„Faustyna. Falsyfikat” w reż. Ewy Galicy w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Hejt był ponoć nie-Boski. Kilka tysięcy wściekłych postów na stronie internetowej Łaźni Nowej pod zapowiedzią grania spektaklu Faustyna. Falsyfikat. Nie czytałem, żyję poza mediami społecznościowymi, czyli, jak mi ktoś kiedyś powiedział, nie żyję w ogóle. O awanturze dowiedziałem się, kiedy teatr właśnie zrzucił do kosza całą tę mailową nawałnicę ze strony. Ale chyba nie ma czego żałować. Zapytałem Bartosza Szydłowskiego, czy mieli takie akcje już wcześniej, choćby przy okazji niedawnego Latającego Potwora Spaghetti Mateusza Pakuły. Nic a nic – usłyszałem. Być może jest racja w przypuszczeniu, iż wyporność poznawcza zakonu oburzonych ogranicza się do odczytania tytułu na afiszu, niekoniecznie ze zrozumieniem. Faustyna? Falsyfikat? Gorze, panowie! Hańba bezbożnikom!!
Tymczasem paradoks chce, że o ile wspomniany Potwór Spaghetti był dość infantylnym antyreligijnym kabaretem i tam było się o co obrażać (jeśli chcieć skecze traktować serio), o tyle przy tej Faustynie powodów do protestu nie ma żadnych. Ze względu po pierwsze na bardzo rzadki w dzisiejszym teatrze poważny, powściągliwy ton spektaklu i jego skupienie. Po drugie ze względu na znaczną desakralizację tematu. Siostra Faustyna już na początku zjeżdża na linie z podniebnej galeryjki na poziom sceny. Zaraz potem zdejmuje habit. To nie będzie rzecz o świętej, nawet o świętej in spe. Tylko o dziewczynie w wieku, kiedy się kształtują podstawowe wyobrażenia o dorosłym świecie: o wartościach, o obiektach i przedmiotach podziwu, o wzorcach i ideałach. W pełnym spectrum, od prawdziwie podniebnych, mistycznych uniesień po biologię, właśnie odkrywaną i rozpoznawaną. Młoda zakonnica w młodym księdzu zobaczy Jezusa, coraz mocniej przepełniającego jej wyobraźnię. I zobaczy pod sutanną mężczyznę w slipach. Kogoś to gorszy?
Może najciekawszym zabiegiem dramaturgicznym Mariusza Gołosza jest podwojenie, zduplikowanie postaci, płynnie i na niedookreślonych zasadach przechodzących jedna w drugą. Zakonnica nakłada się na młodą współczesną artystkę, odczuwającą przemożne pragnienie namalowania Chrystusa takiego, jakim go widzi. Ksiądz zmienia się w chłopaka-incela, niewstającego od komputera i pomstującego na kobiety, bo żadna go nie chce. Mocą fabularnego przypadku będzie jej pozował do obrazu. Uosobi jej Chrystusa, niechby na twórczą chwilę. Zbliżą się do siebie, zalegną na jednej kanapie, bez uniesień i euforii („ja nigdy… ja też…”). A tak naprawdę będą razem już później, gdy na dwóch krzesełkach siądą naprzeciwko nas i zaczną naprzemienną spowiedź, inicjowaną słowami Faustyny „Drogi dzienniczku”. I nie będzie w tym już śladu duchowej ekstazy, tylko życiowy banał z odbębnieniem znienawidzonej pracy, odprowadzeniem dzieci do szkoły, zrobieniem zakupów, z coraz większym zniechęceniem, coraz większą złością nie wiadomo na co. A właściwie wiadomo.
Mariusz Gołosz i reżyserka, Ewa Galica, z nieczęstą czułością przyglądają się dwojgu samotnikom wyhodowanym w naszym ciasnym i przaśnym bieda-katolicyzmie, gdzie za całą duchowość starczyć mają puste rytuały, wyraz bynajmniej nie obojętności wiernych, tylko ich krzyczącej bezradności. Wstrząsająca jest scena wizyty księdza po kolędzie, z rosołem, kopertą i niby kontrolą dzienniczka uczennicy, kiedy to wszyscy obecni, matka, córka i kapłan aż dygoczą z nerwów, zakłopotani i onieśmieleni, żeby tylko prawidłowo odklepać gadułkę, nad której sensem nie mają zamiaru się zastanawiać. Dziewczyna chce wyrzucić z siebie – w sztukę, w obraz – swoją żarliwą potrzebę obcowania ze świętością. Częstuje nas na widowni, w większości, myślę, raczej nieprzyzwyczajonych, wielominutową koronką do Miłosierdzia Bożego. Ale jej preceptorka z ASP widzi w tym tylko performans. Chłopak znękany poczciwą i jękliwą wszechbiernością matki zamyka się w komputerowych grach, śni beznadziejnie o świętej Larze Croft. A jako ksiądz jest kustoszem pamiątek po Faustynie. Po tej podłodze chodziła, ten próg przekraczała. Drewniany, realny, nie żaden mistyczny.
Rzetelnie to jest opowiadane, bez żadnych tanich tez, bez cienia poczucia wyższości wobec portretowanych. Klasą dla siebie jest Katarzyna Krzanowska, jako szefowa wystawy wyplatająca studentce niekończące się ciągi należnych, beztreściowych mądrości współczesnej kuratorki, spod których wyłazi niekiedy i niechcący świadomość ich pustki. A jako matka chłopaka z siatami zakupów w rękach kręci się w ustawionym z boku kołowrotku takim, jak w drzwiach dużych sklepów i cała jej litania bez reszty wpisuje się w ten mechaniczny ruch. Mateusz Flis pożyczony z wałbrzyskiego zespołu potrafi celnie, acz bez ostentacji pokazać wycofanie swego bohatera, bezsilność nadrabianą, jak u wszystkich tutaj, nadmiarową gwałtownością reakcji. Agnieszka Sawicka może trochę nazbyt jednobryłowo rysuje swoją podwojoną postać, ale ma w sobie wiele determinacji, o którą tu chodzi przede wszystkim.
Ewa Galica ma już na koncie sukcesy, ale ta Faustyna to jeden z pierwszych, jeśli nie pierwszy, samodzielny spektakl w repertuarowym teatrze. O jego czułości, nie przybrudzonej tanim sentymentem już mówiłem; to dziś naprawdę wyjątkowe. Reżyserka czuje formę. Potrafi nagle zatrzymać opowieść, zrobić jak w symfonii pauzę generalną, wytrącić z rytmu. Mnóstwa rzeczy nie dopowiada, zostawia w zawieszeniu, domyślności widzów. Jej spektakl urywa się trochę bez pointy, jakby kompozycji świadomie składanej z rozmaitych nut, zabrakło cody. Ale może to i lepiej, że ta opowieść nie ma na końcu wyraźnej kropki?
♦
Rekolekcjom w Łaźni Nowej nie koniec. Najpierw były wspomniane drwiny Mateusza Pakuły, teraz ta Faustyna, niby falsyfikat a prawdziwszy od wielu „oryginałów” mających dotknąć kwestii duchowości. Za chwilę Bartosz Szydłowski zrobi teatralną wersję powieści, która swego czasu zaliczyła kwarantannę na kościelnym indeksie: Czerwone i czarne Stendhala. Hejtu obawiać się nie musi. Dyżurni oburzeni nie czytają klasycznych książek.
***
Mariusz Gołosz FAUSTYNA. FALSYFIKAT. Reżyseria: Ewa Galica, dramaturgia: Mariusz Gołosz, choreografia, dramaturgia i światło: Andrzej Michalski, scenografia: Wiktoria Kubat, kostiumy: Aleksandra Harasimowicz, muzyka: Michał Lazar. Prapremiera w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie 7 lutego 2025.