EN

13.10.2021, 15:24 Wersja do druku

Marek Kondrat. To jest anegdota wcielona

Bardzo żałuję jego decyzji o rezygnacji z aktorstwa, ale chyba potrafię go zrozumieć. Gadaliśmy kiedyś i Marek, smutny, mówi do mnie: „Andrzej, ja tak bardzo marzę, żeby jakiś reżyser mnie zrugał. Tymczasem przychodzę na plan i wszyscy mnie tylko poklepują po ramieniu. Powtarzają, że wspaniale, właśnie o to chodziło. Gdyby powiedział, że do dupy, fatalnie, jeszcze bym z siebie coś wykrzesał, a tak?”. Rozmowa z Andrzejem Grabowskim stanowi VI rozdział książki "Pierwsze życie Marka Kondrata" Jacka Wakara, której premiera odbyła się 13 października. Publikację wydano nakładem Wydawnictwa Czerwone i Czarne.

fot. mat. Wydawnictwa Czerwone i Czarne

Pracował pan z Markiem Kondratem…

…o, wielokrotnie. Pierwszy raz chyba przy filmie Feliksa Falka Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce. Kręciliśmy to bodaj w 1988 roku, Felek chciał zawrzeć w nim obraz transformacji Polski, ale wówczas wszystko działo się tak szybko, że po kilku miesiącach rzecz się niestety zdezaktualizowała. Oczywiście najbardziej zapamiętanym naszym spotkaniem był Dzień świra Marka Koterskiego, ale zrobiliśmy też niesłusznie zapomniany spektakl Teatru Telewizji Brat Elvis, reżyserował Łukasz Wylężałek – to było bardzo dobre…

No i udzielał pan ślubu Renacie Dancewicz i Markowi Kondratowi…

…tak, w Pułkowniku Kwiatkowskim u Kazimierza Kutza. W sumie tych naszych zawodowych zetknięć było cztery, a może nawet więcej. Wszyscy pana rozmówcy zapewne mówią o Marku to samo, bo trudno wymyślić coś nowego. To jest anegdota wcielona. Człowiek niezwykle inteligentny, dowcipny, zabawowy, dusza towarzystwa. W dodatku momentalnie dopasowuje się do towarzystwa, a to wcale nie jest takie łatwe. Czasem ludzie potrzebują na to choćby kwadransa, a on od razu w nim jest. Do tego znakomity parodysta. Wajdę udaje absolutnie najlepiej na świecie, choć prawdę mówiąc nie jest to najtrudniejszy obiekt do naśladowania, ze względu na to, jak bardzo był charakterystyczny. Kręcimy teraz serial Pajęczyna i gram w nim Edwarda Gierka. I mówię jak Gierek słynne: „Pomożecie?”. Można się tego nauczyć, ale Marek jest w tej dziedzinie absolutnie niezrównany.

Pamięta pan anegdoty, których bohaterem był sam Marek Kondrat?

Mam dwie pod ręką. Chociaż ta pierwsza to nie tyle anegdota, ile historyjka, która pokazuje Marka naturę. Otóż owego telewizyjnego Brata Elvisa kręciliśmy w przyjemnych okolicznościach, bo w Zakopanem. A jak Zakopane, to wiadomo – po zdjęciach kolacja w jakiejś knajpie, a jest ich tam bez liku. Byłem wtedy na całego w serialu Świat według Kiepskich, co wiązało się z tym, że wielu kolegów okazywało mi jawną pogardę. Zawsze było to dla mnie dziwne, bo to piekielnie trudna rola. Był w obsadzie naszego spektaklu dużo młodszy aktor, który ostentacyjnie i bez przerwy demonstrował mi swoją wyższość. Bo przecież ja gram w Kiepskich. Któregoś wieczoru, podczas jednej z takich kolacji, Marek w ostrych słowach przywołał do porządku tego młodszego kolegę. Uświadomił mu, co to znaczy zagrać komedię, jaka to jest skala trudności. W dodatku taką komedię jak Kiepscy, gdzie nie można pozwolić sobie na zgrywę, odpuścić sobie. Było to dla mnie bardzo ważne i wtedy obdarzyłem Marka jeszcze większym szacunkiem.

Druga anegdota o Marku jest genialna. Spotkaliśmy się z nim i z Koterskim przed zdjęciami do Dnia świra. Gadamy i pytam Marka, jak on to będzie grał. Przecież Miauczyński onanizuje się do „Gazety Wyborczej”, siedem razy się podciera i tak dalej. Marek to zbagatelizował, parsknął śmiechem, zbył to jakimś „przecież to tylko film”. Na planie był przez cały czas, bo w Dniu świra jego bohater nie schodzi przecież z ekranu. Ja dojeżdżałem na swoje sceny i znikałem, bo nie było potrzeby, abym tam siedział dłużej. Jedną sekwencję mieliśmy na plaży. Adaś spotyka sąsiada, mówi mu, że życie przegrał, a ten na to, że nic nie słyszy, tylko szum fal. Realizacja miała trwać jeden dzień, rozciągnęła się na dwa, bo pierwszego nie było pogody. I zobaczyłem wtedy Marka, który był u kresu wytrzymałości, prawie płakał. Powtarzał, że już nie daje rady z tym Koterskim, już nie może spełniać jego wymagań. Trzeba pamiętać, że Marek Koterski jest purystą, perfekcjonistą, niczego nie wolno zmienić, ma być co do przecinka tak, jak napisał. Praca z nim jest fascynująca, ale katorżnicza. I kiedy zobaczyłem Marka podczas ostatniej naszej wspólnej sceny, to dostrzegłem, że na planie Dnia świra autentycznie zauważalnie posiwiał. Jedziemy busem na zdjęcia – Koterski, Marek i ja – i Kondrat mówi do Koterskiego (przepraszam za wulgaryzmy, będę cytował): „Marek, przewaliliśmy już wszystko – budżet, liczbę dni. Mam pomysł: wypierdalamy scenę, gdy sram pod oknem”. Koterski na to: „Przepraszam cię, Mareczku, co wypierdalamy?”. „Scenę, gdzie sram pod oknem”. Koterski na to spokojnie, choć widzę, że się w nim gotuje: „Jak to, główną scenę filmu chcesz wypierdolić?”. Scena została, zresztą tam wszystkie sceny są konieczne, znaczą tyle samo. Film jest wspaniały, ale obaj ponieśli tego ogromny koszt.

Żałuje pan jego decyzji o rezygnacji z aktorstwa?

Bardzo, ale chyba potrafię go zrozumieć. Gadaliśmy kiedyś, kręcąc Brata Elvisa, i Marek, smutny, mówi do mnie: „Andrzej, ja tak bardzo marzę, żeby jakiś reżyser mnie zrugał. Tymczasem przychodzę na plan i wszyscy mnie tylko poklepują po ramieniu. Powtarzają, że wspaniale, właśnie o to chodziło. Gdyby powiedział, że do dupy, fatalnie, jeszcze bym z siebie coś wykrzesał, a tak?”.

Aktorstwo stało się dla niego za ciasne?

Prawdopodobnie. Zafascynował się winami, pieniędzy mu nie brakuje. Zwierzał mi się przy Bracie Elvisie, wtedy najwięcej przegadaliśmy. Mówił, że już nie musi, nie widzi sensu, zrobił wtedy tę pierwszą reklamę. Poza tym trzeba pamiętać, że w filmie zaczął jako dziecko w Historii żółtej ciżemki, więc był w tym świecie przez dziesięciolecia. I zarabiał na tym. Bo my – trzeba pamiętać – z tego żyjemy. To jest nasz zawód, żyjemy z niego lepiej, gorzej albo bardzo dobrze. Ale to jest Polska, więc nigdy nie jesteśmy milionerami.

Przyglądał się pan też pracy Kondrata z Kazimierzem Kutzem przy Pułkowniku Kwiatkowskim. Wydaje się, że miał do Kutza wyjątkowy stosunek.

Kutz był dla niego niezwykle ważnym reżyserem. Od pierwszej chwili było widać, że się rozumieją bez słów, bardzo się lubią. Z Pułkownikiem Kwiatkowskim też wiąże się anegdota, która pokazuje, że Marek ma fantastyczny refleks i niebywałą zdolność wyprowadzania celnych ripost. Scenę ślubu kręciliśmy dwa dni. Jednego dnia połowa ślubu, drugiego dnia – reszta. Drugiego dnia rano w hotelowym pokoju walnąłem się w oko pod prysznicem i cały spuchłem. Ksiądz, który nagle udziela ślubu z podbitym okiem, choć chwilę wcześniej jeszcze było wszystko w porządku, to spory kłopot. Przyjeżdżam na plan po tym feralnym zdarzeniu, idę do Kutza, siedzi z Markiem, niech sam zobaczy, co się stało. „Coś ty, kurwa, zrobił?” – wścieka się Kazio. „Ale Kaziu, pod prysznicem byłem, niechcący zimną wodę puściłem, uciekałem i się tak walnąłem”. „Co ty pierdolisz, pewnie pokojówki obmacywałeś i któraś ci przywaliła”. „Ale naprawdę tak było” – ja na to. Marek słucha, Kutz się wścieka. I nagle Kondrat do Kutza: „Kaziu, co się denerwujesz? Przecież ci Andrzej mówi, że się zimną wodą uderzył”. I tą uwagą absolutnie rozładował napięcie. Ten film jest często powtarzany, wpatruję się zawsze, czy to podbite oko widać. Nie widać. Charakteryzatorki się postarały, operator miał trudniej, ale nie widać.

Zanim Kondrat się przeniósł do Hiszpanii, przeprowadził się do Krakowa. Mieliście wtedy kontakty?

Nie, bo kiedy Marek się przeprowadził do Krakowa, ja byłem już w Warszawie. Kompletnie się minęliśmy. Żałuję, bo jest fantastycznym kompanem, świetnie się z nim rozmawia. Czasem tylko trochę się towarzystwu narzuca, chce być w centrum uwagi, choć wszyscy tę akurat jego anegdotę już słyszeli. Nawet w przypadku Marka liczba anegdot jest skończona. Można wymyślać nowe, ale wtedy jest dowcip, a nie anegdota, albo opowiadać te same. Kiedy się z Markiem często przebywa, te historie stają się znane.

Dzwoniłem do niego ostatnio, nie mógł rozmawiać, nie oddzwonił, potem ja zapomniałem. Ma stały kontakt z Jankiem Nowickim, z którym ja też mam stały kontakt, więc wiemy nawzajem, co u nas słychać. Jednak kiedy myślę o Marku, od razu przychodzi mi do głowy, że jest to człowiek, z którym chciałbym się spotkać. A właściwie stale spotykać. Wnosi coś więcej niż humor. On daje radość, sprawia, że życie staje się lepsze.

Andrzej Grabowski – jeden z najpopularniejszych polskich aktorów filmowych i teatralnych, czasem też wokalista. Jego naturalnym środowiskiem filmowym jest komedia, od lat gra Ferdynanda w serialu Świat według Kiepskich, ale emploi ma o wiele szersze, co udowodnił choćby w pierwszym Pitbullu oraz Pokocie. Lista filmów, w których zagrał, jest ogromna, bo to jeden z najbardziej zapracowanych polskich aktorów. Z Markiem Kondratem spotykał się na planie wielokrotnie, był m.in. sąsiadem Miauczyńskiego w Dniu świra, a także księdzem udzielającym ślubu tytułowemu bohaterowi w Pułkowniku Kwiatkowskim.

***

Jacek Wakar, "Pierwsze życie Marka Kondrata", Wydawnictwo Czerwone i Czarne, 2021

Źródło:

Materiał nadesłany