„Believe me, there will be no porn!” Marcina Zbyszyńskiego w reż. autora w Teatrze Potem-o-tem w Warszawie. Pisze Reda Paweł Haddad w Teatrze dla Wszystkich.
Cieszę się, że jest już w serwisie Teatr Dla Wszystkich recenzja „Believe me, there will be no porn!” Szymona Białobrzeskiego, bo będę mógł napisać krótko, życzliwie i szczerze.
Od porno zapętlił ci się mózg*
Stworzyć własny teatr, zebrać twórczą ekipę, zbudować markę, mieć własną przestrzeń w dobrej lokalizacji, to marzenie każdego z artystów funkcjonujących poza systemem finansowania (i układów) miejskich, wojewódzkich czy państwowych. Z rozmów z widzami wiem, że spektakle Teatru Potem-o-tem zrobiły na nich duże wrażenie, a niektórzy nawet za punkt honoru postawili sobie obejrzenie wszystkich spektakli tej grupy. To cieszy tym bardziej, że Teatr Potem-o-tem dwynastego maja otworzył swoją siedzibę w bardzo ciekawej i nieoczywistej przestrzeni na warszawskim Muranowie. Tym większy podziw budzi, że na inaugurację sceny wybrano tak złożoną i wymagającą środków formę jak musical.
Samomiłość*
Bohaterów – nauczycielkę Paulę, filmowca Matteo, terapeutkę dr Fiutek, księdza Eryka i polityczkę Sandrę łączy seksualna frustracja. Wszyscy marzą o seksualnym i romantycznym spełnieniu. Warto wspomnieć na marginesie, że wg analityków banku Morgan-Stanley do 2030 roku prawie co druga kobieta będzie przez całe życie samotna i bezdzietna**, a to oznacza, że tylko połowa tego równania dającego „szczęście” zostanie spełniona. Ale może seks i seksualne spełnienie już teraz są ważniejsze niż zwykłe, nie tak ekscytujące jak narcystyczny badboy lub związek z kobietą borderline, chodzenie za rękę i „zabawę w dom”? To ciekawe pytanie szczególnie w kontekście rozwijającej się sztucznej inteligencji (także w przemyśle pornograficznym) oraz „psieckowatości”, czyli traktowaniu psa (lub kota) jak własne dziecko.
Wróćmy do spektaklu. Paula ma dość, Matteo jest spragniony docenienia przez środowisko filmowe, dr Fiutek fantazjuje o swoim byłym partnerze i nie słucha klientów na terapii, Eryk jest duchownym uzależnionym od oglądania porno filmów, a Sandra szuka swojej politycznej i genderowej tożsamości. Bohaterowie kolejno stają się głównymi postaciami i śpiewająco opowiadają o zakamarkach swojej duszy. Czasami scenariusz ociera się o – chyba niezamierzony – pastisz w klimacie serialu dla nastolatków „Miłość w rytmie disco”. Może gdyby była to wielka rewia na Broadway’u lub chociaż w Teatrze Rampa, naiwność scenariusza nie kłuła by tak bardzo w oczy. Gorący temat pornografii (po wejściu do teatru mamy okazję wziąć udział w ankiecie na temat dostępności porno… ale nie dowiadujemy się jakie wyniki przyniosły skrupulatnie wypełnione przez widzów i wrzucone do urny karteczki) rozmywa się w treści osobistych problemów bohaterów. Pornografia – ciekawy pretekst do wypowiedzi na niecodzienny temat nie został tutaj wykorzystany. Dostaliśmy ambitną, ale chyba niemożliwą do zrealizowania w warunkach siedziby teatru próbę offowego musicalu.
Cytaty
* Treść spektaklu