EN

6.06.2024, 08:36 Wersja do druku

Krwawe gody

„Dracula” Jakuba Lubowicza w reż. Jakuba Szydłowskiego w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska na blogu Z pierwszego rzędu.

fot. Michał Matuszak

Dawno, dawno temu, zanim niejaka Stephanie Meyer uczyniła zeń chodzącego do amerykańskiej szkoły średniej nastolatka o błyszczącej w słońcu skórze, a bijąca rekordy popularności ekranizacja dała mu twarz cierpiącego na chroniczne problemy gastryczne Roberta Pattinsona – wampir zaistniał jako jeden z najsilniejszych i najbardziej uniwersalnych mitów w kulturze. Samo określenie pojawiło się w pierwszej połowie XVIII wieku, ale wzmianki o istotach funkcjonujących pomiędzy światem żywych i umarłych, czerpiących siły witalne z wysysania ludzkiej krwi, znane są od starożytności, a ludowe podania pełne są strzyg, likantropów i demonów. Prawdziwy korowód upiorów trafił do literatury na przełomie XVIII i XIX wieku, wraz z romantyczną wiarą w świat nadprzyrodzony, zaprzeczającą oświeceniowemu racjonalizmowi i empiryzmowi, i rozgościł się szczególnie w gatunku zwanym powieścią gotycką. Pod koniec wieku XIX objawiła się supergwiazda: Dracula, tytułowy bohater utworu Brama Stokera, którego wydanie w 1897 roku zbiegło się nieomal z narodzinami kinematografii. Transylwański hrabia szybko uwiódł młodą, niewinną X Muzę i powracał do niej wielokrotnie.

Nic dziwnego – wampiryczny mit kondensuje szereg ludzkich obaw i pragnień. Jest w nim lęk przed ciemnością, obcością i nieoswojonym, fascynacja tym, co nieznane, chęć zwyciężenia śmierci, nieokiełznane pożądanie i mroczna zmysłowość. Jak pisze Maria Janion – „opowieść o wampirach tworzy alternatywną historię ludzkości, w której śmierć i zmartwychwstanie uzyskują własną odrębną wykładnię”.

Młody adwokat Jonathan Harker (Marcin Franc) wybiera się do odległej Transylwanii, by dokończyć sprawy związane z zakupem nieruchomości w Anglii przez klienta kancelarii, dla której pracuje. Żegna się ze swą narzeczoną Miną (Anna Federowicz) i udaje w podróż. Posiadłość, do której trafia, okazuje się miejscem pełnym tajemnic, a jej pan – samotnikiem i ekscentrykiem. Niebawem wychodzi na jaw, że zamczysko nie jest całkiem opuszczone – zamieszkują je istoty, które z właścicielem dzielą upodobanie do popijania ludzkiej krwi…

Przepisując powieść Stokera na potrzeby sceny muzycznej, twórcy postanowili zaakcentować przede wszystkim niekończącą się tęsknotę tytułowego bohatera za utraconą miłością i pragnienie, by ją odnaleźć – bo „wieczność bez miłości klątwą staje się”. Swoją inscenizację zrealizowali z iście hollywoodzkim rozmachem. Swoista filmowość jest jednym z głównych atutów spektaklu, a wszystkie jej atrybuty zostały podniesione do potęgi i zintensyfikowane.

Scenografia Grzegorza Policińskiego oszałamia monumentalnością. Są tu ośmiometrowe mury średniowiecznej kaplicy i mroczna krypta w Carfax, ogromne posągi, schody, długi stół i wspaniały tron w transylwańskiej posiadłości Draculi, jest żaglowiec „Demeter” płynący po wzburzonych wodach. Dekoracje połączone są z dynamiczną, efektowną grą świateł (autorstwa Grzegorza Policińskiego i Artura Wytrykusa) oraz animacjami Veraniki Siamionavej i Zachariasza Jędrzejczyka. Wyświetlane na specjalnie udrapowanych, przesuwających się kurtynach i zasłonach, zmieniają się wielokrotnie podczas przedstawienia. Jeśli dodać do tego dymy zasnuwające scenę, unoszącą się w powietrzu wampirzycę czy powstającego z grobowca upiora – będzie się miało ogólne wyobrażenie o rozmieszczonej na kilku planach, stworzonej z dbałością o każdy element wizualnej kompozycji.

Klimat musicalu współtworzy choreografia Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki. Tancerze w czarnych opończach i z zakrytymi twarzami symbolizują ciemność i zło; w jednej ze scen odwijają ze swych ciał długie pasma czarnego materiału, który zdaje się pochłaniać bohatera. Wrażenie robią zbiorowe układy choreograficzne – wilków polujących na ofiarę, te w czasie spotkania dzieci nocy, walc i charleston podczas eleganckiego balu.

Zaprojektowane przez Annę Chadaj kostiumy (w połączeniu z charakteryzacją, nakryciami głowy i perukami) to temat na osobną analizę. Ubogie stroje londyńskiej biedoty, marynarzy i transylwańskich chłopów mieszają się z edwardiańską elegancją brytyjskiej socjety. Z bliska można podziwiać detale złotożółtej sukni Lucy, falbanki z tyłu spódnicy Miny, piękną pelerynę Jonathana, dystyngowane kamizelki doktora Sewarda. W scenie balu pojawiają się krótkie sukienki zdobione mnóstwem paciorków. Zachwyca biała suknia Elisabety z czerwonymi aplikacjami.
Pokryte plamami krwi, noszące ślady upływu czasu i rozkładu kostiumy upiorów nawiązują do różnych epok. Stroje Ryżej, Kruczej i Jasnej to ucieleśnienie fantazji o wodzących na pokuszenie niebezpiecznych wampirzycach. Spośród kostiumów Draculi zwraca uwagę długi, tłoczony we wzory płaszcz z materiału przypominającego skórę oraz czerwony welurowy surdut.

Kompozytor Jakub Lubowicz rozpisał muzykę na 32-osobową orkiestrę. Pełna przestrzeni i filmowa w wyrazie partytura uderza potężną falą dźwięków. Jest kontrapunktem dla wydarzeń lub wzmaga napięcie. Słychać w niej białe głosy i ludowe nuty bałkańskie, chóry wywodzące się z muzyki cerkiewnej, nawiązania do muzyki klasycznej: szalony Renfield śpiewa „Życie to krew” na melodię arii z opery „Rinaldo” Haendla, a pod koniec spektaklu pojawia się fragment „Lacrimosy” Mozarta. Lubowicz skomponował także zapadające w pamięć songi – „Wynaturzenie nie da zbawienia”, duet „Wieczność cię wyzwoli” czy finałowy utwór „Choć mijały dni”.

Aktorstwo w takim anturażu wymaga częściej szerokiego gestu niż dyskretnego niuansowania. Trudne zadanie mieli odtwórcy ról Miny i Jonathana. Ta para bohaterów jest w powieści Stokera dobra, poczciwa i… nudna. W wersji scenicznej dodano im charakteru i determinacji, co skrzętnie wykorzystują Anna Federowicz i Marcin Franc. Szczególnie interesująco wypadają momenty konfrontacji tych postaci z siłami zła. A skoro o nieczystych mocach mowa – od trzech wampirzyc zagranych przez Agatę Bieńkowską, Martynę Henke i Justynę Kopiszkę nie można oderwać wzroku.

Uwagę zwraca pewny siebie profesor van Helsing w wykonaniu Piotra Płuski (chociaż trudno uzasadnić, dlaczego zdroworozsądkowy uczony tak szybko staje się wyznawcą metody czosnku i osinowego kołka). Ciekawy jest skupiony i dyskretny doktor Jack Seward (Jeremiasz Gzyl) oraz zawadiacki Quincey P. Morris (Wojciech Daniel). Oliwia Drożdżyk umiejętnie i z wdziękiem prezentuje różne oblicza Lucy. Jej bohaterka jest zalotna, atrakcyjna i wyemancypowana. Nie ma ochoty poddawać się konwenansom i chce o sobie decydować. Ulegając mocy wampira, odkrywa świat zmysłów.

Janusz Kruciński jako tytułowy bohater zachwyca wokalnie i aktorsko, a jego charyzma sprawia, że bez trudu mierzy się z kulturowym (i popkulturowym) mitem. Wiarygodny jako przygnieciony wiekiem starzec, pokazuje wynaturzone okrucieństwo potwora, ale także dramat zakochanego, bezbrzeżnie samotnego mężczyzny, który wciąż nie poddał się w poszukiwaniu swej jedynej miłości. Jest jednocześnie demoniczny i uwodzicielski.

W „Draculi” Francisa Forda Coppoli (filmie, który także jest inspiracją dla łódzkiej inscenizacji) Annie Lennox śpiewa „Love Song for a Vampire”. Musical Szydłowskiego i Lubowicza to niezwykły love song for the theatre. W czasach, kiedy wielu realizatorów puszcza oko do publiczności i traktuje tekst kultury jako punkt wyjścia do postmodernistycznej gry tropami i kontekstami – autorzy łódzkiego musicalu postanawiają podejść do sprawy śmiertelnie (nomen omen) serio, z pietyzmem kreując wizję „większą niż życie”. Co prawda niektóre sceny mogłyby zostać nieco skrócone bez szkody dla dramaturgii spektaklu, ale nie da się ukryć, że twórcy z lubością powtarzają wampiryczny gest – uwodzą publiczność, a ich efektownemu i monumentalnemu widowisku trudno się oprzeć.

Źródło:

Z pierwszego rzędu
Link do źródła

Autor:

Małgorzata Jęczmyk-Głodkowska

Data publikacji oryginału:

04.06.2024