EN

15.12.2023, 11:48 Wersja do druku

Melodramat

„Melodramat” wg scen. i w reż. Anny Smolar w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Magda Hueckel

Anna Smolar w „Melodramacie” wystawianym w warszawskim Teatrze Powszechnym tworzy spektakl-kolaż, bez jasnej warstwy fabularnej, ale wszystkie etiudy tego trzygodzinnego przestawienia mają wspólny kręgosłup, który spaja całość ze sobą – kwestie uzależnienia od używki i kwestię współuzależnienia od siebie ludzi. Można na spokojnie siąść i obstawiam, że każdy będzie w stanie wpaść w pamięci na jakichś znajomych tkwiących w takiej pętli współuzależnienia, bo jest to wbrew pozorom rzecz bardzo częsta i przez to właśnie tak wypierana, bo zlewa się z codziennością i przestaliśmy zwracać na nią uwagę.

Smolar wykorzystuje fragmenty „Pętli” Marka Hłaski, aby nakreślić współczesną perspektywę, pokazać jak bardzo (dzięki bogu) odeszliśmy już od romantycznej wizji osób uzależnionych i osób tkwiących z nimi w związku, będących w roli aniołów i wybawicieli, których jedyną rolą w życiu jest pilnowanie i pomaganie biednemu pijanemu wrażliwcowi. Podbiera z opowiadania imiona Kuba i Krystyna – tylko tymi imionami będą się posługiwać wszyscy bohaterowie przedstawianych historii. Jedyny niezmienny wzór jest taki, że Krystyny są bez przerwy tymi tkwiącymi w toksycznych relacjach z Kubami; niewiedzące co zrobić i jak z nich wyjść.

Przechodzimy z twórczynią i aktorami przez próbę nakręcenia filmu Hasa „Pętla”, w którym możemy zauważyć jak bardzo męskocentrycznie konstruowany jest ten obraz, skupiający się tylko i wyłącznie na Kubie, pijącym i targanym wewnętrznymi demonami. Zupełnie przemilczany zostaje za to problem Krystyny, która tkwi z nim w tym piekle i tak naprawdę cały czas stara się wyciągnąć go na powierzchnię, mimo, że ewidentnie już nie ma siły i sama pójdzie z nim na dno.

Możemy też stanąć twarzą w twarz z fantastycznie zagraną sceną skupiającą się na sytuacji w teatrze, w której jedna z aktorek pije przed spektaklami, co utrudnia, a wręcz uniemożliwia pozostałym partnerom scenicznym pracę. Przyglądamy się przez szkiełko jak ogromną bezradność wywołuje ta sytuacja. Co mają zrobić koledzy z pracy i dyrektor teatru? Nie mogą jej przecież wyrzucić z pracy, bo jest Kubą w kryzysie; dodatkowo nie pierwszy raz jej się to zdarza i wiedzą, że istnieje szansa, że następne dni będą już dobre, skoro dziś poszła w tango. Chora sytuacja, w której osoby uwięzione z uzależnionym uczą się wręcz na pamięć cyklu jego choroby alkoholowej, żeby wiedzieć kiedy mogą liczyć na spokój, a kiedy nie.

Pojawiają się również wątki uzależnienia od telefonu czy od narkotyków – wybornie, że pojawiają się różne rodzaje „używek”. Smolar nie marginalizuje żadnego potencjalnego zagrożenia i mówi głośno „HALO HALO, TO TEŻ JEST NIEBEZPIECZNE, TO TEŻ JEST KRZYWDZĄCE”. Bardzo ucieszył mnie fakt, że akcenty rozłożyły się tak, że uzależnienie poniekąd nie ma w tym spektaklu płci, nie stygmatyzuje i jasno mówi, że Kubą może być każdy, bez względu na stan majątkowy, płeć czy pochodzenie; może tak samo stać się przypadkowo oprawcą. Ale, co istotne, przez cały czas trwania „Melodramatu” Smolar nie mówi nam jak mamy się czuć, trzyma do ostatniej (fenomenalnej) sceny to, co nam umyka przez cały czas, czyli co tak naprawdę czują i kim są osoby będące w relacji z osobami uzależnionymi, czemu dalej tkwią w takich relacjach. Reżyserka pozwala nam przyglądać się długim scenom zwyczajnej, codziennej intymności między bohaterami. Wspólne mycie zębów, branie kąpieli, rozmowy i kłótnie. W takim właśnie zwyczajnym anturażu problem – na przykład picia – niebezpiecznie się rozmywa i tracimy go z linii wzroku. 

W finałowej scenie spotykają się dwie Krystyny: jedna odeszła od męża, druga dopiero próbuje odejść i  chce wynająć mieszkanie dla siebie i dzieci. Dźwiga ze sobą wielki głaz, który jest tą relacją i poniekąd jej mężem. W trakcie oglądania mieszkania kobieta wręcz się rozlewa i mówi, czego się boi i dlaczego nie może odejść tak łatwo jak by chciała. W końcu Smolar rozstawia nas po kątach za pomocą fenomenalnej Anny Ilczuk, której finałowy monolog jest zimnym i ostrym ciosem w serce. Krystyna mówi o obawach ekonomicznych, boi się o relacje z dziećmi po rozstaniu z mężem, ale też boi się tego, że bez niej mąż zapije się na śmierć. Litania strachów. W końcu dostajemy – najprościej jak się da i dlatego chyba tak uderzające – powody czemu tak trudno jest wyrwać się z pętli współuzależnienia. Strach przed tym, że nie da się już rady żyć samemu po tym wszystkim. Odrzucenie tego kamienia może być śmiertelne, kiedy jest się z nim zrośniętym niczym z bliźniakiem syjamskim. Co, jeśli operacja rozdzielenia nie zakończy się sukcesem i stanie się komuś krzywda? Paraliżujący strach.

Poza rozrywająca warstwą znaczeniową i fabularną, „Melodramat” może się poszczycić przepiękną scenografią Anny Met. Jest to przestrzeń mocno nieokreślona. Zwiewne, długie, prześwitujące zasłony po bokach sceny, kontrastujące z szorstką fakturą wiszącego w centralnej części głazu, który na początku przyciąga bezwiednie wzrok, ale z czasem, w trakcie spektaklu, zlewa się z tłem, co idealnie podbija rozmywanie się uzależnienia w życiu codziennym. Anna Met jest również odpowiedzialna za kostiumy – solidna robota, robi wrażenie.

Tytaniczną pracę na scenie wykonuje także zespół aktorski. Andrzej Kłak jako dziecko z rozbitej rodziny jest niesamowity, tak niepasujący fizycznie do roli małego dziecka, a wyciąga z niej najczarniejszy strach. Doskonale też radzi sobie w roli Holoubka w momentach rekonstrukcji filmu Hasa. Jest przerysowany w swoim cierpieniu, idealnie oddaje to odrealnienie jednostki cierpiącej najbardziej, mimo że wcale nie cierpi.

Poza tym Anna Ilczuk pozamiatała finałowym monologiem, o którym już wspominałem, dawno mi tak serce nie waliło jak wtedy, kiedy mówiła. To był ten moment graniczny w którym zacząłem współczuć ludziom, którzy znają ją jedynie z roli Jolasi w „Kiepskich”, bo nie wiedzą co tracą, jak wybitną jest aktorką, co udowodniła w sumie już wielokrotnie (i w Powszechnym i w nieodżałowanym Polskim we Wrocławiu).

Poza tym skoro już dostałem na scenie Michała Czachora to nie mogę stracić okazji, żeby przypomnieć wszystkim, że Michał Czachor jest najpiękniejszy. Pozdrawiam.

Powiedzieć, że Anna Smolar razem z zespołem zrobiła spektakl piękny wizualnie, ale zarazem mądry to nie powiedzieć wręcz nic. Siedziałem przez trzy godziny jak na szpilkach chłonąc każdą sekundę. Totalnie trzeba zobaczyć „Melodramat”, bo to jest w końcu teatr, który się wtrąca, ale sensownie, z taktem, klasą i siłą harwestera.

Tytuł oryginalny

“Melodramat”

Źródło:

Teatralna Kicia
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia