„Romeo i Julia" Sergiusza Prokofiewa Les Ballets de Monte-Carlo na XXX Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Barbara Mielcarek-Krzyżanowska.
Aż trudno uwierzyć, że kolejne święto opery w Bydgoszczy dobiega końca…
Dla mnie Festiwal nigdy nie rozpoczyna się wraz ze spektaklem inauguracyjnym. Świętować zaczynam – na początku dość umiarkowanie – gdy pojawiają się pierwsze anonse kolejnej edycji. Kiedy znany jest już dokładny termin, nakładam go na siatkę kalendarza przesuwając (o ile to tylko możliwe) wszystkie zapisane w nim sprawy. Z kolei moment, w którym Zespół Opery Nova publikuje program nadchodzącej edycji, w zasadzie jest dla mnie początkiem kolejnego Festiwalu. Wewnętrzna ekscytacja, oczekiwanie na spektakle, próba ustalenia hierarchii według różnych kryteriów (zaproponowanych gatunków, tytułów i wykonawców). Na koniec… intensywne, niezwykłe dwa tygodnie wypełnione muzyką połączone z konfrontowaniem oczekiwań z rzeczywistością.
Podczas wczorajszego wieczoru (4 maja) zaprezentował się fenomenalny zespół baletowy – Les Ballets de Monte-Carlo, przedstawiając nieśmiertelną historię o małżonkach z Werony. Jeśli ktokolwiek oczekiwał bezpośredniego przeniesienia na scenę historii umuzycznionej przez Prokofiewa mógł być nieco zadziwiony, natomiast z pewnością nie wyszedł wczoraj z Opery Nova zawiedziony.
W książce programowej nakreślono tradycje sztuki choreograficznej Monako sięgające okresu, gdy rezydował tam Sergiusz Diagilew wraz z Baletami Rosyjskimi. Spektakl anonsowano także wyimkami z recenzji: „wspaniały klasyk, wspaniale odnowiony”, „dzieło doskonałego piękna”, „ten balet zawsze nowy, zawsze żywy, zawsze wymowny dzięki klarowności stylu Jean-Christophe’a Maillota, jego nowatorskiej sztuce, jego nerwowości, która tak dobrze pasuje do tego młodzieńczego świata, zniszczonego straszliwą tragedią”. Po lekturze takich peanów oczekiwania publiczności były niemałe, ale też – jak sądzę po owacjach oraz tempie, w jakim widzowie podnieśli się z miejsc – był to spektakl godny finału trzydziestej edycji Bydgoskiego Festiwalu Operowego.
Jean-Christophe Maillot spojrzał na dramat Szekspira z perspektywy zrozpaczonego brata Laurentego dręczonego wyrzutami sumienia, odczuwającego odpowiedzialność za tragedię kochanków. W związku z tym fabularna opowieść o losach zwaśnionych rodów dopowiadana była scenami przedstawiającymi cierpiącego duchownego. Nie wpływało to, bynajmniej, na rozczłonkowanie formy – otrzymaliśmy przedstawiony za pomocą sekwencji kroków, ruchów, gestów i mimiki spójny spektakl, narracją i dramaturgią wpisujący się w konwencję teatru tańca. Konstruktywizm, surowość, umowność scenografii (Ernest Pignon-Ernest) dookreślanej wspaniałą grą świateł (Dominique Drillot), przepiękne kostiumy o niezwykłym kroju (Jérôme Kaplan) – elementy decydujące o widowiskowości były w tym spektaklu niezwykle ascetyczne, a przez to tak silne w swej wymowie.
Realizatorzy zrezygnowali ze scenograficznego rozmachu, by uwaga widzów skupiła się na tancerzach, na pięknym, wysublimowanym ruchu, niekiedy otulanym miękkim światłem i eliptycznymi bryłami tła, niekiedy zaś – wyostrzonym, zimnym rozbłyskiem i ostrością konstrukcji. Swój sceniczny rezonans znalazł szereg antynomii – miłość i nienawiść, dobro i zło, szczerość i obłuda, przyjaźń i uprzedzenie, czerń i biel, dzień i noc.
Wspaniali tancerze, w pełni zakomponowana scena, wzajemnie kontrapunktujące się zespoły artystów, dramatyczny pojedynek z wykorzystaniem efektu slow motion, eksponowane partie solistów, spośród których największe wrażenie wywołali bohaterowie tytułowi niewinni, nieśmiali, pełni nadziei na triumf miłości (Anna Blackwell i Jérôme Tisserand), brat Laurent o szlachetnym, szerokim typie ruchu (Matèj Urban) i egzaltowana Pani Kapuleti z niezwykłą ekspresją w scenie obłędu (Mimoza Koike). W zasadzie wymieniać z imienia i nazwiska powinno się wszystkich artystów kreujących historię Romea i Julii – spektakl był bowiem spektakularnym zwieńczeniem kolejnego Bydgoskiego Festiwalu Operowego.
Dodam tylko, że o ile zwykłam narzekać na spektakle baletowe prezentowane z muzyką dobiegającą z głośników, nie uczynię tego tym razem. Nagranie, do którego choreografię przygotował Jean-Christophe Maillot było tak wspaniale zinterpretowane i zrealizowane pod względem technicznym, że wręcz ubolewam nad tym, iż w programie zabrakło informacji o wykonawcach, dyrygencie i realizatorach dźwięku.
Mogę tylko pozazdrościć widzom, którzy dzisiaj (5.05.2024) oglądać będą drugi spektakl finałowy. Wraz z dobiegającym końca XXX Bydgoskim Festiwalem Operowym można gratulować Organizatorom kolejnej wspaniałej edycji dziękując za szereg niezwykłych wrażeń, jakich doświadczaliśmy przez minione dwa tygodnie i przytoczyć łacińską sentencję „Finis coronat opus”. Do zobaczenia za rok!