- Jako weteran kontrkultury lat sześćdziesiątych, obserwując polskie grupy, miałem wrażenie deja vu... Moim zdaniem, w jakiś sposób odżywa znamienny właśnie dla tamtych czasów model tak zwanego teatru alternatywnego. Nie chciałbym oczywiście twierdzić, że wszystko już było. A jako senior stojący na czele młodego przecież jury pragnąłem potraktować to nowe dla mnie zajęcie jako rodzaj ćwiczenia duchowego i zapomnieć o przeszłości. Nie zrzędzić, że kiedyś, panie, to już było... - mówi Ludwik Flaszen, pisarz, krytyk, współpracownik Jerzego Grotowskiego, juror ubiegłorocznej edycji Festiwalu Teatralnego Malta w Poznaniu.
Przed zbliżającą się nową edycją poznańskiego festiwalu Malta postanowiłem, korzystając z pobytu w Polsce stale dziś mieszkającego w Paryżu pisarza, krytyka literatury i teatru, byłego najbliższego współpracownika Jerzego Grotowskiego, Ludwika Flaszena, zapytać o jego wrażenia z ubiegłorocznej imprezy, na której gościł - jako juror - po raz pierwszy. To była pierwsza pana wizyta na poznańskiej Malcie? - To była pierwsza wizyta. Zostałem mile zaskoczony tym, że Lech Raczak, dyrektor artystyczny tej wielkiej międzynarodowej imprezy teatralnej, zaproponował mi, żebym objął funkcję przewodniczącego jury - w jednej, ale bardzo istotnej, konkursowej części Malty, nazywającej się "Nowe sytuacje", poświęconej młodemu teatrowi. Teatrowi polskiemu? - Polskiemu. Malta to jednak jest międzynarodowe, gigantyczne przedsięwzięcie. Przedsięwzięcie kulturalne, które trudno ogarnąć, poznać do końca. Kiedy znalazłem się w tym czasie w Pozn