Motto: „Instrukcja pierwsza: szczerze zaatakuj instytucję. Nigdy za mało krytyki instytucji, w ramach której się poruszasz. Instrukcja druga: jeżeli wydaje ci się, że przegiąłeś, to się mylisz – to dopiero początek przeginania” (Paweł Demirski, Dario Fo przesłał instrukcje)
Nie tak często recenzuję dyplomy szkół teatralnych. Czasem tylko, w święto lasu, od wielkiego dzwonu, jak już Strzępka zrobi, Duda-Gracz lub Glińska. Rzadko recenzuję, żeby nie „ukrzywdzić”, bo wsiąść na studentów, to jak wziąć dziecko na ręce: tylko się boisz, by ci nie wypadło, bo będzie na ciebie. Dyplom to jest przedstawienie ścisłego zarachowania i specjalnej troski, której nie chcę mu okazać. Zawsze ktoś mi potem truje, jak to kotów gnoję i testuję na zwierzętach, i że to jest pedofobia.
Podejmuję się recenzji Studium o Hamlecie, bo będzie pochwalna. Przy jej czytaniu raczej nie ucierpią żadne zwierzęta sceniczne.
Jak wskazuje tytuł, nie robią Hamleta, tylko coś tam o Hamlecie. Pomysł brzmi znajomo i znajomo pachnie, jak niewyrzucone śmieci. Nikt tak naprawdę nie robi Hamleta, wszyscy – o Hamlecie. Sztuka była o tym, że chłopu zabili ojca, nie o samej sobie, po raz ostatni w sezonie 1599–1600. Jednakże Radosław Stępień z ekipą i aktorami umiejętnie odsmażyli ten zgliwiały pomysł, tchnęli weń trzecie życie kurczaka.
Zrobili spektakl dyplomowy o robieniu spektaklu dyplomowego. Dramatis personae właśnie kończą szkołę typu aktorskiego, właśnie robią dyplom i ich właściwym dramatem jest wchodzenie w życie. Taty im może nikt nie zamordował, no ale są młodzi dzisiaj, czyli MAJO CIĘŻKO. Można by pomyśleć, że młode lata to najgorszy okres w życiu – pożyją, zobaczą, że właśnie nieprawda. Księga ich młodego życia jest książką skarg i zażaleń, lecz przynajmniej tyle, że nie popłakują na bycie skrzyczanym, bycie wykluczanym, bycie wykluczaną i niedotowaną. Robią ten prosty wysiłek, żeby się zmierzyć z zasadą rzeczywistości, która znaczy tyle, że samo nie przyjdzie i samo się nie zarobi, że coś trzeba dać od siebie, by cokolwiek dostać w zamian, żadna bańka nie pomoże! Bitching w fabule odchodzi, lecz kontrolowany.
Tak to jest w ogóle z finałem dzieciństwa i początkiem umierania: padają iluzje. Bycie dorosłym może mocno rozczarować, a nawet powinno. Wiem, pamiętam, boli! Na tym skądinąd polega „hamletyzowanie”, na późnodziecięcym niezadowoleniu, bólu duszy oraz dupy (po niemiecku: Weltschmerz, po francusku: malaise). To nie musi być stan jałowy. Książę Hamlet, gdyby weń nie popadł, nie powiedziałby do nas tych wspaniałych monologów i nie chodziłby na czarno.
Spektakl zatem młodzieżowy (osoby 20+ to w dzisiejszych czasach młodzież). Mateusz Pakuła chciałby takie robić (ten jego wyskrobek w Starym – Panie Boże, przebacz!), podobnie Radosław Rychcik i podobnie Piotr Ratajczak. Są artyści z parciem na ludzi nieletnich lub wczesnodorosłych, ale tylko Anna Smolar ma dobrą rękę do tego tematu.
Koty wchodzą w zawód lub częściej właśnie nie wchodzą, a jeśli wejść mają, to jak Alan Al-Murtatha: łapią falę już na starcie, debiutując w Królu w reżyserii Strzępki. Alan nie ma złudzeń, czym dzieli się jawnie, że to wszystko za „warunki”. Ale talent też masz, chłopie! Jego koledzy z grupy, słabiej uwarunkowani, łażą na castingi i wchodzą w układy, od których gorszy jest tylko brak układów. Żeby skończyć szkołę, trzeba ją w ogóle zacząć, czyli przejść egzamin zwany słusznie rekrutacją, gdzie ci wymyślają debilne „zadania”, za które jesteś obsztorcowywany (branżowo mówiąc, „jebando”), a potem jeszcze fuksówka, no, dużo by mówić. Takie są kulisy sławy! Przewodnikiem młodych po backstage’u życia jest Stanisław Wyspiański, patron ich szkoły, autor Studium o Hamlecie oraz idol reżysera. To jest łańcuch wcieleń, proszę porównać ich twarze: Wyspiański, Olbrychski (młody), Radzio. On się pisze „Radek”, lecz nie tak jest nazywany. Przejął po Olbrychskim inkarnację Wyspiańskiego, bo do tej postaci trzeba nie dożyć starości i umrzeć na kiłę.
Przecinamy się ze Stępniem w poglądach na teatr (literatura, psychologia, seksizm) i teraz cierpliwie czekam, kiedy zaszczyci mój przekład swoim wystawieniem (dramat Amadeusz). Jesteśmy w zmowie cenowej (nisko sobie ceniąc twórczość tego lub tamtego).
Studium o Hamlecie to jest spektakl dyplomowy, czyli jego sensem są nowe ciała aktorskie. Wszyscy pięknie grali, ale najgorzej jest przyznać nagrodę zbiorową, jakby to była paraolimpiada lub orka w kołchozie, zatem tak nie będzie. Kto moim zdaniem rokuje? Z wejrzenia Marcin Piotrowiak, ale z talentu to raczej Adam Borysowicz, Alan Al-Murtatha i Kinga Bobkowska. Borysowicz w roli „Smutny chłopiec z książką” wygłasza incelskie kwestie typu „Kocham teatr”, które tak podaje, że to wcale nie jest śmieszne i jest sposób mu uwierzyć (por. „nie sposób”). Podobnie mam, że teatr mnie bije, ale kocham, jaki jest. Borysowicza już przyuważyłem we Świętej Joannie Strzępki. Gra bardzo skupiony, dokładny i chudy. Umie wykonać organiczną pauzę, nieostentacyjną. O Aleksandrze Samelczak chodzą pogłoski, że jest bardzo zdolną artystką komediową i tyle się zgodzę, ale więcej nie widziałem. Alan wygłasza popisowe mono à la Sarah Kane, wyliczankę-wyciskankę, i jest w tym skuteczny.
Dzieło ma swoją historię, dokumentację medyczną, świadectwo amputacji. Ktoś mu odciął ogon, co widzę po scenariuszu. Kiedyś ten spektakl miał ostatnią scenę, która mu wypadła w drodze, a została jak Hamlet Stanisława Wyspiańskiego i Konrada Swinarskiego – tylko w PDF-ie. Pisana jedenastozgłoskowcem (Hetel umi, bo poeta) pogaduszka na bankiecie, z przemową mother superior, ksieni akademii. A tak końcówka jest krakówkowa bez poziomu meta. Przebieg kończy się piosenką Stanisława Radwana, rozumiecie. Z tym finałem spektakl byłby dłuższy, bez niego jest krótszy, „Ta już to jest tak i żadne nic nie pomoże” (Moralność pani Dulskiej). W ogóle sytuacja bardzo przypomina Panią Dulską, i nie tylko miastem akcji. „Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział”. Ciekawe, czy kiedyś wycieknie wersja reżyserska? Zakończenie było jak ze Strzępki, trochę przepierka środowiskowa, trochę numeras na koniec. Ale władza nie uczy się na błędach, a tylko najwyżej, jak robić je znowu, por. Słaby rok. Teraz młodzież zbuntowana, niezadowolona, wszystko im nie tak, nie zatrzymacie tego!
Na widowni Klata, który zapytany, mówi, że przyszedł, bo „ceni tego artystę”, ale tak powiedział jeszcze przed spektaklem. Poza nim delegacja nauczycielstwa polskiego z krakowskiej teatrologii, która lubi wizytować taką drobnicę, jak spektakle dyplomowe, co od razu nasunęło mi pytanie, czy Studium o Hamleciew reżyserii Radka Stępnia jest wystarczająco antyprzemocowe? No właśnie nie bardzo. Raczej jest aprzemocowe, nie drąży tematu, najwyżej sygnalizuje, lecz w tonie prześmiewczym: „Kto, ku...a, jeszcze potrzebuje takich historii / Opowiedzianych ze dwadzieścia razy w samym tylko ostatnim sezonie”. Studium o Hamlecie nie jest o bolączkach współczesnego Internetu, o problemach pierwszego świata, o XXI-wiecznej wysokiej malaise, o tym, kto się czuje bardziej niewkluczony (wyjątek: że Alanowi proponują stereotypowo). Z tej perspektywy patrząc, spektakl jest o niczym. Dzieje się w teatrze, a w nie komentarzach.
Jego stawką jest uczciwość i rzetelność artystyczna. Z tego względu twórcy, odtwórcy i odtwórczynie zastanawiają się, co to w ogóle znaczy zrobić spektakl dyplomowy – i po co. Czy to ma być wypocone jak praca na stopień? No, jeszcze o coś im chodzi, jeszcze coś tam chcą od życia, a nie tylko się ustawić. Dzieło nie jest wykrzyczane, dlatego ma szansę być nieusłyszane. Libretto komunikatywne, ma nie tylko funkcję estetyczną i środowiskową. Czasem, jak mówi Duda-Gracz o sobie, harcerskie, czyli prościutkie, aż pretensjonalne w swojej naiwności.
Skromna, śladowa scenografia na granicy błędu statystycznego, której istnienia nie jestem w ogóle pewien, bo mam astygmatyzm. Ale ładnie przez Saszkę poświecona, mówiąc ogólnopolsko: ładnie oświetlona. Widać, że jechali do mnie na dzielnicę, bo jest na wyposażeniu taśma świetlna z Castoramy i szmatka kuchenna z Ikei.
Jest propozycja: w Łodzi pokażcie z finałem.