EN

18.01.2023, 12:25 Wersja do druku

„Mała Piętnastka”. O tym jak łatwo jest umrzeć

„Mała Piętnastka - legendy pomorskie" autorstwa i w reż. Tomasza Mana w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku. Pisze Marcin Napierała.

fot. Magdalena Tramer/mat. teatru

Jak opowiedzieć śmierć? Zespołowi Nowy Teatr im. Witkacego w Słupsku udało się to zrobić bez przesady i zbędnego patosu, za to z takim wyczuciem i precyzją, trafiającą w najczulsze struny ludzkiej duszy, że siedząc w fotelu widza można zapomnieć oddychać.

17 grudnia na deskach Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku premierowo zaprezentowany został spektakl „Mała Piętnastka – legendy pomorskie”, napisany i wyreżyserowany przez Tomasza Mana.

To zapis ostatnich kilkudziesięciu godzin życia uczestniczek letniego obozu harcerskiego, które w wyniku splotu dobrych intencji, chciwości i głupoty 18 lipca 1948 roku trafiły na dwie dziurawe łajby, mogące pomieścić łącznie o połowę mniej osób niż się na nich znalazło. To miała być droga na skróty przez jezioro Gardno do Rowów, nad morze. Obie łodzie poszły na dno. Życie straciło wtedy 21 nastoletnich harcerek i 4 osoby dorosłe. Przeżyło 17 osób.

Bohaterów (a może bohaterki i antybohatera) spotykamy w sali sądowej. Tam poznajemy ich historie, marzenia i to, o czym myślą w ostatnich chwilach życia. Na pierwszym planie są dwie harcerki (w tych rolach Katarzyna Pałka i Anna Grochowska). Jedna to nastoletnia buntowniczka, która chce kochać, poznawać świat, czerpać z życia pełnymi garściami. Druga – wychowana w wierze katolickiej – nie opuszcza żadnej okazji, by się pomodlić, a swoje życie spędza na myśleniu o śmierci. Choć nie wie, jaki los ma ją za chwilę spotkać, powtarza „Z radością oddać Bogu to, co mi dał”.

Jest też opiekunka grupy Łódzkiej Żeńskiej Drużyny Harcerek im. Zośki, nazywanej Małą Piętnastką, działającej przy Szkole Powszechnej nr 161 w Łodzi, grana przez Bożenę Borek. Samotna kobieta przed czterdziestką, która na obóz zabiera ze sobą kilkuletnie siostrzenice – bliźniaczki, wpada na pomysł, by nie iść pieszo nad Bałtyk z Gardny Wielkiej, gdzie znajduje się obóz. Do Rowów to 11 kilometrów. Przez jezioro jest krócej i wygodniej.

fot. Magdalena Tramer/mat. teatru

Zarządca jeziora odsyła ją do mechanika (tu występujący gościnnie na deskach słupskiego teatru Mariusz Bonaszewski), mechanik znajduje przewoźnika. Dwie łodzie, z których tylko jedna miała silnik spalinowy (niedziałający zresztą), zostają ze sobą połączone łańcuchem. W dniu rejsu mechanik podłącza silnik ze swojego motocykla, a przewoźnik smołą łata dziury – ślady niedawno zakończonej wojny.

Miejscowi ostrzegają: pasażerów jest za dużo, rejs będzie niebezpieczny. Ale jeśli przeprawa nie dojdzie do skutku, ani mechanik, ani przewoźnik nie zarobią. Wypływają. Na środku jeziora woda wdziera się do łodzi. Rozpoczyna się dramatyczna walka o życie. Harcerki, z których tylko dwie umieją pływać, w panice topią się nawzajem.

Buntowniczka walczy o siebie, próbuje uciekać. Dewotka pomaga ratować inne dziewczyny. Opiekunka w czarnym mule jeziora chce odnaleźć swoje siostrzenice. Mechanik jest rozdarty między ratowaniem ciężarnej żony i harcerskiej chusty ze sporą sumką za zorganizowanie przeprawy. Mimo skromnych środków artystycznych oczyma wyobraźni widać niemal każdy szczegół dramatycznej walki o każdy oddech, gdy życie pochłania otchłań wody i czarnego mułu.

Tragedia na jeziorze Gardno do czasu zatonięcia promu „Jan Heweliusz” w 1993 roku była uznawana za największą katastrofę na polskich wodach w powojennej historii kraju. Przedstawienie Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku pozwala spojrzeć na to wydarzenie jak na ciąg wielu decyzji, które doprowadziły do tragicznego finału. Jest jednak tak napisane i zagrane, że widz nie jest tylko odbiorcą przekazu dotyczącego odległej przeszłości. Dzięki wyraźnie nakreślonym postaciom, doskonale wykreowanym przez całą obsadę, nie da się tej historii odhumanizować. Tam zginęli konkretni ludzie – ze swoimi słabościami, marzeniami, lękami, przeszłością i celami.

fot. Magdalena Tramer/mat. teatru

Spektaklowi towarzyszą harcerskie piosenki w nieznanych aranżacjach, śpiewane przez niezwykle utalentowane wokalnie aktorki Katarzynę Pałkę i Annę Grochowską. Muzykę na żywo zapewnia klawiszowo-smyczkowy duet. Muzycy ubrani w sędziowskie togi przysłuchują się relacjom bohaterów. Nie wydają wyroku. Wyrok może wydać publiczność. Czy winni są chciwi ludzie, którzy za wszelką cenę chcieli, żeby rejs się odbył? A może winna jest opiekunka, która niewłaściwie oceniła zagrożenie? A czy lokalna społeczność, odradzająca przeprawę, była wystarczająco przekonująca?

W tym spektaklu jest wszystko, czego oczekuję od teatru: prawda, emocje i historia, która nie pozostawia obojętnym. Nie ma zbędnego moralizatorstwa, podawania jednej ścieżki interpretacji zachowań i zdarzeń. Kto może, niech przyjedzie do Słupska. Kto nie może, niech wygląda tego przedstawienia na festiwalach teatralnych, bo z pewnością powinno się tam znaleźć.

Źródło:

Materiał nadesłany