„Los Endemoniados/ Biesy” w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Najkrócej – mamy rok 1973 i zdychający, ale wciąż bardzo groźny reżim Franco w Hiszpanii. Aktorzy z prowincjonalnego teatru na południu Hiszpanii wystawiają „Biesy”, bo w inny sposób nie mogą wykrzyczeć gniewu i bezsilności wobec zbrodniczej władzy. Spektakl powstaje, ale podczas premiery w teatrze wybucha pożar, w którym giną i aktorzy, i publiczność. Przypadek?
Kilku scen z tego spektaklu nie da się zapomnieć, nie da się także przestać o nim myśleć długo po wyjściu z teatru. Mija ponad miesiąc od mojej wizyty w Opolu, a ja cały wciąż jestem w tych „Biesach”. Ostatnio tak mnie „trzepnęło” chyba na „Friedmanach” tego samego reżysera. Gdybym zobaczył to przedstawienie w jeszcze poprzednim sezonie, myślę, że znalazłoby się na pierwszym miejscu mojego prywatnego zestawienia, ponieważ jest w tych „Biesach” coś takiego, taki może rodzaj emocji, który może dać tylko teatr, właśnie po to „coś” tyle czasu spędzam na widowniach, znajdując „to” tylko od wielkiego święta. Może także dlatego, że to rzecz o tym, że teatr w którymś momencie styka się z prawdziwym życiem, i bywa wobec niego bezsilny, mamy pewną przestrogę, a jednocześnie – może paradoksalnie – gorliwe wyznanie wiary w teatr, który bywa także ostatnim miejscem na jakiekolwiek słowa, w sytuacji, gdy nie ma już nic do powiedzenia, bywa - ostatnią nadzieją.
Spektakl jest kreacją zbiorową, mamy do czynienia ze wspaniałymi rolami całego zespołu, ale jeśli miałbym wskazać role wybitne wśród znakomitych, to zwróciłbym uwagę na Esperanzę Monikę Stanek, bo - nawet nie wiedziałem, że tak można, i na Juana/Stawrogina Konrada Wosika – za stawroginowy monolog kończący 1. akt, i – za finał.
Wybitne.