Transmitowanie spektakli z Metropolitan Opera w polskich kinach okazało się doskonałym biznesem, bo ludziska walą drzwiami i oknami, bilety są droższe niż w polskich teatrach operowych, a rzeszom operowych kinomanów dostarczono satysfakcji i poczucia, że odwiedzili najsławniejszy teatr operowy i to z jego aktualnymi gwiazdami oraz najnowszymi produkcjami - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.
Jeszcze za mojej młodości chodzenie na operę do kina było nie do pomyślenia. Ale teraz tego zjawiska nie lekceważyłbym, skoro nagania ono sztuce lirycznej nowych wyznawców. Należy tylko napominać operowych neofitów, że prawdziwa głębia przeżyć czeka ich dopiero wtedy, gdy wybiorą się do teatru odpowiednio wypoczęci i ubrani, telefony komórkowe pozostawią w szatni i zrezygnują z fotografowania się we foyer, w rzędach lub nawet na tle kurtyny. Na widownię wejdą bez butelek z napojami lub, broń Boże, z suchym prowiantem i poddadzą się magii opery bez pośrednictwa głośników, w żywym kontakcie wizualnym i dźwiękowym z wykonawcami. W sobotę 2 lutego transmitowano bezpośrednio z Nowego Jorku w nieocenionym Programie II "Carmen" z udziałem Clementine Margaine (tytułowa), Roberta Alagni (Don Jose), Alexandra Vinogradova (Escamillo) i Aleksandry Kurzak (Micaela). Dyrygował Louis Langree i robił to doskonale. Ponieważ, wierny sobie, zamiast pójść