„Baba-Dziwo” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reżyserii Ewy Domańskiej w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
„Baba-Dziwo" to bodaj jedyna sztuka cenionej liryczki wracająca co pewien czas na afisz. Tak jak 35 lat temu w Teatrze Polskim, kiedy w rolę Validy wcieliła się władcza Nina Andrycz. Wprawdzie zauważano, że krytyczny pazur sztuki mocno się stępił, ale sama rola Niny Andrycz budziła podziw. A jak dzisiaj pobrzmiewa ta satyra groteską podszyta? Czy broni się przed zarzutem dość potulnej krytyki totalitaryzmu w obliczu wszystkiego, co ludzkość doznała w latach wojny światowej i później w licznych powtarzających się rzeziach i zbrodniach przeciw ludzkości? Czy została napisana jako argument w walce feministek o prawa kobiet, czy przeciw nim?
Premiera w Polskim nie rozwiała tych wątpliwości - ani reżyserka, ani aktorki nie przekonały, że to coś więcej niż pokaz bezradności wobec zagrożeń czyhających na demokrację. Role budowane na jednym pomyśle dały w rezultacie przedstawienie, które nie jest w stanie wywołać żywej reakcji widzów. Mimo mocnego finału, który zawdzięcza pomysły Dürrenmattowi („Wizyta starszej pani") i Ionesco („Krzesła"), spektakl pozostał martwy.