„Merylin Mongoł" Nikołaja Kolady w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swojej stronie.
Spektakl jest na afiszu 10 lat i - może już wystarczy?
Nie dlatego, że miałbym coś przeciwko Koladzie, (i zaznaczywszy, że całą czwórkę aktorów odnajdziemy w znakomitej kondycji) nie wiem nawet, czy od wojny się odciął, czy nie. Ale dlatego - że nie da się odpędzić wrażenia graniczącego z pewnością, że to przedstawienie po 24 lutego przestało być uniwersalne, wojna odebrała mu wszystkie metafory.
Tej historii nie da się oglądać inaczej niż jako do bólu realistycznej opowieści o ruskim mirze (żeby nie napisać mocniej) który to mir - jak wciąż marzą na Kremlu – miałby się ciągnąć się od Władywostoku po Lizbonę. Na miejscu władz Portugalii zażądałbym od rosyjskiej ambasady daleko idących wyjaśnień.
Może gdybym zobaczył ten spektakl jeszcze rok temu, to odnalazłbym w sobie wręcz oceany empatii wobec Olgi, jej siostry i wobec Aleksego. A teraz myślę sobie – mają, na co zasłużyli. I w ogóle mnie to ich zapite życie nie interesuje. Nic a nic.