała wielokrotnie w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, m.in. Wernyhorę w „Weselu” Augustynowicz, 2007), Wojciecha Brzezińskiego (niegdyś tytułowy Kaligula w tragedii Camusa, 2012), który jak zaklinacz węży grający na klarnecie próbuje ukołysać wzburzone fale namiętności pasażerów lotu, Grzegorza Falkowskiego (Henryk ze „Ślubu”, 2017), mistrza ceremonii, i Bogusława Kierca (Prospero w „Burzy”, 2016), który z romantycznym rozmachem i maestrią panowania nad dźwiękiem interpretuje wiersze, a nawet zawadiackie komsomolskie przyśpiewki. Dawne role gościnnie występujących artystów podbijały sensy „Odlotu”, tak jak motywy muzyczne, m.in. zaczerpnięte z walca „Francois” Adama Karasińskiego. Augustynowicz i jej odważni aktorzy, dbając o wysoką jakość formy, podają nam niezły pasztet do myślenia.