Nie mogę przejść obojętnie obok kwestii pozaartystycznych, które nałożono - zresztą nie tylko w tej recenzji [Henryki Wach-Malickiej] - na ten spektakl, sugerując, że był on rodzajem agitki, w której palce maczali działacze Ruchu Autonomii Śląska. Absurd - Krzysztof Karwat włącza się w polemikę wokół "Miłości w Königshütte" Ingmara Villqista w bielskim Teatrze Polskim.
Szeroko rozlały się recenzje i teksty publicystyczne po bielskiej prapremierze "Miłości w Koenigshuette" Ingmara Villqista. Jedne pochlebne, inne miażdżące - jak ta na łamach Dziennika Zachodniego. Zastrzegam, pióro Henryki Wach-Malickiej zawsze wysoko ceniłem, dziwiąc się, że nasze widzenie teatru bywa nieraz tak podobne. Trudno. Zaryzykuję. Jak mówił klasyk: nie chcę, ale muszę. A przecież przed laty nie tylko mnie przestrzegał redaktor Kazimierz Zarzycki, mój ówczesny szef, że nie należy podszczypywać dziennikarzy z tych samych bądź zaprzyjaźnionych redakcji, bo czytelnik może intencji nie zrozumieć, a ty stracisz kolegę. Może Kaziu miał rację? Niebawem się przekonam, bo nie tylko o jedną osobę tu chodzi. Opinii swej nie zmieniam, ale nie mogę przejść obojętnie obok kwestii pozaartystycznych, które nałożono - zresztą nie tylko w tej recenzji - na ten spektakl, sugerując, że był on rodzajem agitki, w której palce maczali dzi