EN

1.04.2021, 13:22 Wersja do druku

Marcin Januszkiewicz: Każdy teatr ma swoje zwyczaje i obyczaje

Za czasów Teatru Studio grałem z wybitnymi, wspaniałymi aktorami, z którymi zawsze chciałem się spotkać na scenie. To był mój wymarzony zespół. I my po prostu wielokrotnie przychodziliśmy spędzać czas w teatrze - z aktorem Marcinem Januszkiewiczem, w ramach warsztatów dziennikarskich "Młodzi kontra dramat vol. 2" organizowanych przez STUDIO teatrgalerię i portal dwutygodnik.com, rozmawiała Julia Bukowska.

fot. mat. Teatru Roma

Julia Bukowska: Jak wygląda twój dzień w teatrze? Od wejścia do wyjścia. Z kim rozmawiasz? 

Marcin Januszkiewicz: To zależy. Każdy teatr to jest odrębna historia, to jest odrębny zespół, odrębny światek i odrębny zlepek gustów i kierunków myślowych. I to jest piękne. W tej chwili jestem w trzecim w swoim życiu zespole teatralnym, ale uczestniczyłem w różnych spektaklach w innych teatrach. Wiesz, najmilej jednak wspominam Teatr Współczesny i Teatr Studio, byłem najdłużej z nimi związany. Teatr Współczesny to był pierwszy mój teatr po szkole, który mnie wychował. Tam pochłonąłem taki etos zawodowy. W Teatrze Współczesnym jest malutka przestrzeń. Nawet śmieją się ci, którzy tam pracują, że to jest trochę taka łódź podwodna. Jeden korytarz i takie schody, które na górę prowadzą do sceny i nie ma nawet bufetu, tylko jest malutka kuchnia, w której pracowała pani Danusia i robiła kanapki. Pani Danusia była personą wtedy w Teatrze Współczesnym. Z nią się człowiek spotykał codziennie praktycznie. Bo jak się przychodziło na próbę, to się dzień zaczynało od pani Danusi i od zrobienia kanapki, którą się zresztą zjadło później, bo trzeba było szybko iść na scenę. Przychodziło się zazwyczaj do teatru o dziesiątej, albo o 9.59, albo o 10.05, czyli już się było spóźnionym na próbę, więc szybka akcja, pani Danusiu proszę kanapki, na zeszyt oczywiście, bo się płaciło później. No i potem próba. Wiesz, życie teatralne tak naprawdę jest bardzo absorbujące. Ten system prób polski, czyli 10-14; 18-22 powoduje, że niby możesz trochę dłużej pospać i masz w ciągu dnia coś do roboty, ale tak naprawdę jesteś cały czas w teatrze. Przerwa pomiędzy 14 a 18, jeśli ktoś mieszka troszkę dalej od teatru to jest żadna przerwa. Zdążysz tylko pojechać, ugotować obiad, wstawić pranie i musisz wracać na próbę. Praktycznie jesteś cały dzień wyjęty. Ja akurat jestem nocnym markiem, to mam łatwiej, ale jeśli człowiek wraca po dwudziestej drugiej to już nie ma za wiele dnia. Nie raz mi się tak zdarzało, że kładłem się późno spać, a wstawanie na dziesiątą było naprawdę sporym problemem. Ale wstawałem, byłem na tej rannej próbie, już się z panią Danusią dogadałem na kanapki, próba się odbyła, to potem o 14 zostawałem w teatrze i kładłem się spać na materacu. Uwielbiałem wtedy ten czas przerwy, bo miałem czas na drzemkę i obiad. No i ta wieczorna próba. I tak to, każdy teatr ma swoje zwyczaje i obyczaje.

JB: Opowiesz mi o personach w teatrze? O waszych relacjach?

MJ: Nigdy nie zapomnę, jak miałem takie doświadczenie, ja nie wiedziałem wtedy kim jest inspicjent do końca, czym się zajmuje, kiedy byłem zielonym studentem. Pamiętam, że debiutowałem na scenie Teatru Polonia u Krystyny Jandy. Zrobiliśmy razem z Jackiem Belerem i Natalią Sikorą spektakl „O’Malley’s Bar”. Nie zapomnę sytuacji, jak mieliśmy próbę generalną na scenie, przyszła Janda, usiadła na widowni. Nagle w pewnym momencie mówi: „A gdzie jest inspicjent? Gdzie macie inspicjenta?”. To było takie śmieszne, bo gdzie inspicjent… Myśmy kierowcy nie mieli, to był taki nasz spektakl, gdzie ja woziłem scenografię samochodem wynajętym od ojca mojej koleżanki. Nielegalnie zresztą, bo to samochód ponad 3,5 tony. Ja nie miałem takich uprawnień nawet, no ale już trudno, prawo nie działa wstecz. Inspicjent? What the fuck, jaki inspicjent? My na kostiumy nie mamy, więc za co inspicjent? Po studiach trafiłem do Współczesnego, poznałem inspicjentkę z krwi i kości - Beatę Szaradowską, z którą przyjaźnię się do dzisiaj. To jest dla mnie persona. W teatrze jest dużo “ktosiów”. Są takie bardzo ważne persony, kierownik techniczny sceny na przykład, brygadier, to jest postać. Pani Danusia, czyli ktoś kto jest za bufet odpowiedzialny. Przysłowiowa już dla mnie Pani Danusia, bo już potem w swoim życiu spotykałem różne Panie Danusie. To mniej i bardziej sympatyczne. Portier - to jest kolejna sprawa. Słuchaj, ile razy ja się dogadywałem z portierami. Zwłaszcza pamiętam w Teatrze Studio, jak zdarzało mi się kilkukrotnie, nawet wielokrotnie, zostawać na noc w teatrze. Uwielbiałem zostawać w teatrze i spać w teatrze. Dogadać z portierem, żeby cię wpuścił albo żeby przymknął oko, że tam jesteś. Palarnia! Pamiętam, w Teatrze Studio mieliśmy swoją palarnię. Ja już nie paliłem, ale to było miejsce spotkań. Myśmy ją urządzili. Dosłownie - myśmy tam jakieś palmy poznosili, jakieś obrazy malowaliśmy tam, mieliśmy naklejki. Więc to kolejne ważne hasło, mogę do tego dorzucić: palarnia.

JB: Magdalena Zawadzka w jednym ze swoich wywiadów powiedziała, że dziś już nikt nie ma czasu wspólnie wypić kawy w garderobie, bo wszyscy mają swoje życia i wybiegają do domu. Masz podobne odczucia?

MJ: Za czasów Teatru Studio grałem z wybitnymi, wspaniałymi aktorami, z którymi zawsze chciałem się spotkać na scenie. To był mój wymarzony zespół, pod władzą Agnieszki Glińskiej. I my po prostu wielokrotnie przychodziliśmy spędzać czas w teatrze. W garderobie, a to jakieś małe imprezy, a to popijawki, a to posiadówy, po prostu pogadanki… to było miejsce, gdzie naprawdę lubiłem spędzać czas. Natomiast mam taką koleżankę, którą uwielbiam, bardzo dobrą aktorkę, ale pozwolę sobie nie powiedzieć jej nazwiska. Ona miała taki zwyczaj, że kończył się spektakl, ukłony, myśmy schodzili i ja nie wiem jak ona to robiła, czy miała już swój prywatny ubiór pod kostiumem, ale słuchaj, ledwo zeszliśmy ze sceny, a ona „siema, nara”, kluczyki do samochodu i już na dół. Ja jestem człowiekiem, który zawsze wychodzi na końcu. Gdy już wszyscy wychodzili, Pani Janeczka - garderobiana z Teatru Współczesnego - się niecierpliwiła, że ja jeszcze, że autobus jej odjeżdża. Czasami już wiedziała, że tak jest, więc mnie zostawiała, a ja zamykałem garderobę. Nigdy się nie spieszyłem, bardzo lubiłem ten moment po spektaklu. 

JB: Cieszy mnie to, o czym opowiadasz. Znalazłbyś jeszcze jakąś anegdotę zza kulis?

MJ: Mam wstydliwą anegdotę, ale opowiem. Moim ulubionym polskim aktorem jest Krzysztof Stroiński. Dla mnie jest geniuszem. Traf chciał, że spotkaliśmy się w Teatrze Studio w zespole. Wylądowaliśmy razem w jednym spektaklu, to była „Czarnobylska modlitwa” Swietłany Aleksijewicz, którą wyreżyserowała Joasia Szczepkowska. Robiliśmy ten spektakl, graliśmy na próbach, ja poznawałem Krzysztofa i oczywiście wtedy byliśmy jeszcze per pan, no bo to wiadomo. Moja rola polegała na tym, że grałem żołnierza. Joasia to tak wyreżyserowała, że ja w większości leżałem na łóżku. To była o tyle wymagająca rola, że czasami na tych próbach… trudno było nie zasnąć po prostu, rozumiesz. Więc zdarzało się, że ucinałem niechcący zupełnie drzemkę. Albo tam pod kołdrą w ekwilibrystycznych pozach, udając, że leżę i gram, wchodziłem na Facebooka, albo scrollowałem internet. No i jest jakaś taka próba, moment, że ja wygięty w takiej pozie udaję, że coś robię, a tak naprawdę siedzę na telefonie i nagle słyszę głos z prawej strony, nikogo innego jak samego Krzysztofa Stroińskiego, który mówi „Nudzi się Pan?”. Ja spaliłem takiego buraka czerwonego i powiedziałem, że… no trochę tak. To była pierwsza jakakolwiek interakcja między nami. A potem się okazało, że jeszcze graliśmy razem i dzisiaj mamy serdeczny kontakt. Czasami mu napiszę smsa, kiedy zdobędzie jakąś nagrodę, bo co chwila go nagradzają. To wielki aktor. Mało tego - on jest też wielkim człowiekiem. Myślę, że im większy człowiek, tym większy aktor. Im skromniejszy człowiek, tym większy aktor. On mi kiedyś opowiedział, za sceną, off camera, że do dzisiaj zmaga z rolami, które gra. Jak przełamuje swoje słabości, jak ciągle ma wątpliwości za każdym razem jak wychodzi na scenę. Okazuje się, że poznałem już tego swojego herosa, mistrza. Nagle mam możliwość z nim obcować, obserwować go, partnerować mu potem. To jest niesamowity proces. W sumie fascynujący, trochę smutny, ale z drugiej strony właśnie dający taką nadzieję, bo mnie urzekła ta jego skromność. Kiedy on wychodzi na scenę, to jest absolutnie bezbłędny, rewelacyjny. A to jest okupione jednak ciągłą niepewnością. Więc takie miałem doświadczenie z Krzysztofem Stroińskim. Bardzo, bardzo miłe.

***

W ramach cyklu "Młodzi kontra dramat vol. 2" zrealizowanego przy współpracy STUDIO teatrgalerii i portalu dwutygodnik.com, powstała publikacja "WRAŻLIWOŚĆ2020" dostępna poniżej.

Pliki do pobrania

Źródło:

Materiał nadesłany

Wątki tematyczne