X Międzynarodowy Festiwal Teatralny "Dialog - Wrocław". Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
W tym roku zobaczyliśmy „Płacz. Iluzje [Morze łez4]" ze Schauspielhaus Zurich. Szwajcarski reżyser zbudował na scenie aptekę. Teoretycznie może być symbolem tego co praktyczne, pewne i przewidywalne. Jednak teksty Dietera Rotha, oparte na surrealistycznej grze wyobraźni, chwilami w stylu Monty Pythona, pokazują, że świat to gra pozorów. I gdy zaglądamy w kulisy apteki, gdzie krząta się pięć farmaceutek odpowiadających za ratowanie ludzkiego życie – zza fasady porządku wyłania się chaos, ujawniany z przewrotną precyzją. Myśli, emocje i ciała kobiet napędzają bowiem instynkty, antypatie, animozje. Co ważne, składają się też na piękno indywidualizmu.
Umrzeć ze śmiechu
Świat materialny też jest szalony. W burlesce Marthalera mrugają światłem szyldy półek, saturator ucieka przed aptekarką, która tajemnicę tego co do końca nieodgadnione wyczytuje z niekończącej się listy skutków ubocznych sprzedawanych lekarstw. Aptekarki integruje wykonanie „Lacrimosy" z „Requiem". Tylko śmierć jest pewna? Tylko ona nas jednoczy?
W paradzie efektownie odgrywanych absurdów najmniej ważny wydaje się klient–pacjent starający się dostać do apteki i wynoszony z niej, traktowany wyłącznie jako rekwizyt kobiecych fantazji. I tym razem pozory mylą: może farmaceutki wcale nie ulegają kaprysom, tylko są aniołami stróżami starającymi się uratować człowieka, który wierząc w skuteczność kuracji – nie wie, że ryzykuje śmiercią.
Ostatecznie pacjent ucharakteryzowany na Chrystusa niosącego krzyż w formie pulsującego neonu apteki staje się symbolem ofiary koncernów zarabiających na nas miliardy, co szczególnie w Szwajcarii musi szokować. Ale nie o farmaceutyczny biznes wyłącznie chodzi, tylko o całą naszą cywilizację, o której można za Sokratesem powtórzyć: wiem, że nic nie wiem.
Dlatego Marthaler się śmieje, zaś jego wisielczy humor, gdy farmaceutki zrzucają z półek setki opakowań i stając za ladą zaczynają pić piwo – sugeruje, że zamiast ciągle bać się śmierci, lepiej umrzeć ze śmiechu na spektaklu reżysera, który poleca kurację w postaci teatralnego katharsis.
Inny teatralny gigant obecny na „Dialogu", Belg Ivo van Hove przywiózł z Internationaal Theater Amsterdam „Kto zabił mojego ojca?" wg słynnej książki Edourda Louisa. To teoretycznie monodram grany po mistrzowsku przez Hansa Kestinga w scenografii mieszkania-celi człowieka wykluczonego, gdzie są tylko materace i telewizor. Wybitny aktor, przywołując opinie matki, brata i taty głównego bohatera, kreuje na scenie wyjątkowy chór. Słuchamy szorstkiej historii o robotniczej rodzinie, której ojciec nie mógł się pogodzić z homoseksualizmem syna. Opowieść dosłownie wylewa się z trzewi Kestinga, naturalistycznie uwiarygodniona fizjologią – nerwowym kaszlem, katarem zatykającym nos, łzami. Ciało nie kłamie. Wie, czego mu potrzeba: synowi gejowi akceptacji.
Rodzi się ona w bólach, poczynając od zachwytu nad filmem „Titanic", który ojciec, ciężko harujący twardy mężczyzna, z początku ukrywa. Syn odpowiada solidarnością wobec taty, gdy po wypadku skazany jest na łaskę i niełaskę systemu opieki socjalnej, redukowanego przez rządzących w trosce o budżet kosztem najbiedniejszych, niepełnosprawnych. W furii syna nie ma przesady: ci, którzy odbierali ojcu kolejne 5 euro – zabijali go na raty. Padają nazwiska premierów i prezydentów. Bieda stygmatyzuje jak nietolerancja wobec LGBT.
Powtórka z Norymbergi
Wstrząsającym finałem „Dialogu" był „Austerlitz" W.G. Sebalda z wileńskiego Valstybinis jaunimo teatras w inscenizacji Krystiana Lupy. Przez kilkadziesiąt minut reżyser konfrontuje widzów z konsekwencją tego, co po II wojnie światowej miało się już nie powtórzyć: rasizmu i dzielenia ludzi na gorszych i lepszych. W śmiertelnej ciszy oglądamy rozebranych do naga więźniów obozu koncentracyjnego, którym SS-man z zimną krwią mierzy części ciała, zanim pośle swe ofiary do gazu.
Pięciogodzinny spektakl pokazuje losy żydowskiego chłopca z Pragi, który przed inwazją III Rzeszy wyjechał do Anglii. Nie było dotąd takiego jak „Austerlitz" spektaklu. Litewscy aktorzy grają szeptem totalne przygnębienie, jakie może towarzyszyć tylko człowiekowi, którego rodzina i naród miały być zniszczone na zawsze. Ceną przetrwania jest depresja, a potem bolesne odkrywanie jej przyczyn i tożsamości w kolejnych miejscach Europy, skąd wyjeżdżały transporty śmierci m.in. do obozu w Terezinie i Auschwitz.
Tam zamordowano matkę bohatera. Ojciec był świadkiem zjazdu nazistów w Norymberdze, a jednak nie mógł uwierzyć, że właśnie tam zadekretowano jego śmierć. Zapłacił najwyższą cenę, bo nie traktował nacjonalistów poważnie. Teraz bywa podobnie. Zaś korzenie dzisiejszej perfidnej propagandy przypomina w spektaklu nazistowski film nakręcony w Terezinie: miał światu pokazać idyllę Żydów w obozach III Rzeszy.
Krystian Lupa, by zaprezentować „Austerlitz" na „Dialogu", musiał przekroczyć progi Teatru Polskiego, skąd przy bierności polityków wszystkich szczebli usuwano jego spektakle i aktorów. Polski teatr stracił kilka lat i nie naprawi tego nawet stojąca owacja zgotowana reżyserowi. Brawa otrzymała też Krystyna Meissner, pomysłodawczyni „Dialogu", której prezydent Wrocławia Jacek Sutryk obiecał, że wbrew wcześniejszym przeciekom festiwal będzie kontynuowany.