No, ale w repertuarze pańskiego teatru, dyrektorze, wciąż nie ma ani jednej pozycji wagnerowskiej... Zabrakło tylko roku do jubileuszu dziesięciolecia. Bo przez dziesięć lat na konferencjach prasowych i przy innych okazjach wszyscy my, piszący o muzyce, w ten właśnie sposób truliśmy dyrektorów i kierowników artystycznych stołecznego Teatru Wielkiego. Oni się zmieniali, odchodzili, czasem wracali, a w tym naszym truciu nic się nie zmieniało. Z zupełnym spokojem można było ciskać włócznią w dyrekcję, mając pewność, że jak włócznia Amfortasa w "Parsifalu", na pewno trafi w cel. Sytuacja zaostrzyła się, gdy Opera Poznańska poczęła za dyrekcji Roberta Satanowskiego serwować Wagnerowskie premiery: najpierw "Tannhäusera", a później nawet "Tristana i Izoldę". Więc, rok po roku, celowaliśmy i trafiali bez pudła w ową wagnerowską tarczę. Prawdę mówiąc, nieraz zadawałem sobie (po cichu) pytanie, dlaczego dopiero wystawienie którejś z Wagner
Źródło:
Materiał nadesłany
Kultura, nr 9