36. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora w Teatrze Baj Pomorski. Pisze Aram Stern w Teatrze dla Wszystkich.
Cóż to za wydarzenie kulturalne, które otwiera prezydent miasta, wygłaszając na jego cześć peany, nawet jeśli nie dał na nie ani grosza? Cóż to za przedstawienie, które porywa widownię do owacji na stojąco, choć Dyrektor owego wydarzenia twierdzi, iż nie pasuje do gatunku? Cóż to wreszcie za niezwykły werdykt, w którym koleżanki nagradzają koleżankę, (choć awansowane w tej edycji na jurorki rzadko były dotąd widywane na festiwalach, poza występami na swojej rodzimej scenie)?
To 36. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora w Teatrze „Baj Pomorski” w Toruniu, które w tej edycji, jak widać po wstępie, okazały się nieco kuriozalnymi, acz trzeba przyznać, że przy tym wielce wielowymiarowymi. Najważniejsze, że po dwóch latach „szczątkowo-laptopowych” obserwacji, toruńska i przybyła z daleka publiczność (stęskniona bardzo za tym gatunkiem sztuki), wreszcie na żywo na trzech scenach „bajkowej szafy” mogła przeżywać zmagania aż jedenaściorga aktorek i aktorów jednoosobowego teatru! Po raz pierwszy na żywo wiosną, nie trzęsąc się już w listopadowym zimnie w „Bajowym” foyer, lecz rozgrzewając w blasku podziwianych talentów, spotkała się, by po dwóch latach znów móc wymieniać uwagi, komentować przedstawienia i czasem zacięcie o nich dyskutować.
Różewicz dubeltowo
Monomaniakom z tej edycji TSTJA zapewne pozostanie w pamięci otwierający ją mistrzowski monodram Ireny Jun Stara kobieta wysiaduje, przy którym wraz z wielką Aktorką można się było znaleźć na wyciągnięcie ręki (publiczność zasiadła na dużej scenie Teatru „Baj Pomorski”). Zapamiętają także fragment filmu sprzed ponad 30 lat, na którym sam Tadeusz Różewicz i Irena Jun dyskutują nie tylko nad esencją monodramu, ale także sposobem intonacji, jakim Jun chciała już wówczas wypowiadać dane kwestie, jak choćby urocze zawołanie ,,Cukru, cukru, cukru!”, tak aktualne (w związku z jego reglamentacją do 1985 roku) w dniu premiery. Trzy dekady później ma ono jeszcze słodki smaczek, tym bardziej, że do scenariusza swego monodramu Irena Jun wplotła także kilka fragmentów innych utworów Różewicza, takich jak: Duszyczka, Opowiadanie o starych kobietach, a także Nowa szkoła filozoficzna. Aktorski popis mistrzyni monodramu zakończył się owacją na stojąco publiczności i dosłownym padnięciem na kolana prezydenta Torunia. Cóż, skąpa władza jeszcze lubi teatr…
Toruński samorząd po pandemicznych latach nie sponsoruje już sztuki monodramu, o czym pośrednio usłyszeliśmy w drugim monospektaklu na podstawie tekstu Różewicza: Powroty do Odejścia Głodomora w mistrzowskim wykonaniu równie wyśmienitego Bogusława Kierca. Tak niestety dziś zderza się talent i sława tytułowego Głodomora, zmuszanego w komercyjnych czasach do występów z Wielką Improwizacją we wrocławskim Sky Tower. Za wierność przesłaniu autora Bogusław Kierc został uhonorowany przez Kapitułę Nagrody im. Antoniego Słocińskiego (Wiesław Geras, Tomasz Miłkowski, Zbigniew Lisowski).
Ballady pana Adama kontra psychologiczny realizm
Pierwszy dzień 36. Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora swą autorską opowieścią na podstawie zbioru Ballad i Romansów Adama Mickiewicza (wydanych równo 200 lat temu!) zamknęła Joanna Szczepkowska. Aktorka w niezwykle kameralnym stylu, wprost z proscenium Dużej Sceny „Baja Pomorskiego”, zaprosiła widzów do opowieści snutej przy ognisku ciepłym i „tajemnym” głosem, jaką starsi widzowie pamiętać mogą z telewizyjnych Wieczorynek. Dzikie Ballady Adama M. w wykonaniu Szczepkowskiej, opowiadane z dużą dozą poczucia humoru aktorki i jej świetnym kontaktem z publicznością, stały się niezwykłym doświadczeniem wczesnoromantycznych tekstów Mickiewicza, przez które przebrnąć w lekturze niegdyś nie było łatwo, jednakże w monodramie Szczepkowskiej nagle okazały się kapitalnym scenariuszem do filmów z gatunku Fantasy! Szkoda tylko, że zabrakło w nim zapowiadanej muzyki na żywo w wykonaniu Michała Dudzińskiego.
Podobnie kameralnie-tajemny nastrój udzielił się widzom 36. TSTJA, tym razem na „rodzimej” dla Agnieszki Wawrzkiewicz, Scenie na Zapleczu Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu – przy odbiorze jej monodramu Testament Marii w reżyserii Piotra Kurzawy. Ten przejmujący głos Matki Jezusa, „zmuszonej” w Ewangelii do milczenia, do pokory, od ponad dwóch tysięcy lat „skazanej” na rolę drugoplanową, w tekście Colma Tóibína pokazał jej samotność w obliczu tragedii utraty Syna, „wcisnął” w usta myśli, jakie nią wstrząsały i nie dawały spokoju. Być może dlatego ten niezwykle oszczędny monodram Agnieszki Wawrzkiewicz o najsłynniejszej Matce, wśród siedmiu ocenianych podczas 36. edycji TSTJA, najbardziej spodobał się Jury X Oddziału ZASP – Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru, Filmu, Radia i Telewizji (Karina Krzywicka, Anna Romanowicz-Kozanecka, Anita Nowak), w dwóch trzecich złożonego ze scenicznych koleżanek aktorki. Ten werdykt spotkał się z wyraźną konsternacją zgromadzonych w „Baju Pomorskim” widzów i dziennikarzy podczas ostatniego dnia 36. TSTJA i najprawdopodobniej postawił samą nagrodzoną w dość niezręcznej sytuacji.
Matki toksyczne
Cóż, tragicznie doświadczona Matka Jezusa musiała znieść wiele więcej, podobnie jak syn matki toksycznej, której skutki psychiczne wychowania zobaczyliśmy w monodramie Nienawidzę Petera Čižmára z Divadlo Kontra w Spiskiej Nowej Wsi na Słowacji. I tak oto na Małej Scenie „Baja Pomorskiego” przy szczelnie wypełnionej widowni pojawił się pierwowzór Adasia Miauczyńskiego, neurotycznego i sfrustrowanego bohatera szeregu filmów Marka Koterskiego, który swą obecnością zaszczycił 36. Toruńskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora. Bohater Nienawidzę to rozwiedziony słowacki nauczyciel, zmuszony do mieszkania z byłą żoną za ścianą, ze swoją nerwicą natręctw, nieustannym poprawianiem poduszek na kanapie i spodni w kroku, odliczający głośno czas zaparzania herbaty, mówiący do tego 13-złoskowcem (!), charakteryzującym się powtórzeniami, rozbitym szykiem oraz poprawianiem samego siebie – bawił i smucił jednocześnie. Nieco także męczył, ale i wciągał w swój udziwniony świat, w tekście trochę wymagającym już uaktualnienia realiów (premiera miała miejsce 10 lat temu). Dzień świra w słowackiej tonacji Čižmára wyreżyserowany przez Klaudynę Rozhin pokazał jednak, jak bardzo, wydawałoby się tylko polskie przywary, mogą stać się uniwersalnymi i zyskać uznanie i wielu fanów także u naszych południowych sąsiadów. To właśnie za słowackość Adasia Miauczyńskiego monodram Čižmára otrzymał nagrodę dla najlepszego przedstawienia 36. TSTJA od Kapituły Akredytowanych Dziennikarzy (Grażyna Rakowicz, Hanna Wittstock, Tomasz Miłkowski – przewodniczący).
Toksyczna matka (z offu) pojawiła się również w monodramie Nawrócenie Karola Wnuka, ubiegłorocznego laureata 18. Turnieju Teatrów Jednego Aktora „Sam na Scenie” w Słupsku, którego zgodnie z tradycją Toruńskich Spotkań Jednego Aktora zaprosił do Torunia ich dyrektor artystyczny Wiesław Geras. Cóż, choć w trakcie dwóch ostatnich lat czasowego zamykania instytucji kultury stworzono wiele wartościowych tekstów, to autorski monodram Karola Wnuka okazał się dość powierzchownym i niepogłębiającym dramaturgicznie spojrzeniem na problemy młodego geja w relacji z toksyczną matką dewotką, przeplatanym rapowaniem z kuriozalnym tekstem o włoskim makaronie.
Trzeba przyznać, że niektóre etiudy amatorów prezentowane po raz pierwszy na TSTJA podczas Pokazu Laureatów XVII Konkursu Interpretacji dla Dzieci i Młodzieży zrobiły na widzach większe wrażenie niż monodram Karola Wnuka, nagrodzonego tradycyjnie „Szczeblem do kariery”. I tak absolutnym odkryciem tej edycji pozostanie niewątpliwie zdobywczyni I nagrody w kategorii V wyżej wspomnianego Konkursu, 18-letnia Justyna Wiśniewska z LO im. Władysława Łokietka w Radziejowie, która brawurowo wykonała fragmenty ze zbioru opowiadań W krainie czarów Sylwii Chutnik. Takiej mimiki i wyrazistości oczu, świadomego operowania głosem i kompletności stworzonej kreacji na monoscenie może pozazdrościć jeszcze amatorce niejeden profesjonalista, a sam Pokaz Laureatów warto wpisać na stałe do wydarzeń towarzyszących TSTJA, gdyż dodaje im wiele świeżości!
Sami na scenie i w życiu
Kolejne trzy monodramy traktowały o przenikliwej samotności ich bohaterów. Samotności, która dotyka ludzi bez względu na wiek: (prawie 91-letni Zdzisław Kuźniar w autorskim monodramie Dwa dni z synem); pochodzenie (Małgorzata Bogdańska jako Gulietta Masina w spektaklu Nie lubię Pana, Panie Fellini) czy status ekonomiczno-społeczny (Jowita Budnik w Supermence).
Z tych trzech scenariuszy napisanych dla monoteatru najpełniej i wielopłaszczyznowo to „zło obecnych czasów”, jakim jest nazywana samotność prześladująca człowieka, ujął w swym tekście Nie lubię Pana, Panie Fellini mistrz Marek Koterski. Jego bohaterka, Gulietta Masina, okrzyknięta włoskim Chaplinem również przez samego Chaplina, zagrana pysznie przez Małgorzatę Bogdańską, uwielbiana laureatka Złotej Palmy, grająca w oscarowych filmach, „pod którą” mąż, wielki Federico, pisał scenariusze La Strady i Nocy Cabirii – stała się w pozafilmowym życiu mimowolnie Gelsominą, przychylnie chodzącą na paluszkach wokół okrutnego dla niej i obojętnego Zampano. Małgorzata Bogdańska w swym monodramie sukcesywne marginalizowanie i umniejszanie Masiny (niczym postaci, które grała) pokazała zawrotnie wieloma środkami: tańcem, pantomimą, śpiewem i stepowaniem, niczym smaczną „włoską sałatkę”!.
Tak „apetycznie” nie było już w monodramie Supermenka Jowity Budnik wg tekstu Doroty Maciei i wyreżyserowanym przez obecnego w Toruniu w trakcie 36. TSTJA Jerzego Gudejkę. Jako że bohaterka spektaklu, dotąd prężna bizneswomen, traci nagle pracę i w nowej roli osoby bezrobotnej radzić sobie musi nie tylko z samotnością, ale także znacznym obniżeniem standardów życia (jakże to aktualne przy prawie 14% inflacji w maju 2022 roku!) – do publiczności zapełniającej widownię Dużej Sceny „Baja Pomorskiego” dotarły bardzo dzisiejsze problemy poszukiwania przecen w sklepach, płacenia rachunków i zmagania się ze spłatą kredytów. Jowita Budnik opowiadała o nich z niezwykłą energią oraz celnym żartem, pod którymi skrywała się jednak tragedia samotnej, coraz bardziej zubożałej kobiety, niemogącej wyrwać się z tego stanu i wpadającej w nałóg. Być może taka dawka współczesnych problemów na finał 36. TSTJA byłaby bardziej do przełknięcia w nieco skróconej wersji niż ponad 90 minut. Trzeba jednak przyznać, że sposób grania Jowity Budnik, znanej prawdopodobnie toruńskim widzom dotąd tylko z filmów, był popisowy.
Pokoleniu widzów w przynajmniej w średnim wieku, doskonale znana z filmów i seriali jest także „groźna” twarz Zdzisława Kuźniara (patrz: Krempitsch, człowiek Kramera w Vabanku), dziś świetnie trzymającego się starszego pana o zbolałej twarzy, jaką zaprezentował w swym autorskim monodramie Dwa dni z synem. Premiera tego monospektaklu (w scenariuszu opartego na własnych doświadczeniach oraz dramacie Drewniany Talerzyk Edmunda Morrisa) miała miejsce właśnie podczas 36. TSTJA i wywołała u widowni nieco mieszane uczucia. Z jednej strony zachwyt nad warsztatem aktorskim Zdzisława Kuźniara i umiejętność skupienia na sobie tłumionych emocji widowni, z drugiej zaś pewien dysonans w podejściu do problemu samotności seniorów. Bohater jego monodramu jest przecież jeszcze w miarę sprawnym starszym panem, ale z własnego wyboru ucieka w lamentacyjny ton nad swym osamotnieniem i zamknięciem się w domu, w którym i tak czuje się nikomu niepotrzebny. I chociaż trudno uwierzyć w to, że w tak dobrze połączonym komunikacyjnie świecie (z tyloma ofertami dla seniorów) ludzie wciąż czują się samotni, to jednak tego stanu doświadcza coraz więcej osób. Samotność, jak było widać, może być spowodowana bolesnymi doświadczeniami z przeszłości, może być wyborem, ale może też mieć bardzo poważne konsekwencje dla zdrowia.
Przekleństwo życia Babuchy i leśne anioły Simony
Na koniec tej relacji celowo pozostawiam wspomnienie dwóch monodramów, które najsilniej podziałały na zbiorowe wrzenie wśród widowni 36. Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora, wywołując największy jej aplauz, a nie zostały docenione należycie przez grona jurorskie.
W monodramie Trzy ćwierci do śmierci Karoliny Martin z Teatru Niezależnego FRAKTAL, (według scenariusza Jerzego Machowskiego i w reżyserii Mateusza Smacznego oraz samej Karoliny Martin), mieliśmy do czynienia z niecodzienną rozliczeniową podróżą przez życie jego bohaterki Babuchy – lalki muppetowej naturalnej wielkości, przecudownie animowanej przez aktorkę (niczym w spektaklach Dudy Paivy). Jej precyzja w każdorazowym spojrzeniu i geście staruszki, sposobie artykułowania każdego słowa z charakterystyczną melodią, wywiedzioną z supraślańskich opowieści, zachwyciła nie tylko swą maestrią, ale i autentycznością. W nieodpartym pragnieniu śmierci Babuchy, jej utkwieniu między złem a dobrem, obarczeniu klątwą odkryć można było zarówno źródła sakralne, jak i literackie (to zawieszenie pomiędzy, duszone we władaniu popełnionych czynów, znane z Dziadów Mickiewicza), można było chłonąć autorską muzykę, wykonywaną na żywo (skrzypce i wiolonczela) oraz podziwiać rozbrajająco proste, acz oszałamiająco piękne rekwizyty oraz elementy scenografii (Marek Idzikowski). To właśnie rzeka „animowana” wielką materią na wiele sposobów przez dwie asystentki Karoliny Martin (obecne w kulisach), rzeka, która nie pozwalała przejść Babusze na drugą stronę, wywołała największą konsternację i burzliwe dyskusje wokół nagradzanego już na wielu innych festiwalach monodramu Karoliny Martin.
Cóż, Babucha ze swoją „niedostępną” rzeką zachwyciła widownię, ale wyraźnie nie przypadła do gustu Dyrektorowi Festiwalu, Wiesławowi Gerasowi i monodramowym „formalistom”, za „zbyt dużą liczbę osób na scenie”. Nie spodobała się cyzelatorom dzierżącym, niczym Biblię w rękach, artykuł Ludwika Flaszena z 1961 (!) roku: Laurka dla wielkiego aktora: Siemion, zawierający poniekąd akt założycielski ruchu. Czytamy w nim: „Siemion to teatr. Osobliwy Teatr Jednego Aktora. W tym teatrze jest coś ze starego ludowego rzemiosła, gdzie cały proces produkcji spoczywa w rękach jednego człowieka. Narzędzia jego są ubogie. Za to przedmiot stworzony nie ma w sobie nic z szablonowej łatwości produktów seryjnych. Jest spontaniczny – i nosi bezpośredni stempel swego twórcy (…)”. Powstają tylko dwa pytania, czy teatr jednoosobowy XXI wieku 60 lat później od ukazania się artykułu Flaszena w „Przekroju” ma zamykać się tylko w tak ograniczonych wówczas ramach? I skoro Babucha tak mocno zdenerwowała pana Dyrektora, to dlaczego zatwierdził (dużo wcześniej) jej zaproszenie na 36. TSTJA do Torunia?
Po osłupieniu wywołanym „problemem formalnym” z monodramem Karoliny Martin, ostatniego dnia 36. TSTJA mieliśmy do czynienia z WYDARZENIEM, które niewątpliwie przejdzie do ich historii. Stało się to nie tylko za sprawą talentu aktorskiego doskonale znanej już w Toruniu Agnieszki Przepiórskiej i jej monodramu Simona K. Wołająca na puszczy, ale także „miejsca akcji”, czyli zagraniu go na świeżo wyremontowanej po ubiegłorocznym oberwaniu chmury Scenie Szekspirowskiej, otoczonej pięknym ogrodem.
Po prezentacji podczas 35. TSTJA w 2021 roku online monodramu Ginczanka. Przepis na prostotę życia Przepiórska poświęciła swój jednoosobowy teatr równie silnej kobiecie – Simonie Kossak, jak najbardziej z tych krakowskich Kossaków, tyle że nie artystce, a biolożce, profesor nauk leśnych i popularyzatorce ekologii behawioralnej ssaków. To naprawdę wspaniały pomysł organizatorów, że historię życia Simony Kossak w wykonaniu Agnieszki Przepiórskiej mogliśmy poznać wśród natury, którą tak kochała, w miejscu przepojonym energią i żywiołowością jej aktorstwa, podnoszeniem i gaszeniem napięć w stałym kontakcie z widzami, których aktorka „wyciągnęła” w trakcie swego monospektaklu na krótki spacer po ogrodzie przy Teatrze „Baj Pomorski”! To było dotąd (a obserwuję regularnie TSTJA od 12 lat) niespotykane przeżycie, by natura tak mocno „wrosła” w tematykę teatru jednoosobowego, by tak aktualnie wołała o pomoc! Odrzucona niejako przez swą artystyczną krakowską rodzinę, Simona znalazła przecież szczęście w Puszczy Białowieskiej, dziś tak boleśnie dotkniętej nie tylko masową wycinką drzew, ale i budową muru, którym władza chce odizolować koczujących po białoruskiej stronie i umierających bez pomocy imigrantów. W Toruniu, w którym samorząd równie na potęgę wycina drzewa i betonuje co się da, szczególnie przejmująco zabrzmiał finał monodramu, kiedy to Agnieszka Przepiórska po wzruszającym monologu przy dźwiękach Miserere mei, Deus Allegriego zwróciła twarz do słońca, a „w podziękowaniu” za te słowa usłyszeliśmy z drugiej strony fosy szczekanie psa… „Za artystyczny i sugestywny głos wołający o obronę natury, a co za tym idzie przyszłość planety” Kapituła Akredytowanych Dziennikarzy nagrodziła Agnieszkę Przepiórską wyróżnieniem honorowym.
Wokół TSTJA
Z 36. edycji zapamiętane zostaną wydarzenia towarzyszące: wspomniany już wcześniej Pokaz Laureatów XVII Konkursu Interpretacji dla Dzieci i Młodzieży, niezwykle interesujące spotkanie z Markiem Koterskim oraz promocja książki: Archipelag indywidualności. Solowe teatry performerów dr Marzenny Wiśniewskiej (w latach 2001-2011 kierowniczki literackiej Teatru „Baj Pomorski” w Toruniu). Odbyły się także tradycyjnie warsztaty aktorskie, prowadzone przez Mateusza Nowaka, oraz dramaturgiczne, przygotowane w tym roku przez aktorkę „Baja”, Annę Chudek-Niczewską, zebranie Klubu Krytyki Teatralnej oraz wystawa fotograficzna „TO ON. Zdzisław Kuźniar”, którą przygotował Michał Dudek. W niezwykle sprawnej organizacji tegorocznego święta monodramu w Toruniu poczynionej przez ekipę „Baja” (Zbigniew Lisowski – dyrektor Teatru „Baj Pomorski”, Szymon Spichalski – kierownik realizacji Festiwalu, Bartosz Adamski – rzecznik prasowy), podczas dłuższych niż wcześniej przerw między monodramami zabrakło jedynie otwartego baru z sokiem, kawą i herbatą w foyer.
Ta drobna niedogodność jest jednak tylko drobiazgiem w porównaniu do wielu głosów zaproszonych gości 36. TSTJA, jakie można było usłyszeć w kuluarach Festiwalu. Otóż, pomijając osobliwy werdykt Kapituły ZASP-u oraz problemy gatunkowe z monodramem Karoliny Martin, widzowie zwracali uwagę na nieco już nadszarpnięty zębem czasu charakter samych Toruńskich Spotkań Jednego Aktora. Publiczność, „skazana” przecież przez ostatnie dwa lata na oglądanie rejestracji spektakli, także tych jednoosobowych, miała możliwość, (również na prowincji), zetknięcia się online z nie tylko świetnym poziomem aktorstwa i dobrymi tekstami, ale także nowoczesnym podejściem do sztuki monodramu. Stąd można było usłyszeć głosy, że Toruńskim Spotkaniom Teatrów Jednego Aktora przydałby się lifting wnoszący powiew świeżości w mono-prezentacjach wybieranych nie tylko przez jedną osobę, a Radę Programową Festiwalu, z pozostawieniem w gestii Dyrektora Festiwalu zapraszania artystów na pokazy mistrzowskie. Teatr to przecież nie muzeum. Oby tak się stało już w przyszłym roku.