EN

24.02.2025, 16:46 Wersja do druku

Kwartet młodej reżyserii

14. Forum Młodej Reżyserii w AST w Krakowie. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze Dla Wszystkich.

fot. mat. organizatora

Nareszcie po haniebnym zaniedbaniu, kiedy to podczas 14. Forum Młodej Reżyserii pojawiłem się jedynie wybiórczo na Bloku Pracowni Dramaturgicznej i niektórych spektaklach, udało mi się nadrobić cztery nagrodzone przedstawienia z krakowskiej AST. W końcu mogę się rzetelnie podzielić wrażeniami z opowieści, które przedstawili młodzi artyści.

Wygładzanie i uwypuklanie – Dominika Przybyszewska

Gdyby nie to, że prawdziwy sens spektaklu zrozumiałem dopiero w ostatniej sekundzie przed zakończeniem, zapewne cały czas siedziałbym jak na szpilkach w oczekiwaniu na ten decydujący moment. Ale tak nie było. „Retusz” trzyma odpowiedź na swoje główne pytanie na samym wierzchu, tylko że do ostatniej sekundy widz nie zna tego pytania. Poznawanie historii jest jednak samo w sobie tak absorbujące, że poszukiwanie innych znaczeń niż podążanie za biografią bohaterów nie stanowi priorytetu aż do momentu, w którym czeka gwałtowne uderzenie w tył głowy. Jak dla mnie jest to wyśmienite dramaturgiczne salto w tył, poprzedzone akrobacjami na drążku i trapezie. I co najważniejsze, w żadnym aktorskim geście, słowie czy zachowaniu nie udało się wychwycić spojlerów. Szczególnie Michał Badeński, grający główną rolę, kreuje bardzo przejrzystą i wyrazistą postać, której zachowań nie sposób interpretować w innym kierunku, niż kazałaby nam przypuszczać początkowo fabuła. Jednak gdy spojrzy się wstecz, to pewne sygnały da się zauważyć. Niezwykle pomysłowa jest również reżyseria świateł, zwykle stanowiąca jedynie subtelne podkreślenie, w tym przypadku czasami światło opowiada kilka dodatkowych emocji.

Odchodzenie, zanikanie… – Eugenia Balakireva

Spektaklem zupełnie z innego świata jest „zła krew”. Tutaj finał jest oczywisty od samego początku. Jako widzowie doskonale wiemy, dokąd jesteśmy prowadzeni. Dlatego też cel nie jest tak ważny jak sama podróż, jak to, co można obserwować pomiędzy bohaterami: ich emocje, wspólne tragedie, wzruszenia, bliskość, a zarazem chłód, smutek i mrok. W dniu, w którym oglądałem ten spektakl, efekt potęgowała pogoda. Ma ona znaczenie w odbiorze sztuki, gdyż w niektórych scenach wykorzystywane było światło naturalne, a nie tylko to pochodzące z reflektorów. W ,,złej krwi’’ narzędzia służące pogłębieniu opowieści mają pełne uzasadnienie; nierealny Stalker, snujący się po pustych korytarzach, czy niemal nieustannie aktywna kamera mówią bardzo wiele o tym, czego może pragnąć bohater, nad którego losem zawisły słowa: ,,Mane, tekel, fares” (policzono, zważono, rozdzielono). Ten spektakl nawet nie zasmuca, ale raczej pozostawia widza z uczuciem wszechogarniającego pogodzenia się.

Mąka, bit i wycieczka do otchłani – Klaudia Gębska i Patryk Kozłowski

Odrobinę zadrżało mi pióro, gdy przywoływałem myśli związane z tym spektaklem. Z jednej strony byłem pod dużym wrażeniem, z drugiej jednak sporej części rozwiązań nie rozumiem. ,,pieśni piekarzy polskich’’, bo o nich teraz piszę, zarówno w formie, jak i treści mają w sobie bardzo dużo z niecodziennego eksperymentu. Wiele elementów jest tutaj z rozmysłem postawionych ,,na opak”. Widownię ustawiono na scenie, akcja dzieje się w zasadzie na balkonie, przewidzianym zwykle dla akustyka i oświetleniowca. Podobnie opowiadana historia jest w odbiorze czasem nieprzystępna i aż roi się w niej od elementów szalonych, mniej lub bardziej nieprawdopodobnych, poczynając od karykaturalnej krytyki współczesności aż po fantastyczne halucynacje bohaterów, zwieńczone orfeuszowskim wejściem w czeluści piekielne (w tym przypadku do piekarskiego pieca). Zbudowano podstawę do tego, żeby się zastanawiać, i jest do czego wracać myślami. Z całą pewnością ponownie obejrzę ten spektakl, gdy będzie dostępny w Teatrze Telewizji, by scena po scenie wyciągnąć z niego każdy sens zaplanowany przez twórców. Na pewno zrobię sobie powtórkę, by jeszcze raz przeżyć ten dreszcz wspólnej podróży w głąb duszy, zaprzedanej ciastu piekarskiemu i zakwasowi. Wrócę pewnie też dlatego, że z samym przekazem nie zawsze się zgadzam, i chętnie sprawdzę, czy mogę się do niego przekonać, obserwując fantastyczne ekscesy Michała Królikowskiego i rapersko-aktorskie ekwilibrystyki Piotra Tulei i Filipa Zaręby.

Absurdy i romanse – Julia Nowak

Najmniejszego problemu nie mam z kolei ze spektaklem „wszyscy skończymy jak frajerzy, czyli hymn wczesnego kapitalizmu”, bo najzwyczajniej w świecie dobrze się bawiłem i lekko wzruszyłem. Julia Nowak przypomniała, jak wyśmienicie zdrowa dawka absurdalnego spojrzenia, wyciągnięta z interesującego materiału literackiego, potrafi ukazać wszystko, czego najbardziej pragniemy w teatrze – autentyczności. Znajdujemy w tym spektaklu wszystko: zawiedzione ambicje, niespełnioną miłość, emocjonalny krach i gangsterskie zagrania, a to wszystko w rosole z pegaza ujeżdżanego przez świetny zespół aktorski. Został zachowany całkowity balans pomiędzy poszczególnymi aktorami, co nadało każdemu szczególnego charakteru i funkcji w spektaklu. Oliwia Durczak zmieniająca się jak kameleon, Maciej Kamiński korzystający z przywileju spokojnego opowiadania sentymentalnej historii, Maksymilian Piotrowski, którego postać w jakimś sensie spaja cały spektakl i w konstrukcji klamrowej zamyka jego strukturę, Mateusz Wróblewicz w przeciwwadze dla Macieja Kokota nadającego tempa każdej scenie, to efekt doboru opartego na świetnym reżyserskim wyczuciu. Wracając jeszcze do tempa, to zastosowano w spektaklu świetne rozwiązanie, które nie pozwala na tasiemcowe wydłużanie scen. Nie ma tutaj długiego milczenia, oczekiwania, aż ktoś dotrze do swojego miejsca na scenie i wypowie wreszcie kwestię. Wyzbycie się grania ciszą sprawia, że akcja jest krwista, aż kipiąca od realizmu w formie, choć w treści niemal nieprawdopodobna.

Urywki z pracowni dramaturgicznej

 Wiem, że miał być tylko kwartet, ale nie mogę się powstrzymać, żeby dopisać jeszcze słówko o małych zachwytach, które przyniosły mi dwa teksty z bloku pracowni dramaturgicznej. Pierwszy ujął nie tylko mnie, ponieważ za reżyserię Dominik Gorbaczyński otrzymał dwie nagrody, a chodzi tu o tekst Eliasza Niezgody „Piotr(Dziury)”, bardzo sugestywną opowieść o schizofrenii. Drugi, który poruszył we mnie sentymentalną strunę i pozwolił poetyckiej łezce zaschnąć na uśmiechu, to „WHEN I LOST MYSELF THE ONLY SCENT I COULD SMELL WAS YOU” Zuzanny Pajowskiej. Tekst pokazuje, że do opowiedzenia czegoś naprawdę ważnego, wystarczy to, co jest lub kiedyś było pomiędzy dwojgiem ludzi.

No to się wyspowiadałem z przemyśleń i zachwytów i mam szczerą nadzieję, że w przyszłości będzie ich nie mniej, zwłaszcza ze strony wszystkich tych, którzy z hukiem wkraczają w przestrzeń teatralnych debiutów.

fot. plakat 14. FMR / Akademia Sztuk Teatralnych w Krakowie

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła