EN

20.12.2023, 12:53 Wersja do druku

Łóżko nad strumieniem

„Kronika wypadków miłosnych" wg Tadeusza Konwickiego w reż. Jarosława Tumidajskiego na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie). Pisze Patryk Kencki, członek Komisji Artystycznej IX Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej „Klasyka Żywa”.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Kronikę wypadków miłosnych w reżyserii Andrzeja Wajdy obejrzałem jeszcze jako licealista. Filmowy obraz trafił na właściwą wrażliwość, przez co przywołany film i stanowiąca jego podstawę powieść Tadeusza Konwickiego znalazły trwałe miejsce w mojej prywatnej mitologii. Swoją drogą w trakcie lektury tej książki zaskoczyło mnie, jak z pomocą dystansu i ironii można opowiedzieć dwudziestowieczną wersję historii Romea i Julii, jak bez ckliwego sentymentalizmu da się przywołać mityczną krainę dzieciństwa i młodości. Tyle o książce i ekranizacji. Jeżeli natomiast idzie o inscenizacje, to wiem, że przygotowano ich już kilka, ale mi dane było zobaczyć dopiero tę wyreżyserowaną przez Jarosława Tumidajskiego na sopockiej scenie Teatru Wybrzeże. Nic zatem dziwnego, że moja podróż do Sopotu upłynęła pod znakiem ekscytacji i zastanawiania się, jak proza Konwickiego zabrzmi w teatrze, jak trójmiejscy aktorzy skonstruują postaci w porównaniu do tych występujących w Wajdowskiej ekranizacji.

Najsilniejsze wrażenie zrobiła na mnie warstwa plastyczna stanowiąca dzieło Mirka Kaczmarka. Scena i boczne ściany wyłożone są sztuczną (ale bardzo jednak zieloną) roślinnością. Jako że zaś z wyższych partii dekoracji wyłaniają się gałęzie drzew, to scenografia nabiera pozoru naturalności, a i zaskakuje niebanalną perspektywą (spektakl szczególnie dobrze ogląda się z górnych rzędów). Z prawej strony sceny ustawiono toaletkę z potrójnym lustrem i rzeźbę psa, z lewej – omszały stół. Przez środek sceny przepływa lazurowy strumień rozszerzający się od strony widowni w coś w rodzaju sadzawki. Większość miejsc akcji ulokowano na lewym brzegu. Jest to jak gdyby strona głównego bohatera, czyli Wicia. Na prawo zaś rozciąga się strona Aliny. Bliska, ale i osobna, bo oddzielona wodą, którą trzeba przeskoczyć. Czymś w rodzaju mostu jest ustawione w głębi sceny łóżko. Jako że jego nogi oparte są po dwóch stronach strumienia, mebel ten nadaje scenicznemu pejzażowi iście surrealny wymiar.

Doceniam stylowe kostiumy zaprojektowane przez Krystiana Szymczaka, jak również misterną reżyserię świateł, za którą odpowiada Katarzyna Łuszczyk. Efekt pracy tej dwójki realizatorów widoczny jest chociażby w scenach z Biskupem (Krzysztof Matuszewski), którego oglądamy w odpowiednio oświetlonej wnęce imitującej kolejowy przedział. Hierarcha ubrany w strój pontyfikalny migocze świetlnymi refleksami niczym ozdobiona światełkami choinka. Atmosferę spektaklu uzupełnia muzyka Dobrawy Chocher, budująca atmosferę gęstą, niepokojącą i wciągającą w głąb niczym uczucia dojrzewających właśnie bohaterów, niczym niepozorna, ale naznaczona cieniem zbliżającej się wojny wiosna 1939 roku.

Jeżeli natomiast chodzi o interpretację tekstu Konwickiego, to reżyser chciał najwyraźniej zachować wierność wobec powieści. Dokonał pewnych adaptacyjnych skrótów, usunął ze sceny część postaci, każąc na niej pojawiać się jedynie tym najbardziej niezbędnym (nie ma więc ojca Aliny, czyli pułkownika Nałęcza, nie ma też rodziciela Engela i Grety, czyli Pastora). Zachował jednak znaczące fragmenty rozbijające w książce narracje i kontrapunktujące nostalgiczny nastrój, między innymi te z kryminalnych kronik o tragediach będących konsekwencją namiętności.

fot. Natalia Kabanow

Pewne wątpliwości natomiast wzbudził we mnie sposób poprowadzenia aktorów. Wykonawcy, których duże możliwości znam z innych przedstawień, są w inscenizacji Tumidajskiego zaledwie poprawni. Krzysztof Matuszewski w roli Dziadka jest bardzo stonowany, co, owszem, pasuje do postaci oczekującej na śmierć, ale odbiera jej nieco dramatyzmu. Anna Kociarz jako Matka na wyższe rejestry wznosi się jedynie po scenie samobójczej próby jej syna. Katarzyna Borkowska jako Alina ma w sobie sporo zaskakującego uroku, ale jej sposób bycia może trochę za bardzo odstaje od międzywojennej maniery, której podporządkowuje się większość aktorskiego zespołu. Jako kuzyn Aliny – Sylwek oraz nieco zagadkowy Pan Henryk wystąpił Jakub Nosiadek, grając w sposób dość zabawny, ale chwilami może nieco przerysowany. Magdalena Boć i Katarzyna Kaźmierczak – na scenie panny Puciatówny, to akurat nader przekonujące wcielenia „podstarzałych” (w opinii maturzystów), bo „aż” trzydziestoletnich kobiet, pogrążonych w swoistej dekadencji. Jest jeszcze Piotr Łukawski jako tajemniczy Nieznajomy, czyli alter ego głównej postaci przybywające z przyszłości, w obsesyjny sposób próbujące odnaleźć ślady nieistniejącej już krainy dzieciństwa. No i są wreszcie towarzysze Wicia: witalny, zabawny i urokliwy Lowa (w tej roli Janek Napieralski), powściągliwy, jak gdyby pęknięty wewnątrz Engel (Marcin Miodek) oraz jego siostra Greta, którą gra ujmująca – jak zawsze – Magda Gorzelańczyk. W pamięć zapada chociażby scena pożegnania. Zakochana bez wzajemności Greta musi z powodu nadciągającej wojny ewakuować się do Niemiec, a Wicio pozostawia ją na stacji, aby pobiec do Aliny. Bezwzględna i okrutna jest miłość, czego za chwilę doświadczą sami Alina i Wicio, w którego rolę wcielił się Adam Turczyk, całkiem nieźle cieniujący graną postać.

Reasumując te rozważania, sopocką inscenizację powieści Tadeusza Konwickiego wypada mi ocenić jako przedsięwzięcie dość udane, mogące trafić do gustu szerszych rzesz publiczności, ale jednak niedoskonałe. Wychodząc z teatru miałem wrażenie, że reżyser nie dość zwycięsko wyszedł ze zmagań z Kroniką wypadków miłosnych. Tekst Konwickiego daje przecież szerokie możliwości interpretacyjne, a tymczasem Tumidajski nie odważył się wyjść poza jego poprawne odczytanie. Nie zdołał też sprowokować aktorów do wykonania spektaklu w wysokich rejestrach. Doceniam jednak sam gest sięgnięcia po Kronikę…, korespondującą z powodu czasu akcji z naszą współczesnością (i nam przyszło przecież żyć w strachu przed nadejściem wojny). Moje uznanie budzi również potraktowanie tekstu z szacunkiem, zaproszenie do współpracy aktorów adekwatnych do kreowanych postaci oraz dobranie realizatorów potrafiących wyczarować na scenie niezwykłą rzeczywistość. Myślę, że po latach pamiętać będę przede wszystkim wizualny wymiar tego spektaklu. Krwawy deszcz. Obraz samotnej Grety leżącej na zawieszonym nad strumieniem łóżku. Alinę i Wicia zanurzonych w wodzie, jak gdyby wyjętych z prerafaelickiego malowidła.

Kronika wypadków miłosnych według powieści Tadeusza Konwickiego, reż. Jarosław Tumidajski, Teatr Wybrzeże w Gdańsku (Scena Kameralna w Sopocie), prem. 12 maja 2023.

Źródło:

Materiał własny

Autor:

Patryk Kencki

Wątki tematyczne