EN

17.02.2025, 10:32 Wersja do druku

Ludzie z szarości

„Historia Henryka IV z opisem bitwy pod Shrewsbury między księciem Henrykiem a lordem Henrykiem Percym wraz z szelmostwami sir Falstaffa” Williama Shakespeare'a w reż. Ivana Alexandre'a w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Jacek Wakar, członek komisji Artystycznej X Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Krzysztof Bieliński

Sztuka Williama Szekspira odkryciem repertuarowym? Stwierdzenie takie na pierwszy rzut oka wydaje się co najmniej dziwne. Tymczasem „Henryk IV” wystawiony przez Ivana Alexandre’a w Teatrze Polskim w Warszawie dowodzi, że o autorze „Hamleta” wiemy niewiele. W jego skarbcu są dramaty olśniewające, jakby pisane dokładnie na nasze czasy. Monumentalna inscenizacja francuskiego reżysera, wzmocniona nowym przekładem Piotra Kamińskiego, udowadnia, że „Henryk IV” to rzecz absolutnie wyjątkowa, dzieło wielkiej skali i obietnica teatru o podobnym wymiarze. Warszawski spektakl z wybitnymi rolami Andrzeja Seweryna, Modesta Rucińskiego, Pawła Krucza i wspaniałą kreacją Szymona Kuśmidera w partii Falstaffa przynosi spełnienie na wszystkich poziomach. To jedno z najważniejszych wydarzeń trwającego sezonu.

To nie jest pierwsza praca Ivana Alexandre’a w Teatrze Polskim w Warszawie. Przed czternastu laty francuski reżyser zrealizował tu „Cyda” Pierre’a Corneille’a, za cel stawiając sobie absolutną wierność autorowi do tego stopnia, by spektakl, pokazywany u progu drugiej dekady XXI wieku, był jak najbliżej paryskiej prapremiery utworu z roku 1637 i aby można go było uznać za jej rekonstrukcję. I rzeczywiście, użył twórca arsenału środków właściwych dla tamtego czasu, szansę na uczynienie widowiska żywym dostrzegając w emocjach pary kochanków, granych przez bardzo młodych Martę Kurzak i Pawła Krucza w pierwszej ważnej roli. Przedstawienie podzieliło krytyków, zapamiętałem, że nie obeszło mnie wcale. Czułem się jak na muzealnej wycieczce.

Z „Historią Henryka IV z opisem bitwy pod Sherwsbury między księciem Henrykiem a lordem Henrykiem Percym wraz szelmostwami sir Falstaffa”  (pod takim pełnym tytułem sztuka jest pokazywana w Polskim) sprawa wygląda zupełnie inaczej. To oczywiste, że Ivan Alexandre, bądź co bądź artysta z kręgu Comédie-Française, jest wierny programowi Andrzeja Seweryna, realizowanemu od początku jego dyrekcji w teatrze przy Karasia. Streścić go można krótko, jest dla każdego, kto zna tego artystę, oczywisty – inscenizacja inscenizacją, ale to autor jest najważniejszy. Reżyser winien zatem podążać za nim, co nie wyklucza odstępstw, jednakże pod warunkiem wierności duchowi dzieła. Pamiętam gromy, jakie spadły na Seweryna po „Burzy” przygotowanej przez Dana Jemmeta, gdy pokazali Prospera jako kloszarda. Tymczasem takie spojrzenie tylko wzmacniało gorycz interpretacji arcydramatu.

Alexandre stawia zatem na słowa Szekspira, a są ich w „Historii Henryka IV…” oceany. Nie boi się, że nie dotrą do widowni, pierwszą część widowiska komponuje z mówionych wprost do niej monologów. I to mówionych w pełnym artystycznym rygorze, tak by cięły powietrze, z absolutną dbałością o rozłożenie akcentów, o komunikatywność wypowiedzi, która wydarza się pod warunkiem – by tak rzec – intelektualnego i emocjonalnego partnerstwa widzów i aktorów. W pierwszej sekwencji naprzeciw publiczności wychodzi zatem grany przez Seweryna tytułowy władca i w długim monologu ze szczegółami przedstawia wyjściową sytuację. Mnożą się nazwiska, rachunki wojennych strat, a my chłoniemy bezlitosny wywód, choć ani aktor, ani reżyser niczym nie ułatwiają nam zadania. Mamy podążać za krzyżującymi – dosłownie i w przenośni – klingi bohaterami, w pełnym skupieniu, pamiętając, że powtórek nie będzie. 

I ta wymagająca dla wszystkich strategia sprawdza się. Tak się złożyło, że oglądałem przedstawienie w premierowym secie, ale podczas seansu przedpołudniowego, gdzie lwią część miejsc na ogromnej widowni Polskiego zajęła młodzież, na oko licealiści. I poszli za niełatwą opowieścią, przez niemal trzy i pół godziny chłonęli ją w pełnym skupieniu. To jedno z najważniejszych zwycięstw twórców warszawskiej „Historii Henryka IV…”.
Stale współpracujący z Alexandre’em autor scenografii Antoine Fontaine, mając do dyspozycji ogromną przestrzeń Polskiego, postawił na skrajną ascezę. Na scenie nie ma prawie nic, tylko trzy podesty w planie krzyża, na których będzie dziać się akcja. Nad nimi wielkie rusztowanie, na nim stanowisko z multiperkusją, tworzącą ścieżkę dźwiękową opowieści. Gra na niej na żywo Leszek Lorent, bębny odzywają się w idealnie wybranych momentach, dyktując temperaturę całości, zagrzewając do walki, wzmagając emocje postaci.
Kostiumy znakomitego projektu Doroty Kołodyńskiej utrzymane są w odcieniach szarości, czerni i rdzy, co harmonijnie zestraja się z tonem i wymową całej inscenizacji. Monochromatyczne, zatopione w odcieniach szarości przedstawienie w Polskim opowiada bowiem o specyficznej szarej strefie, gdzie dobro i szlachetne odruchy wypierane są przez zło w imię doraźnego zysku, moralność umiera, bo nie daje konkretnych korzyści. Pomiędzy kolejnymi starciami, w efektownych tyradach poszczególnych postaci, Ivan Alexandre idąc krok w krok za Szekspirem daje bezlitosny teatr z polityką nie w tle, ale na pierwszym planie, choć w ukryciu. Słucha się wersów i monologów z „Historii Henryka IV…” z zadziwieniem i przerażeniem jednocześnie. Warszawskie przedstawienie uświadamia, że to jest dramat wizjonera, zawsze aktualny, więc bez poprawek i na nasze czasy. Przy okazji pokazuje, jak wiele traciliśmy, de facto nie znając tej kroniki królewskiej. Nawet sięgając daleko do historii, trudno wydobyć z niej ważną jej sceniczną wersję. 

Jak morderczy w swej przenikliwości jest Szekspir widać i słychać choćby w jednym z kluczowych monologów sir Falstaffa, kiedy ogłasza on, że zbierze bandę obiboków, pętaków i opojów, opłaci ich garścią srebrników i poprowadzi do bitwy. Można więc kupić sobie lojalność za lichą jałmużnę, wzmocnić bez jakiejkolwiek idei i najmniejszego z nią utożsamienia jedną ze stron konfliktu. W kontekście obecnej wojny pozornie prześmiewcze konstatacje Falstaffa są jak rażenie piorunem. Ich siła wynika także, a może przede wszystkim z kreacji Szymona Kuśmidera, powiedzmy jasno – najlepszego Falstaffa, jakiego kiedykolwiek widziałem na scenie. Kuśmider z wypchanym brzuchem i szerokim gestem rozsadza scenę jowialną energią, w zgodzie z tradycją roli z początku wydaje się jedynie jowialny i pocieszny, jakby jego zadanie było ograniczone do wniesienia humoru w mroczne gry o władzę. Szybko jednak okazuje się, że jego Falstaff źle czuje się w takich ramach, dlatego z impetem je wyłamuje. Ma w sobie bowiem dziwną pierwotną mądrość, która każe mu widzieć znacznie więcej niż się innym wydaje. Potężna to rola, domagająca się prawdziwego studium – choćby z samego tylko warsztatowego punktu widzenia. Najważniejsza nie tylko w tym przedstawieniu, ale być może w całym tegorocznym konkursie Klasyka Żywa. 

Nie jest tak jednak, że Falstaff Kuśmidera to samotna aktorska wyspa. W „Historii Henryka IV…” z Teatru Polskiego w Warszawie nie ma ról słabych, wszystkie zostały postawione czytelnie i z merytorycznym uzasadnieniem. Wszystkie też – o czym już wspominałem – za najważniejszy cel mają podążanie za autorem, dlatego powinniśmy zapomnieć o gwiazdorskich popisach. Jednak nie są one do niczego potrzebne, gdy jak w przypadku Andrzeja Seweryna tytułową rolę buduje się głosem i wyprostowaną, napiętą jak struna postawą, akcentując przy tym podwójną moralność tytułowego bohatera. Z upodobaniem kolory zła lorda Henryka Percy’ego zwanego Hotspur maluje Modest Ruciński, nurzając się w jego podłości i nawet przez moment nie próbując usprawiedliwiać. Najlepszą z ról, w jakich go widziałem, tworzy Paweł Krucz jako książę Henryk zwany Halem. Wiarygodnie ukazuje przemianę wewnętrzną bohatera, ale też długo nie dając nam pewności w ocenie jego intencji. Przy tym gra to Krucz niespodziewanie lekko, jakby dwoistość charakteru Hala była dla niego bardzo wdzięcznym aktorskim materiałem.
Trzeba zaznaczyć jednak, że pod wodzą Ivana Alexandre’a wybrzmiewają nie tylko wiodące role. Cały zespół Teatru Polskiego jawi się w „Historii Henryka IV” jak bardzo dobrze naoliwiony mechanizm. Dość powiedzieć, że Ivan Alexandre rozgrywkę między czterema Henrykami (ostatniego gra Krzysztof Kumor, i to bardzo dobrze, choć najmniejsze ma zadanie) prowadzi wyraziście, nawet na chwilę nie pozbawiając widowiska wewnętrznego napięcia, mocno wyczuwalnego na widowni. Czytelna interpretacja, znakomite aktorstwo oraz spójny i mocny wymiar plastyczny sprawiają, że warszawski Teatr Polski zyskał w repertuarze tytuł, który w dokładnie takim samym kształcie można by grać w paryskiej Comédie-Française albo w National Theatre w Londynie. To teatr zgodny z tradycją, podążający za autorem, klasyczny, a jednak nowoczesny. To sprzeczność? Otóż nie. Sprawdźcie sami. 

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Jacek Wakar

Wątki tematyczne