EN

8.04.2024, 08:33 Wersja do druku

Lekcja anatomii doktora Pimki

„Hulajgęba” w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Karol Zimnoch w Teatrologii.info.

fot. Bogumił Gudalewski

Przed gębą nie ma ucieczki, a przed pupą – ratunku. Waldemar Śmigasiewicz wraz z artystami Białostockiego Teatru Lalek w nowej inscenizacji Ferdydurke udowodnili, że Gombrowiczowska wizja rzeczywistości wciąż jest aktualna.

Reżyser zdecydował się połączyć Ferdydurke z osnową fabularną Boskiej komedii Dantego. Poszczególne etapy podróży Józia (Michał Jarmoszuk) nosiły znamiona przestrzeni kolejno infernalnych, czyśćcowych oraz (przynajmniej pozornie) rajskich. Zamiast Wergiliusza zawsze z tyłu czaił się gdzieś Pimko (Ryszard Doliński). Wizja Dantego zakłada jednak wertykalną drogę postaci – z przestrzeni przeklętych do coraz doskonalszych. Czy w tym przypadku było podobnie? Moim zdaniem, zdecydowanie nie. Reżyser nie sugeruje konkretnej odpowiedzi, grając raczej na skojarzeniach i ukazując względność oraz pozorność ustalonego wektora podróży. Bo czy ucieczkę Józia z dworku można porównać z wstępowaniem do raju? Pewnie bohaterowi tak się mogło zdawać, dopóki nie odkrył swojej przyprawionej gęby w gębie Zosi (Magdalena Ołdziejewska). Przed gębą – co czytelnicy Gombrowicza świetnie wiedzą – nie ma bowiem ucieczki.

Waldemar Śmigasiewicz nie bał się dodania różnych kontekstów, umożliwiających nowe interpretacje dzieła. Poza Boską komedią warto zwrócić uwagę na umiejętne posługiwanie się scenami zbiorowymi (komponowanie scen zbiorowych: Śmigasiewicz, przygotowanie układów tanecznych: Katarzyna Wiktorko), dzięki którym można było zobaczyć nawiązania do słynnych tekstów kultury. Uważam je za szczególnie udane, ponieważ artyści Białostockiego Teatru Lalek zdecydowanie świetnie sobie radzą z poetyką teatru formy – nie tylko w tym spektaklu. Wspólny ruch jednego, falującego organizmu wydawał się jednak szczególnie ważny w inscenizacji Ferdydurke. Na przykład w szkole chłopcy to ustawiali się przy ławkach, to rozbiegali się w różne strony, tworząc wrażenie naprzemiennego chaosu i harmonii, co symbolizowało ucieczkę przed upupieniem, a w konsekwencji niemożliwość wyzwolenia się przed gębą. Mówiąc o scenach zbiorowych dodam, że szczególnie urzekł mnie sam początek sztuki, gdy aktorzy w lekarskich kitlach, z nieproporcjonalnie małymi lalkowymi rączkami, opisywali anatomię człowieka, udowadniając, że wszystko bierze swój początek od metaforycznej pupy. Scena ta świetnie nawiązywała do obrazu Lekcji anatomii doktora Tulpa, a także do psychoanalitycznej aury spektaklu.

Z kolei sceny szkolne, w szczególności wprowadzenie ciekawego rozwiązania scenicznego w postaci uczniowskich ławek-wózków, raz przypominały wyścigi gokartów, a innym razem Wolność wiodącą lud na barykady Delacroix. Akt szkolny, infernalny, uważam za najbardziej udany, ponieważ najwięcej pojawiało się w nim zarówno kontekstów, jak i dodatkowych warstw metaforycznych, rezonujących z tezami Gombrowicza. Chociażby same ubiory – trzyczęściowe garnitury pełniące rolę mundurków szkolnych były ciekawym rozwiązaniem, ponieważ z rozwydrzonych, zapierających się rękami i nogami przed upupieniem żaków, zrobiły dorosłych, poważnych mężczyzn. Oczywiście, dzięki temu każdy z nas mógł przejrzeć się na scenie jak w lustrze, śmiejąc się już nie z buńczucznych dzieciaków, ale z siebie samych. Warto również przywołać inną scenę zbiorową, gdzie upupieni uczniowie „bawią się”, odgrywając tym samym scenę z obrazu Bruegela pt. Ślepcy. Na czele korowodu szedł oczywiście ich belfer (Wiesław Czołpiński) – tak samo niewidomy, co symbolicznie ukazało pogląd Gombrowicza na edukację.

Warto również zwrócić uwagę na rekwizyty, szczególnie te wykorzystane podczas wizyty Józia w dworku. Pompatyczna przesadność i komizm wujostwa Hurleckich został świetnie oddany przez nieproporcjonalne rozmiary przedmiotów. I tak wuj Konstanty (Wiesław Czołpiński), zamiast spożywać wieczerzę, czyta z gargantuicznych rozmiarów księgi – przypominającej śpiewnik średniowiecznego chorału – o wykwintnych daniach, które w czasach świetności ziemianie zajadali ze smakiem. Natomiast gdy gania z flintą parobka (Maciej Zalewski), lokaj (Krzysztof Bitdorf) podaje mu do załadowania pocisk artyleryjski. Podobnie zresztą w innych częściach spektaklu komizm, sztuczność były wykpiwane przez Gombrowicza i reżysera poprzez obnażanie kuriozalności gestów zupełnie nienaturalnych.

Śmigasiewicz za pomocą tych oraz innych nienachalnych rozwiązań scenicznych umożliwił widzom głębsze wczucie się w teorię gęby i pupy Gombrowicza, a dzięki temu obnażył nasze społeczne zachowania i relacje (chociaż chwilowe!) ograniczone krępującymi formami. Dekonstrukcja ta jednak – podobnie jak w Ferdydurke – była jedynie mgnieniem, bez nadziei na wydostanie się z więzienia gęby.

Postać Pimki w garniturze z czerwonymi ornamentami oraz butami wydała mi się ciekawym nawiązaniem zarówno do postaci Wergiliusza, jak i Mefistofelesa. Bo rzeczywiście nie był to zwykły profesor, ale ktoś znacznie dla Józia ważniejszy, co Śmigasiewicz świetnie wydobywa z tekstu Gombrowicza, bawiąc się być może trochę psychoanalityczną sferą Ferdydurke. Takie nawiązanie do Freuda, jak i wspomnianej Lekcji anatomii, wydało mi się zdecydowanie na miejscu, łączyło się też ze scenografią zredukowaną do trzech plansz z rzuconą nań abstrakcją kolorów (scenografia: Maciej Preyer). Podobnie jak w powieści Gombrowicza świat postaci skoncentrował i zredukował się do relacji międzyludzkich, a więc do przyjmowanych gęb oraz upupień, poza którymi niczego tak naprawdę nie ma – nawet nas samych. Józio w reżyserii Śmigasiewicza w zasadzie nie zostaje sam na scenie, co również ma wymiar symboliczny. Nawet wygłaszając monologi, mówi do publiczności, ma więc odbiorcę, który przyprawia mu gębę, z czego zdaje sobie sprawę w tragikomicznym finale.

Gra aktorska zespołu Białostockiego Teatru Lalek (w tym często jako jednego scenicznego organizmu) jak zawsze była godna podziwu i pochwały. Rozwiązania reżyserskie Waldemara Śmigasiewicza uważam za zrozumiałe oraz jak najbardziej poprawne. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że większość nagród reżyser otrzymał za realizacje Gombrowicza, czuję niedosyt, a być może i brak wprowadzenia elementu gry z autorem tekstu. Ale z drugiej strony – czy zawsze trzeba uwspółcześniać wszystko, co możliwe? Tekst Gombrowicza sam w sobie okazuje się bowiem ponadczasowy. Bawi, uczy, ale ostatecznie przeraża – wszak przed gębą nie ma ucieczki.

Warto również zwrócić uwagę na rekwizyty, szczególnie te wykorzystane podczas wizyty Józia w dworku. Pompatyczna przesadność i komizm wujostwa Hurleckich został świetnie oddany przez nieproporcjonalne rozmiary przedmiotów. I tak wuj Konstanty (Wiesław Czołpiński), zamiast spożywać wieczerzę, czyta z gargantuicznych rozmiarów księgi – przypominającej śpiewnik średniowiecznego chorału – o wykwintnych daniach, które w czasach świetności ziemianie zajadali ze smakiem. Natomiast gdy gania z flintą parobka (Maciej Zalewski), lokaj (Krzysztof Bitdorf) podaje mu do załadowania pocisk artyleryjski. Podobnie zresztą w innych częściach spektaklu komizm, sztuczność były wykpiwane przez Gombrowicza i reżysera poprzez obnażanie kuriozalności gestów zupełnie nienaturalnych.

Śmigasiewicz za pomocą tych oraz innych nienachalnych rozwiązań scenicznych umożliwił widzom głębsze wczucie się w teorię gęby i pupy Gombrowicza, a dzięki temu obnażył nasze społeczne zachowania i relacje (chociaż chwilowe!) ograniczone krępującymi formami. Dekonstrukcja ta jednak – podobnie jak w Ferdydurke – była jedynie mgnieniem, bez nadziei na wydostanie się z więzienia gęby.

Postać Pimki w garniturze z czerwonymi ornamentami oraz butami wydała mi się ciekawym nawiązaniem zarówno do postaci Wergiliusza, jak i Mefistofelesa. Bo rzeczywiście nie był to zwykły profesor, ale ktoś znacznie dla Józia ważniejszy, co Śmigasiewicz świetnie wydobywa z tekstu Gombrowicza, bawiąc się być może trochę psychoanalityczną sferą Ferdydurke. Takie nawiązanie do Freuda, jak i wspomnianej Lekcji anatomii, wydało mi się zdecydowanie na miejscu, łączyło się też ze scenografią zredukowaną do trzech plansz z rzuconą nań abstrakcją kolorów (scenografia: Maciej Preyer). Podobnie jak w powieści Gombrowicza świat postaci skoncentrował i zredukował się do relacji międzyludzkich, a więc do przyjmowanych gęb oraz upupień, poza którymi niczego tak naprawdę nie ma – nawet nas samych. Józio w reżyserii Śmigasiewicza w zasadzie nie zostaje sam na scenie, co również ma wymiar symboliczny. Nawet wygłaszając monologi, mówi do publiczności, ma więc odbiorcę, który przyprawia mu gębę, z czego zdaje sobie sprawę w tragikomicznym finale.

Gra aktorska zespołu Białostockiego Teatru Lalek (w tym często jako jednego scenicznego organizmu) jak zawsze była godna podziwu i pochwały. Rozwiązania reżyserskie Waldemara Śmigasiewicza uważam za zrozumiałe oraz jak najbardziej poprawne. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że większość nagród reżyser otrzymał za realizacje Gombrowicza, czuję niedosyt, a być może i brak wprowadzenia elementu gry z autorem tekstu. Ale z drugiej strony – czy zawsze trzeba uwspółcześniać wszystko, co możliwe? Tekst Gombrowicza sam w sobie okazuje się bowiem ponadczasowy. Bawi, uczy, ale ostatecznie przeraża – wszak przed gębą nie ma ucieczki.


Tytuł oryginalny

Lekcja anatomii doktora Pimki

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Karol Zimnoch

Data publikacji oryginału:

04.04.2024