„Psy i ludzie” wg Vyacheslava Volkonsky’ego w reż. Grety Oto ze Stowarzyszenia Rozwoju Gitarystyki Polskiej na 24. Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.
Tragedie zwierząt zagubionych, osieroconych, lub co najgorsze, porzuconych przez emigrujących w czasie działań wojennych do bezpieczniejszych miejsc właścicieli, wstrząsają mną znacznie bardziej, niż tragedie ludzi, bo przecież właśnie to za sprawą człowieka dotykają one istot zupełnie niewinnych, bezbronnych, nie rozumiejących co i dlaczego się z nimi dzieje; nie mających też żadnego wpływu na swoje dalsze losy.
Dlatego na zamykający tegoroczny Festiwal Prapremier spektakl oparty na tekście Vyacheslava Volkonsky’ego Psy i ludzie w reżyserii Grety Oto, przywieziony do Bydgoszczy przez Stowarzyszenie Rozwoju Gitarystyki Polskiej szłam z wielkimi oporami. Spodziewałam się nieprzespanej nocy. A wpływu na sytuację żadnego. Szczęście w nieszczęściu, że na krzesłach leżały karteczki z odpowiednim kodem ułatwiającym wpłaty na podopiecznych schroniska „Miejsce pod słońcem” z ukraińskiego Podolska w obwodzie odeskim, a po spektaklu szefowa placówki opowiadała o wolontariuszach, także Polakach, jeżdżących na ratunek bezdomnym, często okaleczonym przez wojnę zwierzętom i zachęciła do finansowego wsparcia kierowanej przez nią placówki. Ale to i tak nie uspokaja sumienia.
Zwłaszcza że w spektaklu było mowa o polowaniach, spożywaniu mięsa, a nawet przyrządzaniu potraw z psów, odzieraniu zwierząt ze skór na futra czy czapki. No i w efekcie całonocna trauma i bunt przeciwko stwórcy tak niedoskonałego świata, a zwłaszcza uznającego się za pana i władcę na ziemi człowieka.
Na szczęście te dramatyczne doznania rekompensowała wspaniała forma przedstawienia. Postacie czworonogów grali aktorzy, ci sami którzy potem na chwilę przywdziewając maski, symbolizowali zwierzęcość człowieka. Bardzo dobra choreografia Daniela Komędery i oprawa plastyczna, a zwłaszcza kostiumy Maksa Maca, uwiarygodniały z jednej strony tragedię, a z drugiej bezduszność, czy agresję scenicznych bohaterów.
Ważną rolę w spektaklu spełniała muzyka Michała Lazara, Aleksandra Pankowskiego vel Jankowskiego. Usytuowani w głębi sceny gitarzyści spokojnymi dźwiękami ilustrowali smutek i tragizm sytuacji i opowieści bohaterów, a chwilami bardziej komicznymi już dźwiękami podkreślali groteskowość niektórych postaci, zwłaszcza pseudoeleganckich kobiet kochających futra czy ozdoby ze zwierzęcych kości.
Z muzyką doskonale zsynchronizowane było operowanie światłem Klaudii Kasperskiej.
W sumie spektakl doskonale skomponowany i subtelny jeśli chodzi o formę. Mimo wszystko niezbyt drastyczny w stosunku do tego, czego można się było spodziewać z zapowiedzi. Najgłębszy tragizm zawarty był w słowach i mimice wykonawców.