EN

29.12.2022, 08:26 Wersja do druku

„… którzy nie zostaną zbawieni”

„Łaskawe” Jonathana Littella w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Śląskim w Katowicach. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na swoim blogu zpierwszegorzedu.pl.

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

Maximilian Aue (niezwykły Roman Michalski), mężczyzna w podeszłym wieku, koneser sztuki, dyrektor fabryki koronek, człowiek powszechnie szanowany – krąży po pustej scenie, wyrzucając z siebie pełne pasji słowa. Kilkunastominutowy monolog – ni to ekspiacja, ni przechwałka – obezwładnia beznamiętnymi wyliczeniami, coraz większą ilością cyfr. Ofiary wojennej zbrodni stają się danymi statystycznymi.

„Łaskawe” – powieść Jonathana Littella, która w 2006 roku otrzymała prestiżową Nagrodę Goncourtów, przez część krytyków uważana jest za kontynuację twórczości takich pisarzy jak Proust czy Mann, przez innych zaś określana mianem „pornografii zbrodni”. Liczący ponad tysiąc stron tekst głównym bohaterem czyni fikcyjnego nazistę i jego wspomnienia. Zbulwersowany lekturą utworu wybitny filozof i krytyk kultury, Slavoj Žižek, pisał: „Czy można sobie wyobrazić zaproszenie brutalnego nazistowskiego bandyty […] by opowiedział swoją historię? Czy jesteśmy wówczas gotowi przyznać, że Hitler był wrogiem tylko dlatego, że nikt nie wysłuchał jego historii?”.

Na realizację scenicznej wersji kontrowersyjnej powieści zdecydował się Teatr Śląski, od lat badający nieoczywiste tropy w sztuce. Premiera spektaklu „Łaskawe” odbyła się 18 listopada. Niełatwe zadanie zaadaptowania ogromnego objętościowo tekstu na potrzeby sceny przypadło w udziale Damianowi Josefowi Neciowi. Do wyreżyserowania przedstawienia zaproszono Maję Kleczewską, jedną z najważniejszych obecnie twórczyń teatralnych. Jej nowatorskie odczytanie Mickiewiczowskich „Dziadów” w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego odbiło się na początku tego roku szerokim echem – nie tylko w kręgach zainteresowanych sztuką na co dzień.

Ściana z blachy falistej unosi się w górę. Ukraina, 1941 rok. Na scenie pojawia się młody Maximilian Aue (potrafiący skupić uwagę przez cały czas trwania spektaklu Mateusz Znaniecki). Stary milknie. Odtąd będzie niemym cieniem samego siebie z przeszłości. Poprowadzi widzów do Babiego Jaru, Stalingradu w 1943 roku czy Berlina w 1944 (na ekranie w tle wyświetlane są daty i nazwy miejsc, które porządkują wydarzenia). Pokaże przeszłość, ale też swoje koszmary, przywidzenia. Kazirodczy związek z siostrą bliźniaczką (pełna pasji Nina Zakharova), trudną, dramatycznie zakończoną relację z matką (wyrazista Grażyna Bułka), seksualno-skatologiczne obsesje. Co jest prawdą, a co majakiem? O czym nie mówi bohater? Co przeinacza?

fot. Przemysław Jendroska / mat. teatru

W pierwszej części „Łaskawych” poszczególne wydarzenia charakteryzują się większą dyscypliną. Niemcy odnoszą zwycięstwa, a działaniom należy nadać urzędnicze ramy. O konieczności tego przekonują m.in. Odilo Globocnik czy Heinrich Himmler (w obu rolach Marcin Gaweł). Oprawcy bezustannie mówią. Perorują, usprawiedliwiają, dowodzą swoich racji. Wszystko ma działać według planu. Ordnung muss sein. Miażdżąca niepotrzebnych machina staje się coraz bardziej zbiurokratyzowana. Bohaterów na scenie jest chwilami tylu, że ich nazwiska, stopnie, funkcje mieszają się i zacierają. Ale może to celowe? Może chodzi o to, by pokazać wszystkich jako trybiki, wykonujące jedynie swoją pracę? Umiejscowienie postaci w drobnomieszczańskich wnętrzach, zagraconych stołami, etażerkami, komódkami i serwetkami, ma podkreślić ich zwyczajność. Towarzyszący spektaklowi kwartet smyczkowy z perspektywy bocznych balkonów przygrywa obrazom okrucieństwa, wywołując jednoznaczne skojarzenia.

Druga część przedstawienia to coraz większy bezład – wojennych działań i wspomnień Auego. Kwartet schodzi na scenę, a zamiast muzyki częściej pojawia się „jazgot, dysonans, języki chaosu”. Efekty wizualne przenoszą odbiorców jakby do wnętrza abstrakcyjnego malowidła. Im bliżej końca, tym więcej milczących duchów zaludnia sceniczną przestrzeń.

Oto główny bohater na spotkaniu z Adolfem Eichmannem i jego rodziną: elegancka scena rodzajowa we wnętrzu, w której ramy wdzierają się ofiary. Czy pamięć Auego płata figle, wydobywając ze swych zakamarków to, czego on sam powiedzieć nie zamierza? Więźniowie powłóczą nogami jak zombie, podążając przez pokój, a ich bezkształtna kupa z boku proscenium rośnie. Ofiary, nawet pozbawione głosu, oskarżają.

W jaki sposób człowiek staje się zbrodniarzem? Czy Aue miał jakieś szczególne predyspozycje, konstrukcję psychiczną? A ci młodzi chłopcy o twarzach bez zmarszczek, patrzący nieśmiało w obiektywy, którzy zostali oprawcami z Buczy, Irpienia? Bo przecież nie można uciec od tych skojarzeń.

Często zbrodniarzy nazywamy bestiami, aby ich wykluczyć, podkreślić naszą odrębność od tych istot: odhumanizowanych i spotworniałych. Nie – mówi Aue – to ludzie. My, wy. Każdy z nas może być tym, kim ja się stałem. A prawdziwym sprawdzianem jest pozostanie człowiekiem nawet w obliczu setek trupów – dodaje przewrotnie.

Przez metalową, podziurawioną jak od kul ścianę w tle przenika światło. Opromienia tłum postaci na scenie. Dla kogo Erynie, boginie furii, które rozpędziły machinę terroru i zniszczenia, okażą się Eumenidami – „Łaskawymi”? Czy aktem łaski jest nietrwałość pamięci? Co z „furgonami porąbanych ludzi, którzy nie zostaną zbawieni”?

„Każdy, kto się zajmuje teatrem i w ogóle sztuką, powinien zajmować się rzeczami, którym nie można podołać. Trzeba robić niemożliwe” – mówi Maja Kleczewska. Spektakl w jej reżyserii w Teatrze Śląskim nie tylko dotyka tego, co unieść trudno. Przez ponad trzy i pół godziny nurza się w tym i brodzi, roztrząsa i sprawdza.

Jedyna odpowiedź, którą otrzymujemy, jest przerażająca i pozbawia spokoju. Ale innej – zwyczajnie nie ma.

Źródło:

zpierwszegorzedu.pl
Link do źródła

Autor:

Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska

Data publikacji oryginału:

05.12.2022