EN

4.03.2024, 16:29 Wersja do druku

Majestatyczny rozkrok

„Don Juan” Moliera w reż. Piotra Kurzawy w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Szymon Białobrzeski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Marta Ankiersztejn / mat. teatru

Jak przedstawić postać Don Juana? Wyspiański prawdopodobnie odpowiedziałby, że po swojemu, a ja z Wyspiańskim zdecydowanie bym się zgodził. Później jednak chwilę bym się zastanowił, bo Wyspiański nie żył w postmodernizmie i nie wiedział, jak nudne może być „po swojemu”. Więc może należy przedstawiać go klasycznie? Co jednak znaczy „klasycznie”? Nie mamy kilku tomów przemyśleń Moliera na temat Don Juana, nie mamy listów, tłumaczących każdy ruch bohatera, a tym bardziej nie mamy instrukcji, jak zagrać poszczególne postaci. Nie da się przedstawić Don Juana po molierowsku. A co jakby przedstawić utwór jednocześnie klasycznie i po swojemu?

Don Juan Piotra Kurzawy stoi w rozkroku i to już jeżeli chodzi o scenografię i kostiumy – elementy, które rzucają się w oczy jeszcze przed tym, jak aktorzy zabiorą głos. Jest to jednak rozkrok majestatyczny. Z jednej strony bowiem reżyser nawiązuje do elementów z natury klasycznych, z drugiej wprowadza zabiegi iście awangardowe. Klasyczne będą na pewno kostiumy podkreślające nie tylko realia, w jakich żyją bohaterowie, lecz także charaktery postaci. Pokutne czernie, szlacheckie złocistości czy fałszywe biele idealnie ścierają się na naszych oczach i tworzą wiarygodną fuzję charakterów. Co więcej, szaty cały czas się zmieniają, bohaterowie ubierają się i rozbierają, chowają się za szatami bądź ukrywają w nich swoją tożsamość. Wszystko jednak utrzymane jest w duchu epoki, w której żył główny protagonista. Zupełnie inaczej wybrzmiewa scenografia oparta na geometrii.

W pewnym momencie sam Don Juan mówi: „Wierzę, że dwa razy dwa to cztery (…) i że cztery i cztery to osiem”. Nic więc dziwnego, że arytmetyczna perspektywa bohatera wpływa na rzeczywistość składającą się w dużej mierze z brył okazyjnie urozmaiconych złotymi kamieniami czy wielkim malowidłem. Sama podłoga podzielona jest na prostokąty o równych długościach. To właśnie w tak precyzyjnie wymierzonej przestrzeni obserwujemy frywolność namiętnego Don Juana. Jedynymi elementami, które wyrywają się matematycznej konwencji, są meble, rekwizyty i pomalowane płótno za plecami bohaterów. Jednak nawet ono nie jest niczym innym jak wielkim symbolem, który nie służy budowie wiarygodnego świata przedstawionego.

W efekcie przestrzeń, po której poruszają się bohaterowie, jest dla nas niedookreślona. Momentami służy całości – reżyser opiera się bowiem na aktorach, nie odwraca uwagi od ich warsztatu. Dodatkowo daje to możliwość wyeksponowania ruchu jako takiego, ekspresja między bohaterami zaczyna mieć konkretną wysokość, odległość czy głębokość, rezygnacja z biernego odtwarzania tekstów pozwala na pełne odczytanie arcydzieła Moliera. Co więcej, całość nabiera charakteru uniwersalnego, świat przedstawiony nie jest nam odległy, ale nie jest również prymitywnie przybliżony, zostaje raczej wyczyszczony z elementów nieistotnych dla samej historii. Takie rozwiązanie ma jednak i swoje wady – przynosi bowiem dysonans, który towarzyszy widzowi przy niektórych scenach. Wspaniałe dzieła francuskich kompozytorów wersalskich czy błogie odgłosy natury stoją w konflikcie z ascetyczną przestrzenią. Z jednej strony można bronić to wizją samego Don Juana, z drugiej całość wywołuje pewien niedosyt. Naprawdę chciałoby się chwilami, żeby główni bohaterowie rzeczywiście przemierzali leśne odmęty, a nie tylko dreptali przy monumentalnych kolumnach.

Niezależnie od tego, jak ocenimy budowę świata przedstawionego, trudno nie docenić aktorstwa. Szczególnie warto wyróżnić Adama Biedrzyckiego, który umiejętnie połączył komediowe zacięcie Sganarela z jego prostą acz silną duchowością. Objawiło się to w symbiozie fizycznej porywczości z ironicznym akcentem. Biedrzyckiemu najlepiej udało się pokazać dychotomię drzemiącą w postaci, wykreować bohatera, który jednocześnie jest i nie jest widoczny dla swojego pana, łączy butność z pokorą, służebność z podstępnością, łatwowierność z cynizmem. Nie znaczy to, że Krzysztof Kwiatkowski nie udźwignął swojej roli. Udało mu się stworzyć Don Juana-manipulatora, który nie kryje się ze swoją podstępnością, jawnie kpi sobie z nieba i kobiet, z którymi flirtuje. Mimo wszystko nie jest odstręczający, ponieważ Kwiatkowski pozwolił mu na przebłyski mądrości, często okraszonej cynizmem, ale jednak mądrości. Jego Don Juan jest aroganckim zalotnikiem, ale nie prymitywem. Jego działania są przerysowane, ale również nastawione na konkretny cel. Ciekawie wypada również Paweł Krucz, grający Pietrka. Aktor wyposażył swojego bohatera w cechy nie tyle chłopskie, bo te wypływały już z samego tekstu, ile dziecinne – jego nadpobudliwość połączona z niekontrolowanym zainteresowaniem Karolcią tworzą postać jak najbardziej z krwi i kości. Można by tak wymieniać w nieskończoność, albowiem prawie każdy z aktorów kreuje swoją rolę w sposób niezwykle interesujący. Jedynym rozczarowaniem okazał się dla mnie Antoni Ostrouch w roli ojca Don Juana. Jego postać drażniła przerysowaną intonacją i gestami niesprawdzającymi się nawet w przypadku roli niezwykle surowego ojca. Don Luisowi zabrakło próby postaciowego zniuansowania, które – mimo że nie wynika bezpośrednio z dialogu – niewątpliwie gdzieś głęboko w nim tkwi.

A jak gra aktorska ma się do tytułowego rozkroku? Bohaterowie zachowują paletę ruchów i styl mówienia charakterystyczny dla swojej klasy społecznej czy pochodzenia, co najlepiej widać w przypadku chłopstwa. We wszystkim jest zachowana jednak pewna umowność po to, by nigdy postacie nie były obce widzowi. W tym przypadku zadziałał balans, nie czuje się nadmiernej archaizacji, ale i sztucznego unowocześnienia dialogów czy działań postaci. Kilka razy zdarzyły się momenty nieco przeszarżowane – na przykład wtedy, kiedy podczas scen erotycznych Don Juan wkładał paniom ręce pod spódnice, a te wydobywały z siebie jęki podniecenia. Tego typu sceny zdecydowanie miały wydźwięk kabaretowy – zupełnie niepotrzebnie, gdyż komizm „Don Juana” polega bardziej na błyskotliwym słowie niżeli niewiarygodnym jęku.

Ostatecznie Don Juan Piotra Kurzawy jawi się jako dzieło dobre, choć ze swej natury mocno rozdarte, utrzymane w dwóch porządkach jednocześnie. Reżyserska niepewność mogła drażnić w przypadku Antygony, tutaj jednak jest bliska charakterowi sztuki, jej uniwersalności, przez co nie irytuje, a często nawet dobrze służy samemu dramatowi. Dodatkowo nic tak nie dopełni ascetycznej przestrzeni jak dobrzy aktorzy, których zdecydowanie nie zabrakło. Nigdy nie zapomnę wspaniałych monologów Biedrzyckiego, emocjonalnych ciągów, które były w stanie uciszyć nawet nieustannie dzwoniące telefony wśród publiczności.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła