"Miłość w Königshütte" w reż. Ingmara Villqista w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.
Rok 1945, Śląsk, tragedia tysięcy ludzi, uwikłanych w historię, bez swojej woli i przyzwolenia, rozdartych i przerażonych Ważny, trudny i niezwykle potrzebny temat na wielki dramat, wciąż czeka na swojego autora. Bo wbrew oczekiwaniom, nie napisał go Ingmar Villqist, którego "Miłość w Koenigshuette" wystawiono właśnie w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Zacznijmy od tego, że to jest sztuka napisana bez najmniejszego poszanowania reguł dramaturgii. Nie może być inaczej, jeśli postacie są do bólu schematyczne i jednowymiarowe, a w dodatku, mimo pozorów dialogu, nie ma między nimi żadnej interakcji. Żadnego iskrzenia, kłótni, namiętności (niekoniecznie erotycznej), żadnej amplitudy uczuć, życia po prostu nie ma żadnego. Automatyczny podział na biel i czerń wprowadza zresztą Villqist od pierwszej nieomal sceny. Ślązak, główny bohater - doktor Schneider - jest wyłącznie szlachetny, kryształowo dobry i nieszczęśliwy. Je