„W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej” Piotra Rowickiego w reż. Anny Gryszkówny z Domu Spotkań z Historią w Warszawie w Teatrze Telewizji. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Są takie przedstawienia teatralne, po których trudno jest powrócić do równowagi emocjonalnej. Takim z całą pewnością jest monodram „W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej” wyreżyserowany przez Annę Gryszkównę z udziałem Agnieszki Przepiórskiej, który 22 maja 2024 roku pokazała TVP Kultura.
Premiera tego spektaklu odbyła się rok temu w warszawskim Domu Spotkań z Historią i od tamtego czasu odbył triumfalny pochód przez większość teatralnych festiwali i przeglądów, wszędzie zdobywając uznanie i laury aktorskie dla Agnieszki Przepiórskiej, dla której nie było to pierwsze spotkanie z postacią Barbary Sadowskiej, matki brutalnie pobitego przez milicję w 1983 roku Grzegorza Przemyka. Sześć lat temu Przepiórska zagrała ją w spektaklu Teatru Polonia „Żeby nie było śladów”, zrealizowanym przez Piotra Ratajczaka, na podstawie książki Cezarego Łazarewicza pod tym samym tytułem. Adaptacji dokonał Piotr Rowicki, autor tekstu monodramu „W maju się nie umiera. Historia Barbary Sadowskiej” napisanego na prośbę samej aktorki, o czym był mowa w rozmowie poprzedzającej emisję przedstawienia (warto odnotować powrót rzeczowych, nie sterowanych politycznie wprowadzeń do pewnych telewizyjnych wydarzeń artystycznych, miejmy nadzieję, że na stałe i na powszechniejszą skalę).
Rowicki, a w ślad za nim Przepiórska pokazują w swoim dziele Barbarę Sadowską w wielowymiarowym ujęciu. Jest tu ona nie tylko wychowywaną przez rygorystyczną matkę dziewczynką, przyjaźniącą się z wyimaginowaną Udą, a potem poetką i działaczką opozycyjną, ale także kochającą życie młodą kobietą, noszącą barwne stroje, otoczoną gromadą znajomych, prowadzącą dla nich dom otwarty, spędzającą z nimi wieczory w Hybrydach (w telewizyjnej wersji monodramu pojawiają się jako statyści); po prostu normalnym człowiekiem, który nade wszystko umiłował wolność, bowiem zgodnie z sentencją Sartre”a: „Człowiek jest skazany na wolność”. Tego samego uczy też swojego syna, który przyszedł na świat w ukochanym przez nią miesiącu – maju. Niestety, w tym samym miesiącu, na trzy dni przed swoimi dziewiętnastymi urodzinami zmarł na skutek brutalnego pobicia przez milicjantów w komisariacie na Jezuickiej w Warszawie.
Śmierć Grzegorza Przemyka jest osią tego poruszającego spektaklu, ale mówi on również wiele o ówczesnych realiach, gdy nękanie opozycji przeszukaniami, inwigilacją, nocnymi rewizjami, przesłuchaniami były na porządku dziennym. A dojście do prawdy i sprawiedliwości było wręcz niemożliwe w obliczu matactw ówczesnej władzy i uzależnionych od niej sędziów i prokuratorów. Dlatego w końcowej mowie przed sądem Sadowska odmawia udziału w procesie, bo wie, jaki będzie końcowy wyrok – to ona zostanie oskarżona o złe wychowanie syna. To jeszcze potęguje traumę kobiety, świadomej przecież, że śmierć jej syna jest w jakimś stopniu wynikiem tego, iż był synem niepokornej działaczki demokratycznej opozycji, czynnie sprzeciwiającej się PRL–owskiej władzy. Zresztą, jeden z milicjantów wykrzyczał jej kiedyś w twarz, że konsekwencje jej poczynań poniesie jej dziecko. I choć aktorka artykułuje to w monodramie tylko raz, to cała jej opowieść zdaje się być „podszyta” tym dojmującym przeświadczeniem. Widać to w znękanej twarzy Przepiórskiej – Sadowskiej, postawie, spojrzeniu, gestach… To najbardziej wstrząsające momenty tego monodramu, pomijając te, w których aktorka ma za „partnera” kurtkę swojego nieżyjącego syna. Wstrząsające dzięki absolutnie rewelacyjnej grze Agnieszki Przepiórskiej. Chociaż, czy to było tylko kolejne świetnie wykonane zadanie aktorskie? Mam wrażenie raczej niebywałego zespolenia aktorki i jej bohaterki, która dzięki temu monodramowi ma szansę zaistnieć w świadomości większej ilości ludzi nie tylko jako matka Przemyka (on sam żartobliwie zwracał się do niej słowami „Matko nieszczęsna”, a Rowicki zestawia ją z Mickiewiczowską panią Rollison), ale również jako kobieta umiejąca cieszyć się życiem, dzielnie znosząca kolejne doświadczenia życiowe (trepanacja czaszki, choroba nowotworowa) czy wreszcie jako oryginalna poetka. Ten niezwykle emocjonalny spektakl dopełnia wyjątkowo adekwatna do zawartości słownej muzyka Michała Lamży i perfekcyjna reżyseria światła (Michał Głaszczka).