Logo
Recenzje

Mały Książę

9.06.2025, 10:08 Wersja do druku

„Mały Książę” wg Antoine'a de Saint-Exupéry'ego w reż. Evy Rysovej w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.

fot. Jeremi Astaszow

Może będę troszkę edgy, ale nigdy nie rozumiałem dlaczego wszyscy tak bardzo uwielbiali opowieść o Małym Księciu i rozpływali się nad nią. Jestem potwornie księciosceptyczny i należę do oficjalnego klubu dissowania tego ufoluda, niech wraca na swoja planetę i do tego swojego rozpieszczonego chwasta. Niemniej, nie przeszkodziło mi to w wybraniu się na „Małego Księcia” w Teatrze Ludowym, bo jak wiadomo do wszystkiego trzeba podchodzić z otwarta głową. Może akurat Eva Rysová wyciągnie z tej historii coś, co mnie zachwyci, przekonstruuje całość i stworzy coś, co pozwoli popatrzeć na pobyt głównego bohatera na Ziemi w inny sposób. Bo, mimo mojej jawnej niechęci do materiału źródłowego, widzę w nim potencjał do stworzenia ciekawego przedstawienia.

Mam wrażenie, że Rysová, sięgając po książkę Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, nie do końca wiedziała co chce osiągnąć. Mając do czynienia z opowieścią, która jest znana chyba większości ludzi, głownie z powodu tego, że jest wałkowana jako lektura w podstawówce (a przynajmniej była za moich czasów), mogła sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa w tym, co pokaże na scenie. Jednak wybrała inscenizację bardzo zachowawczą, odhaczającą krok po kroku większość wydarzeń znanych z kart tej powiastki, nie wcinając się zbytnio w treść (poza jednym momentem, gdzie pojawia się nowa planeta, którą odwiedza w trakcie podroży mały książę – planeta z influenserem. Zupełnie nie rozumiem po co tam to jest wepchane kolanem; jeśli miało to uwspółcześnić opowiadaną historię to nie działa to zupełnie, a jeśli miało za cel stać się czymś rel dla młodzieży to wydaje mi się, że również to nie żre z prostej przyczyny – stawianie influenserów w jednej linii z pijakiem czy też potwornie poważnym, nudnym matematykiem nie zarezonuje z nimi. Demonizowanie współczesnej kultury internetowej jest dokładnie tym, co zrobiliby prawdziwi boomerzy myślący, że taka wstawka zrobi z nich super młodzieżowych(jak Steve Buscemi w znanym i lubianym memie z deskorolką).

Historia opowiedziana jest w sposób statyczny, pozbawiony jakichś szalonych fajerwerków na scenie, co powoduje, że jedyne co może nas trzymać przy niej to ciekawość  jak aktorzy udźwigną na scenie swoje role, a z tym niestety bywa różnie. Wszystko toczy się bardzo wolno i niemalże czujemy ten czas bezczynnego czekania na pustyni na śmierć lub ratunek. Całość odbioru osiada głównie na relacji Pilota z Małym Księciem i powolnej więzi tworzącej się między nimi na scenie.

Niestety Ryszard Starosta w roli Pilota jest na tyle mało charyzmatyczny, że ledwo udaje mu się wybronić tę postać przed widzami. Z mojej strony totalnie nie jest to shade na Starostę, bo widywałem go na scenie w o wiele lepszej formie, niemniej ewidentnie tę postać zbudował po linii najmniejszego oporu, co bywa momentami nieznośne, bo zamiast postaci z krwi i kości dostaję po prostu Ryszarda w kostiumie Pilota (który tak naprawdę jest kostiumem z “Solaris” Wierzchowskiego, oh panie Boże, jak ja za tym spektaklem tęsknię). Ciekawym zabiegiem jest natomiast rozbicie postaci Małego Księcia na 3 aktorki (Maria Chojnacka, Iwona Sitkowska, Małgorzata Kochan), które podmieniają się ze sobą w trakcie trwania spektaklu albo multiplikują na scenie tworząc niemalże fatamorganę pomnożonej obecności, co wybornie potęguje wrażenie utknięcia na pustyni bez wody i poddaje pod wątpliwość samo istnienie chłopca podpowiadając, że może Pilot tak naprawdę siedzi sam w tych gorących piaskach i czeka aż rozwiąże się jego los. Zabieg trzech różnych aktorek ma też sens znaczeniowy, bo w miarę jak chłopiec jest coraz dłużej na Ziemi, w jego rolę wciela się coraz starsza aktorka, co ciekawie podkreśla aspekt dojrzewania i dowiadywania się coraz to więcej o świecie i życiu – dojrzewanie psychiczne jako swoiste starzenie się organizmu.

Śmiesznym pomysłem było użycie do wypowiedzenia większości kwestii Róży (grana zgrabnie przez Roksanę Lewak) języka francuskiego utrwalonego stereotypowo w świadomości ludzi jako język miłości. To poniekąd podkreśla relację Księcia i kwiatu. Może i z perspektywy twórczej było to ciekawym zabiegiem, jednak dla odbiorcy może to być mocno konfundujące i frustrujące, kiedy nie wiemy do końca o co temu krzakowi chodzi i możemy się jedynie domyślać.

Za scenografię odpowiada Justyna Elminowska i wywiązała się ze swojego zadania z godnością, ale też nie porywająco – widziałem o wiele lepsze realizacje spod jej ręki. Całość zamknięta jest w ciepłożółtej przestrzeni pustyni ze skałami i piaskiem, ze sporą lustrzaną skrzynią w centrum sceny. Retro-futurystycznie i przyjemnie, ale też nienachalnie.

Ogólnie nie jestem pewien w sumie do kogo ten spektakl był kierowany. Dla mnie jako dorosłego widza był zbyt szkolny niczym bryk z lektury; nie zostawił we mnie zupełnie nic i dodatkowo mocno wymęczył. Młodzież i dzieci, z którymi byłem uwięziony w sali teatralnej, nie wydawała się specjalnie zajęta tym, co działo się na scenie – mam wrażenie, że dla nich całość jest zbyt wolna i skupiona na tym, co potencjalnie już znają z książki, a oczywistym jest, że jeśli wybiorą się na to przedstawienie to będzie to w ramach bloku związanego z tym tekstem – czyli powtórzą tę samą treść w przeciągu tygodnia.

Na mój mocno średni odbiór “Małego Księcia” składa się sporo wspomnianych wyżej rzeczy, ale głównym zarzutem jest to, że uważam, że spektakl Rysovej jest po prostu zbyt zachowawczy i starający się być bezpiecznym i to do tego stopnia, że staje się nieinteresujący dla nikogo. Już więcej życia jest w rybce MiniMini śpiącej na bąbelku powietrza tuż po zakończeniu nadawania ramówki, niż w tej propozycji repertuarowej. I nie zrozumiejmy się źle – nie mam problemu z tym, że wszystko jest tutaj powolne, bo nie każdy spektakl musi być bodźcową bombą, lubię też kontemplacyjne propozycje repertuarowe. Jednak wydaje mi się, że jeśli nie dajemy nic od siebie w warstwie interpretacji treści to wypadałoby inscenizacyjnie zrobić trochę hałasu. Szkoda, bo jest w tym potencjał, który mrugał do mnie oczkiem na początku – bo przecież każdy kiedyś musiał się spotkać w sobie samym ze swoim wewnętrznym dzieckiem na pustyni dorosłości.

Tytuł oryginalny

Mały Książę

Źródło:

Materiał nadesłany
Teatralna Kicia
Link do źródła

Autor:

Kamil Pycia

Data publikacji oryginału:

07.06.2025

Sprawdź także