„Moja żona odeszła z naszą terapeutką” w reż. Michała Sufina w Klubie Komediowym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Nasz bohater się rozwodzi, zgodnie z tytułem próbując nic nie poczuć, co jest elementem pewnej gry prowadzonej z małżonką. (Kto poczuje – przegrywa. Ciekawe, oboje wygrają czy – przegrają?) Po rozwodzie przeprowadza się do kawalerki wynajętej od Empatodewelopera, ciotka Ambiwalenta będzie próbować go jakoś pocieszać, a ośrodek Radosna Synapsa (sic) – couchować, czytaj kołczować.
Bawiłem się znów beztrosko, próbując nadążyć za skojarzeniami autora, smakując zabawne, ale i liryczne słowa z tej maleńkiej sceny padające, tym razem jednak z wrażeniem graniczącym z pewnością, że rzecz jest ździebko bardziej refleksyjna niż dotychczas widziane przeze mnie spektakle Klubu. Cóż, jestem jakby teoretykiem w tym zakresie, ale mogę sobie wyobrazić, że rozwód w ostatecznym rozrachunku nie jest sytuacją bezwarunkowo komiczną, że stawia przed exami wyzwania - w najlepszym wypadku - natury lingwistycznej – proszę nie przegapić jakoś poruszającego jednak finału.
Spektakl jest fantastycznie zagrany. W głównego bohatera brawurowo wcielił się nie znany mi dotychczas z teatru Bartosz Szpak, miałem cień wrażenia, że był kimś na kształt alter-ego autora, jakoś tak z wyglądu i - ogólnie. Gorąco namawiam p. Bartosza do częstszego pojawiania się na scenie. W roli małżonki – oglądamy również nieprzesadnie często grającą znakomitą aktorkę Małgorzatę Mikołajczak, Mateusz Lewandowski znów podkrada kolegom scenę nie tylko cudownymi adhocowymi skojarzeniami z damską bielizną; fantastyczną i niesłychanie pasującą do KK Monikę Pikułę na szczęście niekiedy można też obejrzeć na Mokotowskiej, wreszcie mamy na scenie Wiktorię Wolańską i Joannę Halinowską, bardzo utalentowane aktorki, które ze swoich w sumie niewielkich ról w tym spektaklu zrobiły po prostu perełki.