EN

28.01.2021, 09:45 Wersja do druku

Miłość, pluszowy miś i płetwy

„Don Pasquale”  Gaetana Donizettiego w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.

Joanna Miklaszewska/mat. teatru

Michał Znaniecki POTRAFI ZROBIĆ SPEKTAKL w każdej sytuacji, dostosował się zatem z łatwością do warunków streamingowych. Czasami jednak NADMIAR INWENCJI mu przeszkadza.

„Don Pasquale” to kolejna po „Głosie ludzkim” inscenizacja, którą zrealizował w pandemii w Teatrze Wielkim w Łodzi, w obu ciekawie wykorzystał przestrzeń teatralną. Monodram Poulenca (relacja w #24/2020) miał być prezentowany z udziałem publiczności, a Michał Znaniecki zakładał, że widzowie będą siedzieć na scenie. Chciał im zapewnić niemal intymny kontakt z bohaterką tej opery, zatem w zapisie wideo spektakl bez widzów nabrał charakteru niemal filmowego. W „Don Pasquale” reżyser posadził orkiestrę w środku zdarzeń, akcja rozgrywała się za jej plecami i przed muzykami (jakby na proscenium). To było miejsce dla chóru, podkreślające, że w tej operze Gaetana Donizettiego odgrywa on rolę komentatora komediowej intrygi. I w jednym, i w drugim zapisie operowano zbliżeniami ujmowanymi z nieoczekiwanych wręcz miejsc. W „Don Pasquale” czyniono to nawet za często, obnażając umowność dekoracji (autor Luigi Scoglio), która miała przecież imitować dom tytułowego bohatera.
Inscenizacja jest drugim na polskich scenach podejściem Michała Znanieckiego do tej opery. W Łodzi wykorzystał niektóre swe rozwiązania zastosowane w Teatrze Wielkim w Poznaniu w 2003 roku - podobną koncepcję scenograficzną czy solo trąbki odegrane nie w orkiestrowym kanale, a na scenie w arii Ernesta Cerceró lontana terra. Ciekawym dodatkiem były teraz graficzne wizualizacje wzbogacające obraz. W „Don Pasquale” liczy się jednak przede wszystkim kwartet solistów i w Łodzi jest on ozdobą przedstawienia. Prym wiodła Aleksandra Kubas-Kruk, jej sceniczny temperament sprawia, że dobrze czuje się w rolach kobiet rezolutnych, jak Norina. Przemianę rzekomej wychowanki klasztoru w zrzędliwą żonę pokazała bez przerysowań, a wokalnie była bez zarzutu, wszystkie  koloratury   zaśpiewała  z   dużą  swobodą. Dariusz Machej  to specjalista od ról starców okpiwanych w operach buffa. W Łodzi nie uległ - co mu się niekiedy zdarza - pokusie groteskowej szarży. Pewnym zaskoczeniem była kreacja Marcina Bronikowskiego, wydać by się mogło, że jego mocny głos barytonowy niezbyt przystaje do lekkiej muzyki Donizettiego, ale w partii Malatesty potrafił się nią bawić. A Andrzej Lampert obdarzył barkarolę Ernesta ładnymi pianami, zaś całą partię zinterpretował z wyczuciem zasad belcanta.

Dysponując taką czwórką wykonawców, Michał Znaniecki mógł mocniej wykorzystać ich umiejętności, zamiast mnożyć mało zabawne gagi. Najbardziej zaszkodziły one postaci Ernesta, który zdaniem reżysera nie wyrósł z wieku dziecięcego, zatem musi nadal tulić pluszowego misia, a na schadzkę z ukochaną w ogrodzie założyć płetwy i okulary pływackie. Natomiast Don Pasquale powinien być kimś więcej niż tylko safandułowatym siedemdziesięciolatkiem, to postać śmieszna, ale smutna zarazem, w operach komicznych Donizettiego żart łączy się z nostalgią. A także z finezją, tej zaś zabrakło orkiestrze, która pod batutą Tadeusza Kozłowskiego grała głównie szybko i głośno.

Joanna Miklaszewska / mat. teatru

Tytuł oryginalny

Miłość, pluszowy miś i płetwy

Źródło:

„Ruch Muzyczny” nr 2/28.01

Wątki tematyczne