Na spektaklu Teatru Krzyk z Maszewa wreszcie miałem poczucie, że jestem na festiwalu teatru alternatywnego. Gdy oglądam spektakle teatrów niezależnych, najmniej uwagi zwracam na wykonanie. Nie interesują mnie wszelkie niedoróbki reżyserskie i aktorskie. Najbardziej liczy się to, co twórcy mają do powiedzenia. Najważniejszy jest ich bunt wobec rzeczywistości - dla e-teatru z XVI Festiwalu Malta w Poznaniu pisze Paweł Sztarbowski.
Dlatego świadomie nie chcę pisać o wartości estetycznej, ale o jakości społecznej i politycznej, o jakości odważnego mówienia o świecie. Pod tym względem "Głosy" (na zdjęciu) Teatru Krzyk z Maszewa są spektaklem znakomitym i bezkompromisowym. Pokazują młodych ludzi, miotających się w świecie. Nikt im nie chce pomóc. Prośby kierowane kolejno do nauczyciela, ministra Giertycha i Boga pozostają bez odpowiedzi. Łańcuch jest narzędziem przemocy, a na koniec staje się różańcem. Jeden rekwizyt ogrywany na różne sposoby okazuje się metaforą świata wyprutego z moralności. Inspiracją do tego spektaklu były wydarzenia w toruńskim technikum, gdzie uczniowie znęcali się nad nauczycielem języka angielskiego, wyrzucając mu na głowę kosz na śmieci. To wołanie jest może i naiwne, ale towarzyszy mu niezwykła żarliwość i szczerość młodych aktorów, jaką ostatnio dane mi było widzieć jedynie w "Księdzu Marku" Michała Zadary. "Głosom" brakuje o