„Matka Putina” Anny Chudek-Niczewskiej w reż. Anny Januszewskiej w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Daniel Źródlewski na blogu Teksty Źródłowe.
Zawiedzie się ten, który w „Matce Putina” będzie szukać wielkiej światowej polityki. Rozczaruje się ten, który będzie liczył na tanią sensację i uwiarygodnienie mniej lub bardziej spiskowych teorii. Bez satysfakcji ze spektaklu wyjdzie też ten, który będzie oczekiwać zemsty albo współczucia czy pocieszenia wynikających z win Putina. Monodram Anny Januszewskiej to poruszający i wnikliwy psychologiczny portret kobiety, która nie zaznała w życiu szczęścia. To trudne pytania, nie o kondycję współczesnego świata i niuanse polityki, ale o człowieka i jego granice wytrzymałości. Gdzie kończy się matczyna miłości (kończy się?)? Czy to uczucie bezwarunkowe? Czym jest odpowiedzialność? Czy matka może mieć wpływ na losy swoich dzieci? To także, albo przede wszystkim traktat o prawdziwe i to w szerokim znaczeniu, także formalnym, teatralnym i artystycznym.
Przekraczamy drzwi sceny Teatru Małego i trafiamy do Metekhi (მეტეხი) małej wioski w samym środku Gruzji, tuż obok Kaspi (კასპი). Narracja spektaklu jest zbudowana wokół swoistej spowiedzi życia Wiery Nikołajewny Putiny (Вера Николаевна Путина), kobiety podającej się za prawdziwą matkę obleśnej kreatury, zakały ludzkości – Władimira Władimirowicza Putina (Влади́мир Влади́мирович Пу́тин). Jeśli ktoś nie zna tej historii, proszę o samoobsługę googlańską i zaoszczędzenie mi redakcji kolejnego skryptu biograficznego. Spowiedź to świecka, bo umowną interlokutorką jest jedna z jej córek. To ona staje się „pośrednikiem” między bohaterką a widzami. Tym samym rzecz nie jest obliczona na efektowne widowisko, lecz szczerą i intymną rozmowę, podczas której poznajemy trudne i poruszające losy kobiety. Z jej historii wyłania się szkic niełatwego, ale poczciwego życia, przy czym… Wiera źle trafiała. Dwóch „mężczyzn jej życia” (trzech, jeśli włączyć surowego ojca) mocno ją zawiodło, nie pozwalając dotknąć szczęścia i beztroski. Jeden z nich zmusił ją do porzucenia ukochanego pierworodnego. Dla matki koszmar! Niezmywalny, niezacieralny, niemożliwy do zapomnienia. Tylko czy Wowkę, dzisiejszego Wowkę, można kochać? Straszne pytanie.
Czy to właśnie te wydarzenia i nieszczęśliwe dzieciństwo stworzyły psychopatycznego potwora, obrzydliwego wojennego zbrodniarza? Czy była w tym wina matki? Za mało kochała? Podjęła złą decyzję? Jest w jej monologu kilka sekwencji, w których zaczynamy małemu Wołodii współczuć. Ot zwykła empatia. Jednak zawsze po chwili następuje otrzeźwienie. Coś w rodzaju autocenzury emocji. Nie wiem na ile to ukryte siły dramatu czy teatru, a na ile zdrowy odruch…
Januszewska vel Wiera mówi w pierwszej osobie, ale zachowuje przy tym olbrzymi dystans do Putiny. Miałem wrażenie jakby „opowiadała” swoją bohaterkę. Nie ze wstydu czy obrzydzenia, ale z takiej badawczej pozycji, laboratorium uczuć i emocji. Jest taki rodzaj literackiego reportażu – reportaż wcieleniowy i to wydaje się dobrym porównaniem. Aktorka nie próbuje dosłownie naśladować sporo starszej od siebie kobiety. Jej wiek zaznacza jedynie w początku monologu, przykładając do głowy na chwilę babciną wzorzystą chustę. Ta jednak szybko ląduje na oparciu jednego z krzeseł, by do końca spektaklu biernie „przypominać” kim jest mówiąca na scenie. Zresztą ta co chwilę powołuje kolejne postaci, ale znów nie próbuje dokładnie ich odtworzyć, lecz czyni jedynie ich szkic, uwydatniając charakterystyczne gesty, spojrzenia czy sposób mówienia. Te zmiany postaci nadają spektaklowi swoistego rytmu, czyniąc opowieść zróżnicowaną i różnorodną. Nie ma tu znużenia, choć przecież losy Putiny nie obfitują w doniosłe czy zaskakujące i dynamiczne zdarzenia.
Pisząc o teatrze często uciekam do porównań czy metafor kulinarnych. Chcąc znaleźć takową dla „Matki Putina” pierwsza na myśl przyszła mi czysta. To znaczy wódka. I to bez popitki. To też dlatego, że ten spektakl jest gorzki, palący i może powodować sporego (emocjonalnego) kaca. Chwilę po tym błyskotliwym (sic!) pomyśle przypomniałem sobie, że rzecz „dzieje się” przecież w Gruzji! Tu jednak dokonałem natychmiastowej i dobrowolnej reasumpcji skojarzenia, gdyż ta pyszna kuchnia zupełnie nie pasuje do atmosfery (i pośredniego podmiotu) spekatklu. Znalazłem jednak adekwatny kulinarny termin, który może się tu przydać. To wcale nie danie, lecz słowo określające sposób przyrządzania mięs – SAUTÉ. W podstawowym znaczeniu „bez panierki”, w żartobliwym „bez ubrania” czy „bez makijażu”. To odnosi się do formalności przedstawienia – jego ascetycznej przestrzeni i prostej, czytelnej struktury. Do określenia przestrzeni merytorycznej pasuje zaś dosłowne znaczenie francuskiego słowa sauté: podskoczył, od sauter – skakać. A mowa o skaczących kroplach rozgrzanego tłuszczu po położeniu nań soczystego mięsa bez suchej bułczanej panierki. Słyszę skwierczenie gorącego oleju i widzę spektakl, w którym tak samo zachowują się nasze emocje po zetknięciu się z historią Wiery Putiny.
Autorka tekstu Anna Chudek-Niczewska wraz z Anną Januszewską (dalej po prostu Anny) stworzyły spektakl tylko pozornie prosty i surowy. W tej emocjonalnej rozmowie z widzem kryje się znacznie więcej trudnych tematów, niż ten, który wydaje się być głównym wątkiem. Opowieść Putiny jest osią narracji, od której odbiegają kolejne umowne linie, zawierające niebezpieczne pytania z tak samo groźnymi odpowiedziami. Najważniejszym z nich jest pytanie o PRAWDĘ albo PRAWDY. Ale w szerokim kontekście, bo mowa tu o prawdzie (prawdach?) historycznej, dziennikarskiej, literackiej, teatralnej czy aktorskiej.
Pytanie o prawdę historyczną czy też dziennikarską należało by zadać tym który albo Wierę poznali, albo tematem się zajmowali. A sporo takich osób było – Antonio Russo, Ineke Smits, Artiom Borowik, Krystyna Kurczab-Redlich czy wreszcie Anna Politkowska. Niestety część z nich zginęła, w dość tajemniczych okolicznościach. Znając metody reżimu Putina, może to tylko potwierdzać prawdziwość ich tez (!). Tak czy inaczej nie wiemy ze stu procentową pewnością czy ich odkrycia to prawdziwa biografia czy political fiction albo fake newsy? Czy Anna Chudek-Niczewska uwierzyła tym, na podstawie których stworzyła swój dramat? Czy Anna Januszewska mówi ze senny frazy, którym ufa? Na bankiecie po premierze zapytałem Anny czy wierzą Wierze? Tej prawdziwej i tej literackiej. Obie przytaknęły. Pytanie było o tyle zasadne, że przecież mimo tak wielu niezbitych dowodów „świat” nie jest pewien prawdziwości jej wersji. Dziś, po śmierci Wiery Puitny w 2023 roku, wie o tym tylko jej domniemany syn. Swoją drogą, co by się stało gdyby jej opowieść się potwierdziła. Czy to teraz, czy przed dekadą, albo dekadami? Czy to by coś zmieniło?
O czyste wybrzmienie prawdy artystycznej zadbała Anna Januszewska. To aktorka wybitna. W tej roli również (!). Pamiętam ją jako Antykamamę w „Magnifikacie” Włodzimierza Szturca w reżyserii Anny Augustynowicz. Pod powiekami mam niesamowitą scenę, w której „rodziła” Antyka (Arkadiusza Buszkę). Ilekroć ją przywołam widzę nieokiełznywaną burzę loków na głowie i słyszę charakterystyczny krzyk. Potem była wstrząsająca Ruth w „Oskar i Ruth”, znakomita Dulska, albo przewspaniała Królowa Małgorzata w gombrowiczowskiej „Iwonie, księżniczce Burgunda”. Pół Szczecina płakało na „Oskarze i Pani Róży”, gdzie partnerował jej Wojciech Brzeziński. Z nowszych ról godne zapamiętania są jej wspaniałe duety z nieodżałowanym Grzegorzem Młudzikiem, prywatnie mężem, choćby w „Letnich osach…” albo ich jubileuszowym „Arcydziele na śmietniku”. Notabene „Matkę Putina” Anna Januszewska zadedykowała ukochanemu mężowi. Aktorską klasę potwierdzała w świetnych kreacjach w nowych propozycjach macierzystego teatru – m.in. „Beckomberdze”, „Wracaj” czy „Odlocie” Augustynowicz czy wreszcie absolutnie porażającą rolą w „ Spartakusie” Jakuba Skrzywanka.
Tak o niej pisałem: znakomita jest Anna Januszewska w męskiej (!), powściągliwiej i zdystansowanej roli / stworzyła postać do bólu przejmującą / jej cierpiąca twarz i tęsknota oplatająca całe ciało, kontrastuje z zadziwiającą sprawnością fizyczną / zaskoczyła widzów finezyjną wulgarnością języka postaci / na uwagę zasługują, znów wynikające z konstrukcji dramatu, monologi każdej z postaci, ze szczególnym wskazaniem finałowego w wykonaniu Anny Januszewskiej / jak zwykle zachwyciła nieposkromioną energią i sprawnością.
W „Matce Putina” oglądamy Januszewską (wracam do kulinarnego określenia) całkiem sauté. W luźnej płóciennej bluzce i czarnych spodniach, takich na kant, garniturowych. Stopy obute siermiężnymi mokasynami. Bez makijażu, rozpuszczone włosy, a co za tym idzie burza nieokiełznanych loków. Wkracza na subtelnie oświetloną sztywnym światłem scenę, na której stoją jedynie stół i krzesła. Tę zimną, porażającą pustkę od pierwszych chwil szczelnie wypełnia emocjami. To najprawdziwsze aktorskie Mistrzostwo, albo nawet brawura. Choć „rozmawia” z córką często patrzy nam widzom prosto w oczy, takim świdrującym, bolesnym wzrokiem. Sprzyja temu bardzo kameralny charakter sceny przy deptaku. Za chwilę jednak, przywołując którąś z kolejnych postaci z drogi jej życia, wybucha rubasznym śmiechem, by minutę później oczarować subtelną naiwnością albo rozczulającą nieporadnością. Wspaniałe są te najbardziej emocjonalne, rozwibrowane, rozkrzyczane sceny. Siła jej transfiguracji wciąga bez reszty. Ją i widzów. Idziemy za nią, i wierzymy jej w każde słowo, nawet jeśli to nie prawda…
Premiera spektaklu odbyła się w dniu śmierci Aleksieja Nawalnego. To potęguję taką powszechna, ludzką nienawiść do Wowki, ale też przydaje teatralnemu dziełu dwóch Ann ważności. O nienawiści przez miłość. Prawdą o fałszu. Na pewno?