"Dziewczynka z herbacianych pól" wg scenar. i w reż. Arkadiusza Klucznika w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Malownicza opowieść sceniczna, oparta przez Arkadiusz Klucznika, adaptatora i reżysera przedstawienia, na indonezyjskiej bajce o dziewczynce z herbacianych pól, wolna jest od nachalnych politycznych aluzji, co nieczęsto się ostatnio zdarza w tzw. przedstawieniach rodzinnych. No bo rodziców też warto czymś w trakcie spektaklu zainteresować. Ale tu, nie trzeba stosować żadnych sensacyjnych ozdobników. Bowiem to, co widzimy na scenie jest naprawdę wysokiej klasy sztuką. Pomimo że na premierze bajki dla widzów od lat pięciu wzwyż nie było żadnego dziecka, a średnia wieku publiczności sięgała chyba pięćdziesiątki, nikt z obserwatorów ani przez moment nie miał na twarzy oznak znudzenia. A jest to przecież znany z literatury dziecięcej na całym świecie motyw. Dziewczynka idzie w świat, by zdobyć lekarstwo dla chorej matki. Pomagają jej w tym zwierzęta. Po powrocie zostaje za to poświęcenie nagrodzona. Tu oryginalne jest tylko to, że bohaterka od urodzenia jest niewidoma, a nagrodą za poświęcenie jest niespodziewane pozyskanie wzroku.
W tym spektaklu gros widzów po raz pierwszy zobaczyło na scenie montowanie azjatyckiej lalki, która po odzianiu w typowo balijski strój, na zewnątrz wyglądała podobnie, jak jej trzy animatorki. Bo aż sześciu rąk wymaga operowanie skomplikowanym mechanizmem, tak by animowana postać poruszała się jak żywa, a tańcząc, w niespotykany w naszym obszarze kulturowym sposób wyginała palce. Spośród aktorek najsprawniej wykonywała te gesty, wcielająca się w rolę Aju, Sara Lech. Ona też oczarowywała publiczność niebiańskim wręcz wokalem. Spektakl opiera się w ogromnej mierze na warstwie wizualnej i brzmieniowej. Plastyka Mateusza Mirowskiego i muzyka tego przedstawienia odsłaniają przed nami nieznany na Zachodzie teatr.
Artyści oprócz fantastycznych animacji lalek, w dużej mierze emocje i nastroje wyrażają poprzez nakładanie na twarze masek sugerujących wewnętrzne stany bohaterów. Nie znaczy to jednak, że aktorzy nie grają. Ruch, którym porozumiewają się między sobą i w pewnym sensie komunikują też z widzem, jest tu czymś absolutnie nas zaskakującym. Choreografia Diah Anggraini- Maritin jest nie tylko oryginalna, ale i wyrazista w treści, doskonale podporządkowuje się też muzyce Dawida Martina opartej całkowicie na zaskakującej dla Europejczyków wschodniej stylistyce. Bo o ile jeszcze wschodnie motywy plastyczne są nam znane z różnych sfer życia i sztuki, to muzyka, w rytm której poruszają się sceniczne postaci jest dla nas absolutnym objawieniem. Metalowe, nie stosowane tu i teraz instrumenty, wydają z siebie niezwykłe brzmienia, wpływając w każdej sekundzie na ciała aktorek, na ich ruchy. Można powiedzieć, że jest to absolutnie symbiotyczne zespolenie niekonwencjonalnego dźwięku z nietypowym na naszych scenach dziecięcych ruchem.
Jednym z ciekawszych elementów wizualnych jest tu, komponowana techniką video na ekranie z czarnych i białych trójkątów prowadzonych orientalną kreską, jaskółka, która znosi dziewczynce stos gniazd niezbędnych do uzdrowienia matki. Oszałamia też operowanie światłem w scenie przydawania bohaterce wzroku.
Ten spektakl to wspaniała lekcja orientalnej choreografii, muzyki i obrazu.