„Miasto kobiet” Emmy Hütt w reż. autorki w TR Warszawa. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Zaznaczę na początku - to jest taki teatr, który do mnie nie trafia, którego nie kupuję, którego nie rozumiem, i prawo do tego niezrozumienia pozwolę sobie cichutko zarezerwować. Ale tym razem – nie tylko ze względu na szacunek dla odmiennej estetyki teatralnej – daleki jestem od zanegowania tego spektaklu, bowiem – choć wyszedłem z teatru dość zirytowany, to jakoś nie umiem przestać o nim rozmyślać.
W swoim „szaleństwie” czy też radykalności Miasto Kobiet wydało mi w żelazny sposób konsekwentne, aktorzy dokładnie wiedzieli po co na scenie są i - co ma z ich obecności wynikać. Było w tym spektaklu coś bezczelnego, coś, co na początku sprawiało wrażenie wręcz impertynencji, a okazało się zupełnie udaną prowokacją.
Najciekawsze wydało mi się zmieszanie przez reżyserkę niemieszalnych jak sądziłem stylów, gatunków czy też narzędzi. Czym zatem jest to przedstawienie? Jak je zaklasyfikować? To pastisz? publicystyka historyczna? fantazja? musical? Zupełnie nie wiem, ale ten pozorny misz-masz paradoksalnie wydał mi się zupełnie spójną wypowiedzią artystyczną.